Dawid Gospodarek (KAI): Fundacja „Dzieło Nowego Tysiąclecia” stawia w centrum postać św. Jana Pawła II. Czy jest Ksiądz w stanie wskazać jakieś sytuacje, w których mocno odczuwane było wsparcie ze strony polskiego papieża?
Reklama
Ks. Dariusz Kowalczyk: Fundacja w ogóle powstała z jego inspiracji, po pielgrzymce z 1999 roku, kiedy dokonał podsumowania dziesięciu lat wolności po przełomie roku 1989. Zauważył, że są miejsca, gdzie cywilizacyjnie, gospodarczo jest już o wiele lepiej niż dziesięć lat wcześniej, ale są też obszary biedy i ubóstwa. I pojawiło się pytanie, czy to jest zadanie tylko dla zorganizowanych struktur państwa, czy jest to też zadanie dla synów i córek Kościoła, którzy powinni mieć poczucie solidarności z potrzebującymi. Pod wpływem tych słów Episkopat Polski podjął decyzję o utworzeniu fundacji, która będzie promowała młodych, zdolnych ludzi, pochodzących z rodzin, gdzie brakuje środków, aby mogli zrealizować swoje marzenia o ukończeniu uczelni i kierunku, który spełniałby ich edukacyjne aspiracje.
Gdy papież dowiedział się o utworzeniu Fundacji, podczas modlitwy Anioł Pański usłyszeliśmy o tym, że należy to dzieło wspierać dla dobra narodu i Kościoła, że warto pomagać młodym ludziom w dorastaniu do ról, które ich czekają w dorosłym życiu. Te przepiękne sformułowania, z okna Pałacu Apostolskiego dodawały nam skrzydeł. Kard. Dziwisz opowiadał, iż Ojciec mówił: „Takie pomniki możecie mi stawiać”. Chodziło o działa służące człowiekowi, takie jak „żywy pomnik” – czyli stypendystów.
Z kolei po śmierci Papieża, w roku 2005 znacząco wzrosły nam wpłaty na stypendia. Pojawiła się wyraźnie odczuwalna myśl w społeczeństwie, że trzeba kontynuować jego dzieło. Akurat to Dzieło istniało już pięć lat, miało swój dorobek, rozpoznawalność i akceptację społeczną. Polacy uznali, że jest ono wyjątkowo trafną kontynuacją myśli i dzieła Jana Pawła II. Zwiększyliśmy wtedy pulę stypendiów do 2,5 tys. rocznie. W roku 2000 było 500 naszych podopiecznych. Kolejnym ważnym momentem wzrostu były beatyfikacja i kanonizacja. Kiedy pojawiały się jakieś trudności, problemy; kiedy trzeba było podejmować decyzje, czasami ryzykowne, jak na przykład dotyczące obozów liczących nawet półtora tysiąca osób, które były ogromnymi wyzwaniami, zawsze pod koniec modlitwy Anioł Pański odmawialiśmy wezwanie do Jana Pawła II. Gdy piętrzyły nam się wyzwania zwracaliśmy się wprost do naszego patrona: Janie Pawle II to jest twoje dzieło, to są twoje dzieci, pomóż...
Na różny sposób przejawia się obecność papieża w tym dziele. Zbieramy i wydajemy środki na dzieło wychowania młodych ludzi w duchu wartości, którym służył Jan Paweł II. Chciałbym zapewnić, że wszystkich naszych pracowników, wolontariuszy, darczyńców, tę rzeszę naszych przyjaciół, dzień w dzień polecamy w modlitwie Anioł Pański Bogu przez wstawiennictwo św. Jana Pawła II. Wiem, że ludzie są bardzo wdzięczni za tę modlitwę, bardzo często o nią proszą. Celebrujemy też Msze święte za naszych darczyńców. A przede wszystkim uczymy naszych stypendystów wdzięczności.
