Ks. Krzysztof Żero: - Ksiądz Biskup podczas dożynek diecezjalnych w Boćkach wyróżnił Panią Medalem Zasługi Diecezji Drohiczyńskiej „Benemerenti”. Proszę przybliżyć Czytelnikom „Niedzieli” swoją osobę.
Reklama
Krystyna Ługowska: - Urodziłam się we wsi Bodaki jako jedno z sześciorga dzieci. Radosne chwile dzieciństwa trwały zaledwie do 1939 r., kiedy to wybuchła II wojna światowa - miałam wówczas 3 lata. Szkołę Podstawową ukończyłam w Boćkach, a później zostałam uczennicą I Liceum Ogólnokształcącego w Bielsku Podlaskim.
Gdy byłam w X klasie, przeżyłam straszne chwile: na moich oczach ubowiec kolbą od karabinu skatował mojego ojca, a ten przed każdym uderzeniem czynił znak krzyża. Drugi z funkcjonariuszy UB - żołnierz w polskim mundurze, ale niemówiący po polsku, ustawił nas - dzieci i naszą matkę w szeregu i po kolei przykładał nam lufę pistoletu do skroni, krzycząc: „Was wsiech wystrelać!”. Ojciec mój został zabrany przez funkcjonariuszy UB do więzienia w Bielsku Podlaskim przy kościele pokarmelickim, z którego wrócił po 6 tygodniach. Był co kilka dni wołany na przesłuchania, z których nie wracał o własnych siłach. Rzucano go bezwładnego, nieprzytomnego na posadzkę w celi, aby znowu, gdy odzyska trochę sił, powtórzyć katusze. Ojciec wielokrotnie przetrzymywany był w tzw. karcerze, cementowym pomieszczeniu o wymiarach 150 na 70 cm. Zmuszano go, aby spędzał w nim po kilka godzin, trwając w niewygodnej, półstojącej pozycji. Dodatkowo na jego głowę spływała zimna woda, co tylko powiększało udrękę. Nie wiadomo, ile czasu męczyłby się tam, gdyby nasza matka nie dotarła do Żyda, współpracującego z UB. On to kazał dać sobie 120 tys. zł i obiecał, że ojciec wróci żywy i zdrowy. Owszem, wrócił żywy, ale bez nadziei na powrót do zdrowia. Nie pomogło intensywne leczenie - zmarł 31 lipca 1950 r. w wieku zaledwie 39 lat, pozostawiając całą rodzinę w ogromnym bólu. Moja najmłodsza siostra miała wówczas 1, 5 roku.
Mamie zależało, abyśmy zdobyli wykształcenie, toteż - mimo wielu wyrzeczeń - zdobyła środki na to, byśmy ukończyli przynajmniej szkoły średnie. Pamiętam, że w domu brakowało pieniędzy dosłownie na wszystko. Trzeba było spłacać pożyczki zaciągnięte wcześniej na leczenie ojca, potem na naszą naukę. Zdarzało się, że najstarszy brat wydzielał nam po kromce chleba, aby wystarczyło go na następny dzień. Przeżycia z tamtego okresu nauczyły mnie wytrwałości i wpłynęły na ukształtowanie się we mnie takiej hierarchii wartości, w której liczy się nie „mieć”, ale „być”.
Po otrzymaniu świadectwa maturalnego, by pomóc mamie finansowo, rozpoczęłam pracę jako nauczycielka w Bodakach. Później pracowałam w Szkole Podstawowej w Wygonowie, a w końcu - w Andryjankach. By móc pełnić posługę jako katechetka, ukończyłam Diecezjalne Studium Katechetyczne w Drohiczynie.
