Reklama

Człowiek ma dwa zadania

Niedziela lubelska 13/2002

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Pamięta taki obraz sprzed kilku lat. Wiejski prosty dom, odmawiany różaniec. Drewniane meble, święte obrazy na ścianach i grono osób zgromadzonych wokół trumny ze staruszką Anielą - gospodynią. Zrozpaczonego męża, pytającego jego - artystę malarza, byłego mieszkańca podrzeszowskiej Trzebuski - co teraz będzie, jak żyć? I nagłą jak olśnienie odpowiedź, którą Franciszek dał sobie sam: przecież człowiek ma dwa zadania do spełnienia w życiu: radość i smutek. Sens tych właśnie słów ukrywa się w dziesiątkach obrazów, jakie Tadeusz Kuduk tworzy od czterdziestu lat. Pokazała to retrospektywna wystawa w lubelskim BWA (styczeń - luty 2002). Większość spośród prawie 150 płócien promieniowała optymizmem. Wśród nich były jednak także intrygująco tragiczne, zawierające przedstawienia korpusów ludzkich, owiniętych w bandaże.

Monika Skarżyńska: Co symbolizują ci obandażowani, pozbawieni rąk ludzie?

Tadeusz Kuduk: Pojawili się w moim malarstwie w związku z tragiczną śmiercią ks. Jerzego Popiełuszko. Kalekie postaci mówiły o ostatnich chwilach księdza, tak zniszczonego, skrępowanego, upodlonego. Z nich zrodził się symbol człowieka zniewolonego. W latach 80 korespondowało to z cierpieniem duszy, jakie w stanie wojennym wywoływała świadomość, że wartość człowieka można sprowadzić do poziomu biologicznego. Pamiętam młodych chłopców, którzy z karabinami chodzili po ulicach. Czasem byli zastraszeni, zaś czasem gotowi bić ludzi. Dziś postacie w bandażach mówią o nowym zniewoleniu, o terroryzmie.

- Pańskie obrazy wydają się więc być komentarzem współczesnego świata?

- Zauważyła Pani w nich szeregi postaci ludzkich. Między nimi brak dialogu. Są na tej samej scenie, ale w osobnych mansonach. To jest moje wnikanie we współczesne "dzianie się" świata. Świat jest zagęszczony, straszliwie przeforsowany. Ludzie wciąż pędzą. Zanika kontakt międzyludzki, zatracają się nawet więzy rodzinne. Uważam, że sztuka powinna w to wkraczać, aby ostrzegać ludzi. By obudzili się i zastanowili dokąd zdążają. Takie refleksje budzą sterane buty na jednym z moich obrazów. Kiedyś chodził w nich jakiś człowiek, potem wyrzucił je na śmietnik, potem wziął je inny człowiek. Buty stały się więc dziełem, a ich życiorys został uwydatniony i uszanowany.

- Jest Pan malarzem niezwykle wrażliwym na realia życia. Wpłynąć na to mógł kontakt z teatrem; sztuka dramatyczna towarzyszy Panu bowiem od wielu lat.

- Po szkole średniej zastanawiałem się nad nauką w Akademii Sztuk Pięknych lub w Akademii Teatralnej w Warszawie. Wybrałem teatr. Uczelnię ukończyłem z wyróżnieniem. Potem wędrowałem po różnych teatrach państwowych, byłem w Poznaniu, w Lublinie. W czasie studiów, mieszkając w "Dziekance", poznałem życie kipiące od działań artystycznych akademika. Wtedy zacząłem rysować. Najwięcej nauczyłem się z teczek zaprzyjaźnionych kolegów z ASP, szczególnie od Piotra Libery i Bolesława Gasińskiego. Do Związku Polskich Plastyków Artystów przyjęto mnie po dwóch wystawach indywidualnych i kilku zbiorowych. I do 1983 r. uprawiałem obie dziedziny sztuki. Tamtego roku w lubelskim Teatrze im. J. Osterwy nie przedłużono ze mną umowy aktorskiej. Miało to związek ze współudziałem w organizowaniu " Solidarności", a także tym, że oponowałem wobec propozycji rozwiązania SPATiF-u. Odczułem ulgę i natychmiast ruszyłem w świat, miałem bowiem wystawy w Dusseldorfie, Bazylei.