- Dzisiejsi stypendyści czasem już nawet nie pamiętają Jana Pawła II, jego życia. Jak przybliżacie im jego postać?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Podczas tegorocznych obozów dla stypendystów, które z racji pandemii odbywały się w Gnieźnie i Wadowicach online, uświadomiliśmy sobie, że Jan Paweł II jest fenomenalnym patronem dla młodych ludzi, którzy często pochodzą z rodzin przeżywających różne trudności, noszą bagaż dobrych i bolesnych doświadczeń. Karol Wojtyła jako dwudziestojednoletni mężczyzna nie miał już nikogo z rodziny i jeszcze wybuchła wojna, która odbierała mu przyjaciół, Gestapo rozstrzeliwało jego kolegów dookoła Krakowa, czy wywoziło ich do obozów koncentracyjnych… Każdy rozumie, że to naprawdę ciężka szkoła życia – a jednak dało się wyrosnąć na tak genialnego, pięknie spełnionego człowieka, a jednocześnie wybitnego, świętego papieża. Uświadomiliśmy sobie, że musimy pokazywać w pierwszej kolejności fenomenalne nauczanie papieża do młodzieży, ale również jego życiorys jako świętego. Dzięki temu młody człowiek będzie mógł skonfrontować swoje życie z kimś, komu było naprawdę trudno, a jednak się nie poddał, bo jego więź z Bogiem i Kościołem była silna i życiodajna. A przy tym Karol Wojtyła - Jan Paweł II był człowiekiem renesansu. Widzieliśmy go jako dobrego sportowca, miłośnika przyrody, górskich wycieczek, nart i kajaków, ale także aktora, poetę, pasjonata literatury mistycznej, poliglotę i intelektualistę. Było w nim wszystko.
Ostatnio na dniu skupienia z młodymi stypendystami czytaliśmy listy młodego Karola Wojtyły, gdzie mówi do swoich przyjaciół, że studiuje, czyta, brakuje mu czasu; stawia pytania, znajduje odpowiedzi, przeżywa euforię, ale za chwilę wpada w jakiś dół, jakąś depresję, niemoc. Tacy są studenci, taki jest każdy z nas i on też to przeżywał! Młody Wojtyła był taki sam jak dzisiejsi młodzi. Gdy pokazuje się młodym ludziom postać Wojtyły, on staje się im bliski. Był duchowo pięknym człowiekiem, a jednocześnie nie zostało mu odjęte żadne trudne doświadczenie życiowe, łącznie z utratą obojga rodziców, brata, którego kochał czy doświadczenie wojny i totalitaryzmów. Pokazał swym życiem, że wiara w Boga i doświadczenie Jezusa Chrystusa żyjącego w swym Kościele jest silniejsze od wszystkiego i można na mim budować gmach życia. To właśnie jest obecność Jana Pawła II w naszej fundacji.
- Wspomniał Ksiądz, że wśród zadań fundacji jest wychowanie młodych. Jak konkretnie Fundacja to robi?
- Weźmy jako przykład obraz koła od roweru. Żeby było ono dobre, musi mieć kilkadziesiąt idealnie dostrojonych szprych. Podobnie wygląda osobowość człowieka. Wszystkie wymiary muszą być idealnie zestrojone. Nasze stypendium odciąża finansowo, pozwala na opłacenie stancji i zapewnia stałe, comiesięczne poczucie bezpieczeństwa. Potrzeba jeszcze formacji duchowej – młodzi ludzie stawiają pytania odnośnie do swojego życia religijnego czy moralnego. Przeżywają wzloty i upadki, przeżywają kryzysy. Na naszych wakacyjnych wyjazdach zawsze mamy wielogodzinne forum dyskusyjne, z panelami i zaproszonymi gośćmi. W tym roku był to Prymas Polski, arcybiskup Wojciech Polak, w lipcu w Gnieźnie, była siostra Tomira, która mówiła o powołaniu, był ojciec Wojciech Surówka OP, duszpasterz z Lednicy. Na tych spotkaniach padają ważne pytania. Od moralności, kosmologii, teologii dogmatycznej i biblijnej, na problemach Kościoła skończywszy.
Dajemy młodym ludziom wsparcie w wierze. Na obozach są to Eucharystie, brewiarz, oczywiście spowiedź, adoracja. Od paru lat mamy “Kwadrans z Janem Pawłem II” – program indywidualnego czytania tekstów papieskich i dzielenia się przemyśleniami na forum.