- Przez wiele lat pracowała Pani jako wychowawczyni dzieci i młodzieży. Jak wspomina Pani swoją pracę?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Jako nauczycielka, wychowawca, katechetka przepracowałam 47 lat. Starałam się wpajać swym podopiecznym wartości, które wyniosłam z domu: dobro, prawdę, piękno. Bardzo lubiłam pracować z uczniami, przygotowując wraz z nimi montaże słowno-muzyczne, propagujące treści religijne i patriotyczne. Montaże te prezentowane były nie tylko w szkole, ale też w kościele w Boćkach. Starałam się utwierdzać uczniów w przekonaniu, że tylko wiara w Boga, trwanie przy Nim i kierowanie się w życiu wskazaniami zawartymi w Dekalogu mogą dać nam „kartę wstępu” do świętości. Innej drogi nie ma. O wartości człowieka nie świadczą zdobyte przez niego dobra materialne, ale jego duchowość. Trzeba umieć wybierać odpowiednie wartości i zachowywać ich właściwą hierarchię, pamiętając, że jeśli Bóg będzie na pierwszym miejscu, to wszystko inne także znajdzie się na właściwym miejscu. Sądzę, że część moich wychowanków bardzo odpowiedzialnie podeszła do tego zadania, toteż wśród nich jest wielu księży i sióstr zakonnych. Chociaż nie pamiętam wszystkich twarzy i nazwisk swoich podopiecznych, to jestem z nich dumna.
- Jak ocenia Pani współczesną młodzież i dzieci? Co trzeba zrobić, aby kierowały się one w życiu wartościami chrześcijańskimi i nie zatraciły ich?
Reklama
- Współczesną młodzież można, moim zdaniem, podzielić na dwie kategorie: pokolenie Jana Pawła II i tych, którzy są omamiani przez środki masowego przekazu, a głównie przez filmy, telewizję i Internet. Tzw. pokolenie JP II to nie tylko ludzie urodzeni za pontyfikatu Jana Pawła II, ale wszyscy ci, którzy kierują się wskazówkami pozostawionymi przez Ojca Świętego, żyjący według jasnych wartości moralnych, zasad wiary chrześcijańskiej, poznający prawdziwą historię naszej Ojczyzny, kultywujący pamięć jej bohaterów. Młodzież tę zobaczymy choćby na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę, na spotkaniach z Ojcem Świętym. Zaś ta druga grupa zatraciła wewnętrzny głos, który podpowiada im, komu można zaufać - to konformiści, którzy chętnie stosują w życiu zasadę „róbta, co chceta”. Ale również ich nie należy pozostawić samymi sobie - tu właśnie jest miejsce na pracę mądrych nauczycieli, wychowawców, katechetów, kapłanów, którzy przebiliby się przez niechęć tych młodych ludzi, zachęciliby ich do szukania prawdy, formacji zgodnie z zasadami Dekalogu. Kościół powinien przebić się przez antychrześcijańską nagonkę, uprawianą przez media, musi też tym młodym ludziom zaoferować coś, co ich przyciągnie, zachęci do stopniowego wchodzenia w coraz głębszą relację z Bogiem. Istnieją takie organizacje chrześcijańskie (np. KSM, Ruch Światło-Życie), które pokazują młodzieży, że nie należy utożsamiać religijności z figurami świętych, ozdabiającymi kościoły. Młodzi muszą zrozumieć, iż ich pragnienia związane ze zmienianiem świata na lepsze są zbieżne z ideałami Ewangelii. Muszą zrozumieć, że tylko trwając przy Bogu, osiągną swe cele życiowe oraz niebo - inna droga doprowadzi ich donikąd.
- Co powinni robić rodzice, aby młode pokolenie było wierne Bogu i Ojczyźnie?
- Poruszył Ksiądz ważną kwestię. Powiem o tym, czego mnie nauczyli moi rodzice: od najmłodszych lat wpajali mi i mojemu rodzeństwu miłość do Boga i Ojczyzny. To oni w latach, kiedy nie wolno było głośno wymawiać słowa „Katyń”, mówili nam o tym straszliwym mordzie dokonanym na polskich oficerach. To oni nauczyli nas słów pieśni, takich jak „Pierwsza brygada” czy „Rozkwitały pąki białych róż”. Do dziś pamiętam zalecenia ojca: kochaj Boga, nigdy nie zdradź Ojczyzny, nie daj się zastraszyć, ale przebaczaj swym wrogom. Dotrzymałam słowa, jakie wówczas złożyłam. Nie dałam się złamać, nie skusiły mnie obietnice tych, którzy namawiali mnie do wstąpienia w szeregi PZPR - byłam jedynym bezpartyjnym dyrektorem szkoły w gminie.