- Czuje się Pan niespełniony jako aktor?

- Obydwa zawody fascynują mnie jednakowo. Teatrem nadal się interesuję, więc zachowuję przyjaźnie z twórcami teatru. Nie mam go już na co dzień, ale umiłowanie jego jest i będzie. Teatr wciąż we mnie żyje. To jest tęsknota za nim. Rodzaj gotowości, która rozwija. Uważam, że to cenne, bo myślę, że człowiek powinien się udoskonalać aż do ostatniego rozgrzeszenia.

- Zostańmy jeszcze przy teatrze. Co Pan w nim teraz odkrywa interesującego?

- Teatr ma piękno wynikające z łączenia w sobie wszystkich dziedzin sztuki. Nawet więcej. Występują w nim wielorakie media tj. środki wyrazu, które gdzie indziej w ogóle się nie pojawiają. Więc plastyka, muzyka, scenografia, ale także cisza, głos aktora, oczy aktora, jego ruch, a nawet plecy mają znaczenie. Oczywiście światło, kurtyna, zapach teatru, widzowie - to wszystko tworzy jego klimat. Tego wcześniej tak wyraziście nie dostrzegałem.

- Jak wygląda proces malowania?

- Malowanie jest u mnie spontanicznie kontrolowane. Siadam do pracy nad obrazem, o którym początkowo nic nie wiem, poza tym, że ma powstać. Brak nawet pomysłu. Decyduję się więc "zabrudzić" płótno, by nie mieć strachu przed czystą biała powierzchnią. I to mnie częściowo inspiruje. Przypływają myśli i obrazy, które się we mnie kiedyś urodziły, gdy patrzyłem np. na ścianę podrapanego domu, bądź gdy patrzyłem na zachodzące słońce, rozmawiających na ulicy ludzi, czy na kostkę w asfalcie.

- Co może być interesującego w kostce w asfalcie?

- Mój kolega, wybitny fotografik, Zygmunt Świątek, potrafi sfotografować np. zakrzywionego gwoździa, z którego na zdjęciu wychodzi wielki bohater. On sfotografowane fragmenty natury powiększa, przetwarza. Z tego wychodzą mu fantastyczne, zadziwiające rzeczy. Również on pomógł mi zrozumieć, że inspirujące malarsko rzeczy można odkryć nawet w kostce brukowej, w jej strukturze. Więc co dopiero może się ukrywać w bogactwie ludzkiego serca?

- Tak więc teatr wycisnął swoje piętno na Pańskim malarstwie. Mam wrażenie, że niektóre obrazy są jakby wyreżyserowane.

- Rzeczywiście, przestrzenie w niektórych obrazach można traktować jako swoisty odpowiednik sceny. Lecz nie sceny teatru dramatycznego, tylko plastycznego. Nie chodzi mi tu o teatr w rodzaju Leszka Mądzika. Chociaż w 1981 roku cykl Jedenastu Obrazów powstał pod wpływem jego scenografii do sztuki "Iwanow" Czechowa. Brałem w niej udział jako aktor. Fascynowałem się twórczą myślą w tej scenografii Leszka. Cykl 11 obrazów do "Iwanowa" jest plastycznym wyrazem moich przeżyć wewnętrznych sprowokowanych spektaklem. Zauważył to prof. Lechosław Lameński w eseju do katalogu wystawy. Najczęściej jednak maluję cykle składające się z 3 - 4 obrazów, a każdy z nich to jakby jeden akt dramatu.

- Jacy malarze Pana inspirowali?

- Bardzo wielu, wymienić wszystkich nie sposób. Mam ulubionych malarzy, to Nikifor, Picasso, Giotto, Van Gogh, Chagall, Nowosielski. Fascynuje mnie malarstwo szczere - po prostu szczere, mniej przejmuje malarstwo impresjonistów. To wielkie, zagęszczone w strukturze i błyskotliwe malarstwo nie wnika bowiem w materię psychiki ludzkiej. Może zdziwię Panią, ale często potrafię znaleźć jakieś wspaniałości w malarstwie dzieci.