Reklama
Zdaliśmy sobie sprawę, że stypendyści noszą ze sobą bagaż doświadczeń rodzinnym, pięknych i bolesnych. Są wśród nich tacy podopieczni, że patrząc na ich osiągnięcia tylko wstajemy, klaszczemy, chwalimy, niezależnie od tego, czy jest to nauka, sztuka, sport, wolontariat czy społeczne zaangażowanie. A są również tacy stypendyści, którym trzeba przez pięć lat mówić – słuchaj, naprawdę stać cię na to, naprawdę dasz radę, uwierz w swoje możliwości. W domach czy swoich społecznościach czasem młodzi słyszą przeciwne rzeczy.
W wychowaniu skupiamy się na wszystkich wymiarach. Jeśli ktoś w nauce osiąga szóstki i piątki, a w życiu społecznym nie potrafi współpracować z ludźmi, to jest to jednak jakaś ułomność. Zwłaszcza dzisiaj, w dobie galopującego indywidualizmu, łatwo w tę pułapkę wpaść. W każdej dziedzinie, czy to będzie rodzina czy praca, potrzeba ducha współpracy. A przecież bez umiejętności „miękkich”, a czasami właśnie najtrudniejszych do opanowania, będziemy w pewien sposób ułomni. Gdy się coś komuś ofiaruje, zwłaszcza stale, a ktoś się do tego przyzwyczaja, to możemy bardzo łatwo zbudować w nim postawę konsumpcyjną, roszczeniową a nawet kontestacyjną. Wobec tego kładziemy nacisk na postawę podmiotową i twórczą, większą radość z dawania niż tylko z przyjmowania. Dlatego od początku fundacji umieściliśmy w dokumentach stypendysty rubrykę: „Moje zaangażowanie wolontariackie”. Nasi podopieczni wybierają sobie coś dla siebie, dowolną dziedzinę zaangażowania, żeby nauczyć się dawania czegoś od siebie innym. Stawiamy na ich holistyczne wychowanie, z uwzględnieniem wszystkich sfer ludzkiej osoby i osobowości – duchowej, moralnej, intelektualnej, artystycznej czy społecznej. Proponujemy młodym integralną wizję człowieka i jego wychowania.
- Jak młodzi reagują na Wasze formacyjne praktyki?
- Nie jesteśmy tu nachalni. To dzieje się niejako przy okazji. Przede wszystkim młodych trzeba słuchać, bo oni przynoszą ze sobą wszystko co się dzieje w domu, na uczelni, w życiu społecznym czy osobistym. Niezwykle cenną formacją jest ta, która dzieje się niejako poza sytuacją oficjalną. Co to znaczy? Kiedy ktoś przychodzi i pijemy kawę w kuchni, albo adresujemy kilka tysięcy kopert do darczyńców i siedzimy kilka godzin i swobodnie rozmawiamy, to dokonuje się coś naprawdę ważnego i wielkiego. Nie ma oficjalnej sytuacji, szczerze rozmawiamy. Wtedy się otwieramy. Bywamy poważni, a za chwilę wybuchamy śmiechem. Tak to się odbywa. Przede wszystkim trzeba z młodymi być. Teraz epidemia nam ten kontakt trochę upośledziła, ale staramy się nadrabiać za pomocą Internetu. Nie wolno żałować czasu na spotkanie.
- Ważnym elementem są letnie obozy.
Reklama
- Tak, to prawda. Czasem jakiś stypendysta wymyśla miliony sposobów na to, żeby nie pojechać na pierwszy obóz. Bo daleko od domu, bo nikogo nie zna, bo na pewno oni będą się tam cały dzień tylko modlili… Natomiast po przyjeździe zobaczy ludzi, relacje, które oni tworzą i się zachwyci. Oczywiście też modlimy się, jest codzienny Brewiarz i Msza Święta, ale potem dwie godziny wolnego na rozmowy z innymi, dzień sportu, chodzenie po uczelniach, po muzeach. Zwiedzanie wszystkiego, co duże miasto oferuje. Tam młodzi nawiązują ze sobą relacje, które bardzo często kończą się przyjaźnią a nawet małżeństwem. Kilka razy w roku mamy tzw. małżeństwa stypendialne.
Gdy pytamy, od kiedy ktoś jest w Fundacji, ludzie odpowiadając zawsze podają pierwszy wyjazd, na który pojechali, a nigdy nie wskazują momentu, od którego zaczęli otrzymywać stypendium. Dla stypendystów Fundacja to jest obóz. To jest ciekawa rzecz. Tak jak mówiłem, na początku lat dwutysięcznych, gdy sytuacja w wielu miejscach w Polsce była naprawdę dramatyczna, stypendyści często mówili: „dziękuję za stypendium, dzięki niemu skończyłem lepszą szkołę, byłem na korepetycjach, kupiłem komputer czy książki do angielskiego”. Ale ci sami ludzie po kilku latach, pod koniec studiów, mówili: „proszę księdza, nie wiem co było ważniejsze, czy stypendium czy wspólnota, w której się znalazłem”. Piękna szczerość. Moim zdaniem i jedno, i drugie było ważne. Ale po jakimś czasie zmienia się perspektywa i wartościowanie.
- Pewnie nie wszyscy stypendyści są mocno wierzący.
- Czasem ktoś ma jakiś obraz Kościoła, bo nie ma z nim bliższego kontaktu. I dopiero jak zobaczy prawdziwy obraz środowiska wiary, jak mówił papież, dopiero wtedy zmieni swoje przekonanie o wierze. Na przykład dwa lata temu w Kielcach mieliśmy uwielbienie wieczorne na rynku starego miasta. Tysiąc stypendystów, masa ludzi, a też przyjechali byli stypendyści, absolwenci z żonami, mężami, dziećmi. Opowiadali czym się zajmują, kim są, było naprawdę pięknie. I pytam ich, czego im brakuje z lat spędzonych z Fundacją. Co ciekawe, kilka osób odpowiedziało natychmiast, że naszych Mszy świętych, gdzie Eucharystia trwała dwie godziny, gdzie było 150 osób w chórze, wszyscy z żółtych koszulkach. Wszyscy szli do spowiedzi, wszyscy do Komunii świętej. Te kazania, ta atmosfera, gdzie się nie chciało wychodzić z kościoła. Myślę sobie – naprawdę, a nie stypendium? Rozmowy z absolwentami odsłaniają głębię misji Fundacji. Formacja i wychowanie, nie tylko stypendium.
W dużych miastach odwiedzamy wszystkie parafie w czasie obozu. Mówimy o Fundacji, modlimy się z darczyńcami, chodzimy na obiady do parafian. Pomysł zaczerpnięty ze Światowych Dni Młodzieży. Ludzie w tych miastach przekonują się do Fundacji. Mają spotkanie z konkretnymi ludźmi. Z kolei na obozach z młodszymi – to jest duże wydarzenie, cała niedziela – dzielimy ich na małe grupy, idą z wychowawcami i duszpasterzami do kościołów. Na przykład w Szczecinie byliśmy w ponad 60 parafiach w ciągu jednej niedzieli. Szczecinianie mogli się przekonać o stypendystach, którzy mieli wdzięczność w oczach, którzy modlili się za darczyńców, którzy dziękowali za całe lata wsparcia. Pielgrzymka fundacyjna przechodzi przez całą Polskę. W miastach śpiewamy, nawet w tramwajach. Kiedyś motorniczy, gdy dojechaliśmy już do pętli, prosił, żebyśmy mu jeszcze pośpiewali. Może to będzie nadużycie, ale myślę, że nasze obozy to są trochę takie polskie Dni Młodzieży. Ktoś kiedyś zauważył, że w obozach widzi nowy typ rekolekcji dla miast. Trafne! Przez dwa tygodnie ludzie w sklepach, na ulicach, w komunikacji, w miejscach kultury, nauki, sztuki, sportu czy rekreacji obserwują naszych stypendystów, rozmawiają z nimi i widzą uśmiechniętych, spontanicznych młodych ludzi. Kiedyś w Łodzi starsze małżeństwo nam powiedziało, że stypendyści „to nasza przyszłość”. Państwo szli do kościoła i mieli łzy w oczach. Mówili, że są już spokojni, bo jednak jest dobra przyszłość dla naszej Ojczyzny, skoro mamy takich młodych ludzi. Budzimy nadzieję. Papież Franciszek prosi, abyśmy tworzyli doświadczenie bliskości. Robimy to.