- Na czym polega patriotyzm?
- Według mnie, patriotą jest ktoś, kto kocha swoją Ojczyznę i miłość tę potrafi okazywać. Patriotą jest osoba, która jest dumna z bycia Polakiem, szanuje symbole narodowe: godło, flagę, hymn oraz dba o kultywowanie polskich tradycji, troszczy się o wspólne dobro, jest ofiarna i uczciwa.
- Jakie jest Pani zdanie na temat krzyża - symbolu naszej wiary?
Reklama
- Krzyż jest wartością religijną, najdroższą dla chrześcijan - jest znakiem Chrystusa, który umarł na nim i nas odkupił. Krzyż to znak miłości, sprawiedliwości, prawdy i bezinteresownego poświęcenia. Zapatrzenie w krzyż dopomaga nam nieść własne krzyże, zmagać się z różnymi troskami, cierpieniem, chorobą.
Może najlepiej mój stosunek do krzyża oddadzą moje wspomnienia. Przez kilka lat pełniłam funkcję dyrektora szkoły w Andryjankach - był to okres komunizmu. Tu przeżyłam czas powrotu krzyża do szkolnych klas. W tamtym okresie było mi bardzo trudno, czułam się osamotniona i niezrozumiana, gdyż nie wszyscy chcieli, aby krzyż zawieszony był w salach lekcyjnych, w których uczyli. W moim gabinecie krzyż wisiał na honorowym miejscu, a ja z tego powodu byłam wielokrotnie wzywana na rozmowy z władzami. Krzyż, którego broniłam, został. Jeszcze raz obroniłam krzyż w czasie przygotowywania lokalu wyborczego, gdy kazano mi go zasłonić, a najlepiej zdjąć. Stanowczo sprzeciwiłam się takiemu postępowaniu, a Bóg znów okazał swoją moc: choć byłam zastraszana, to włos z głowy mi nie spadł, nie zwolniono mnie z pracy. Krzyża nie pozwolił usunąć też mój następca, dyrektor, którego również straszono zwolnieniem z tego stanowiska.
- Dlaczego podejmowane są próby usuwania krzyża z miejsc publicznych?
- Sądzę, że zjawisko to ma złożony charakter, kształtowany zarówno przez postawy i uczucia motywowane światopoglądowo, jak i politycznie. Próby usuwania krzyża są, moim zdaniem, równoznaczne z próbami wypierania z życia publicznego wartości chrześcijańskich. Jestem szczerze zaniepokojona takim stanem rzeczy, gdyż tam, gdzie w grę wchodzi szacunek dla symboli jakiejkolwiek grupy ludzi, skupionej wokół wartości religijnych lub społecznych, nie ma miejsca na grę symbolami. Walkę z krzyżem prowadzą wrogowie chrześcijaństwa, pragnący budować państwo bez Boga, bez religii, którzy obrońców krzyża nazywają oszołomami, jak to nie tak dawno miało miejsce na Krakowskim Przedmieściu. Wydaje się im bowiem, iż celem życia jest zdobycie jak największej ilości dóbr materialnych, znalezienie się u szczytu władzy, która trwa czasami bardzo krótko. Zapominają, że jedynym wielkim Władcą świata jest Jezus Chrystus, którego panowania nie będzie końca. On jest Drogą, Prawdą i Życiem. Jezus, z rozpiętymi na krzyżu ramionami, patrzy na nich miłosiernym wzrokiem, którego oni nie mogą znieść, On jest ich wyrzutem sumienia, przypomina, że być może kiedyś byli ochrzczeni, przyjęli i Komunię św., a nawet byli ministrantami. Nie chcą, by o tym im przypominał. Przypomniały mi się słowa Jana Pawła II: „Brońcie krzyża i trwajcie przy nim, nie bójcie się”. Powinniśmy więc wziąć te słowa do serca, bo jeśli Bóg z nami, to któż przeciwko nam?...