- Porozmawiajmy o etapach Pańskiej twórczości. Na pewno każdy z nich kryje coś z życia. Może mówią o osobistych przeżyciach, przemyśleniach, może są komentarzem świata?

- Komentuję świat posługując się językiem malarskim. Początkowo zachwycałem się samą materią malarską. Tak powstały Harfistki, Król Ryszard III, Zbłąkana. W sumie do 1980 r. ponad 100 obrazów. To był czas poznawania warsztatu i malowania wszystkiego. Poszczególne etapy były miękkimi przejściami. Tak było z assemblaga`s. Obrazy z butami, torbą czy goździkiem za kratkami robiłem do monodramu, w którym wykorzystałem teksty literatury antycznej: Sofokles, Eurypides, Ajschylos. Dołączyłem do tego poetów polskich, m.in. Wyspiańskiego, Tuwima. Powstał dramat o losie człowieka, który ma władzę i nie wie, co z nią zrobić. Obrazy pełniły funkcję scenografii. Najbardziej znaczący był dla mnie rok 1980. Byłem na Węgrzech na plenerze, gdy z radia dowiedziałem się, że w Polsce są strajki. Przeżyłem przerażenie, ale także radość i nadzieję. Bo skoro strajki, to władza widocznie nie jest taka żelazna - myślałem. Wtedy pojawiły się te szeregi bezosobowych postaci. Przedtem miały zawsze określoną osobowość. Teraz to była siła, masa ludzka, która chce istnieć. Są też prace, w których reagowałem na konkretne wydarzenia. W teatrze w okresie "Solidarności" powstały obrazy, w których zamieszczałem teksty. Były zrozumiałe dla uczestników tamtych zdarzeń, jak np. cykle: GoToPaKruSoWisza" czy "LudwikPa" obraz I - III.

- Zapytam o wernisaż. Na rozpoczęcie Pańskiej retrospektywnej wystawy, zorganizowanej z okazji czterdziestolecia pracy twórczej, do sal BWA przyszło ponad 500 osób. To niezwykła ilość na tego typu imprezach w Lublinie.

- Doznałem wiele radości. Ilość dostojnych ludzi, którzy przyszli to - wg mnie - żniwo moich zasiewów. Zaszczycił wernisaż abp senior Bolesław Pylak. Dostrzegł on i podkreślił obecność mojej córki Marysi, jako autorki kilku prac. Jej zadedykowałem całą wystawę, pisząc w katalogu "Mojej, córce Marysi, w jej 18 urodziny. Szczęść Boże".

- Jaki wpływ na Pańską twórczość miała i ma wiara katolicka?

- Pochodzę z katolickiej rodziny. Takich "Dzieci Bożych" - tak mogę powiedzieć. Żyjących prostą wiarą, opartą na słowie Pisma Św., bez filozofowania. Dla mnie Adam i Ewa to tacy ludzie jak my, bez problemu ewolucji. Tak uważałem wtedy. Teraz - mimo oczytania i wykształcenia - uważam podobnie. Rzadko tworzę obrazy stricte religijne, które wiesza się w kościele. Natomiast wykorzystuję symbole wprowadzające tematykę chrześcijańską. A więc ryba - symbol wiary chrześcijańskiej, ale i żywiołu wody; ptak - jako Duch Święty, także symbol żywiołu powietrza. Maluję też tak oczywiste symbole chrześcijańskie jak Oko Opatrzności, krzyż, anioły, a także wesołe diabełki, rodem ze średniowiecznych moralitetów. Znaczącą część pracy stanowią obrazy na podłożu papierowym. Są to "Ballady z Trzebuski". Trzebuska to moja wieś rodzinna, a te obrazy są pieśniami dziękczynnymi dla ludzi, wśród których się kształtowałem. Wielu z nich nadal żyje, a spotkania z nimi są dla mnie zawsze radością.

- Dziękuję za rozmowę.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Niespodziewana wizyta papieża w Domu św. Józefa

2024-09-27 19:24

[ TEMATY ]

osoby starsze

bieda

Franciszek w Luksemburgu i Belgii

VATICAN MEDIA Divisione Foto

Niespodziewana wizyta papieża w Domu św. Józefa

Niespodziewana wizyta papieża w Domu św. Józefa

Po zakończeniu spotkania z władzami w zamku Laeken Ojciec Święty niespodziewanie udał się do Domu Świętego Józefa w Brukseli, gdzie mieszkają osoby starsze, znajdujące się w trudnej sytuacji finansowej. Opiekują się nimi Małe Siostry Ubogich.

Wizytę poza programem Franciszek wygospodarował w czasie, który miał być przeznaczony na odpoczynek. Gdy Małe Siostry Ubogich witały Franciszka, dziękując mu za niespodziankę, ten odparł, że uczynił to z radością. Papieża przywitał dźwięk gitary i piosenka wykonywana przez podopiecznych ośrodka, w którym mieszkają osoby starsze z poważnymi chorobami, opóźnieniami poznawczymi i problemami finansowymi. Dom od ponad wieku przyjmuje potrzebujących i zapewnia im opiekę. Jest też miejscem łagodzącym samotność i odrzucenia, tak jak chciała tego założycielka, św. Maria od Krzyża (Joanna Jugan).
CZYTAJ DALEJ

Wincenty, czyli tam i z powrotem

Czy można zapanować nad wstydem? Podobno jeśli mocno wbije się paznokcie w kciuk, to czerwona twarz wraca do normy. Ale od środka wstyd dalej pali, choć może na zewnątrz już tak bardzo tego nie widać. Jeśli ktoś się wstydzi, że zachował się jak świnia, to w sumie dobrze, bo jest szansa, że tak łatwo tego nie powtórzy. Tylko że ludzkość tak jakoś coraz mniej się wstydzi rzeczy złych.

Ludzie wstydzą się: biedy, pochodzenia, wiary, wyglądu, wagi… I nie jest to wcale wynalazek dzisiejszych napompowanych, szpanujących i wyzwolonych czasów. Takie samo zażenowanie czuł pewien Wincenty, żyjący we Francji na przełomie XVI i XVII wieku. Urodził się w zapadłej wsi, dzieciństwo kojarzyło mu się ze świniakami, biedą, pięciorgiem rodzeństwa i matką - służącą. Chciał się z tego wyrwać. Więc wymyślił sobie, że zostanie księdzem. Serio. Nie szukał w tym wszystkim specjalnie Boga. Miał tylko dość biedy. Rodzice dali mu, co mogli, ale szału nie było, więc chłopak dorabiał korepetycjami, jednocześnie z całych sił próbując ukryć swoje pochodzenie. Dlatego, kiedy ojciec przyszedł go odwiedzić w szkole, Wincenty nie chciał z nim rozmawiać. Sumienie wyrzucało mu to potem do późnej starości.
CZYTAJ DALEJ

„Bo w życiu potrzebna jest mądrość i miłość” – pielgrzymki maturzystów diec. toruńskiej i arch. białostockiej

2024-09-27 20:52

[ TEMATY ]

Jasna Góra

maturzyści

BPJG

Młodzież maturalna archidiecezji białostockiej i diecezji toruńskiej modli się dziś na Jasnej Górze. Ci pierwsi poznają Maryję jako „Stolicę Mądrości”, drudzy uczą się od Niej „miłości w podskokach”. Maturzyści obu grup jasnogórskie spotkanie rozpoczęli od wysłuchania konferencji. Centralnym punktem pielgrzymki jest Msza św. Wieczorem młodzi wezmą też udział w nabożeństwie drogi krzyżowej.

Podziel się cytatem Maturzyści diecezji toruńskiej chcą „żyć miłością w podskokach”, jak głosi ich hasło. Duszpasterz młodzieży, ks. Dawid Wasilewski podkreśla, że Jasna Góra i dzisiejsza pielgrzymka mogą stać się dla nich trampoliną, bo najważniejsze jest dawać młodym możliwości.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję