Podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r. przewaga liczebna wroga była zatrważająca. Armia Czerwona była trzykrotnie większa od naszej. Bolszewicy szybko zbliżali się do stolicy, a Polacy szykowali się do decydującego starcia w Bitwie Warszawskiej, gdzie miały rozstrzygnąć się dalsze losy II Rzeczypospolitej. A rozstrzygnęły się - jak zgodnie twierdzą historycy - także losy Europy.
Wojsko Polskie na gwałt potrzebowało ludzi. Liczyły się niemal każde ręce, które były w stanie udźwignąć broń. Armię Ochotniczą zasilali ludzie bardzo młodzi, pochodzący ze wszystkich środowisk społecznych. Obrona stolicy stała się „świętym obowiązkiem” wszystkich Polaków. Wielu młodocianych celowo zawyżało swój wiek, by tylko pozwolono im walczyć z „czerwoną zarazą” w obronie Ojczyzny.
Z gimnazjum na wojnę
Reklama
Powszechny obraz sierpnia 1920 r. wygląda tak: mężczyźni idą na front lub przygotowują umocnienia i fortyfikacje, a niewiasty wstępują np. do Legii Kobiecej, której zadaniem będzie stanięcie w okopach pierwszej linii obrony Grochowa. Na ulicach pełno jest plakatów z hasłem „Ojczyzna cię wzywa”, a młode panienki zaczepiają przypadkowo napotkanych młodzieńców, pytając: „Dlaczego pan jeszcze nie w wojsku?”. Nikt bowiem nie dziwi się, że młody chłopak idzie na front, zdziwienie budzi niechęć do walki.
W takiej podniosłej i patriotycznej atmosferze niemal wszyscy chcą wstąpić do Armii Ochotniczej. Z dania na dzień rośnie kolejka chętnych m.in. przed praskim gimnazjum im. króla Władysława IV, gdzie można zasilić szeregi 236. Ochotniczego Pułku Piechoty. W tych murach latem 1920 r. często bywa również kapelan ks. Ignacy Skorupka, którego nastoletni uczniowie zaciągają się do wojska. Wielu z nich ma zaledwie po 15-17 lat i nic nie wie o sztuce wojennej. Nie brakuje im za to zapału.
Po skompletowaniu dwóch kompanii 236. pułku młodzi dostają rozkaz, by zasilić szeregi żołnierzy broniących dostępu do Warszawy na polach wiosek: Ossów, Leśniakowizna, Turów. Toczone walki są tam niezwykle ciężkie.
13 sierpnia rano 1. i 2. kompania 236. pułku, dowodzone przez por. Stanisława Matarewicza (1891-1920) i ppor. Mieczysława Słowikowskiego (1896-1989), razem z ks. Ignacym Skorupką wyruszają na front. Do Ossowa docierają po 14 godzinach marszu, ok. 22. Nocleg znajdą w stodołach na sianie. Jednak chłopcy nie mają zbyt wiele czasu na sen. Rankiem 14 sierpnia bolszewicy zaatakowali ok. godz. 3.30. Gimnazjaliści i studenci muszą stanąć do śmiertelnej walki oko w oko z zaprawionymi w boju czerwonoarmistami.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Chaos na polu walki
Bolszewicy rozpoczynają krótkim ostrzałem, po czym ich piechota rzuca się do ataku kilkoma falami! Ochotnicze kompanie szybko się wycofują. I jest to raczej ucieczka w popłochu niż zorganizowany odwrót. - Trudną istotnie sprawą było - pod silnym ogniem nieprzyjaciela zmusić moich młodzików, uczniaków, do posuwania się naprzód. Chłopcy ci, przywarci jak węże do ziemi, nie chcieli podnosić się do skoku, strzelając zaś, myśleli tylko o tym, aby jak najmniej narażać się na śmierć, a więc celowanie przez nich do nieprzyjaciela było nadzwyczaj problematyczne. Większość po prostu trzęsła się ze strachu - tak wspominał walkę pod Ossowem por. Stanisław Rembalski.
Próby odparcia sowieckiego ataku, polegające na rzucaniu kolejno różnych oddziałów do przeciwuderzenia, nie daje żadnych rezultatów. Młodociani żołnierze nie potrafią nawet zewrzeć szyku do walki. Każde podejście wywołuje chaos odwrotu. - Przechodząc przez wieś, zastałem w niej straszny nieład, moc pomieszanych oddziałów ochotników włóczących się od chałupy do chałupy lub strzelających nie wiadomo w jakim kierunku, oficerów krzyczących i grożących rewolwerem - pisał we wspomnieniach por. Zdrojewski.
Za Boga i Ojczyznę!
Bolszewicy, całkowicie pewni zwycięstwa, z okrzykiem: „Urra! Dajosz Warszawu! Urra!” (Hurra! Dawajcie Warszawę! Hurra!), prą naprzód! Ich karabiny maszynowe koszą uciekających. Widmo klęski jest coraz bliższe.
Właśnie w takich warunkach na linię frontu zostają rzucone ostatnie 1. i 2. kompania 236. pułku, które dzień wcześniej przywędrowały do Ossowa z warszawskiej Pragi. Gdy tylko ruszyli, do ppor. Słowikowskiego podbiega ks. Skorupko. Porosi go, aby pozwolił mu „iść razem z żołnierzami i wziąć udział w tej pierwszej bitwie”. Porucznik zgadza się, aby kapelan szedł na czele kompanii tuż obok niego. Młodzi prą naprzód bez oddania strzału. Chłopcy nie mają żadnego przygotowania wojskowego i nie potrafią rozwinąć się w szyk bojowy, tzw. tyralierę. Zauważył to ppłk Sawicki. Oficer podjeżdża więc na koniu do kolejnych ochotników, bierze ich za uszy i palcem wskazuje miejsce w szyku. Młodzi szybko nabierają wprawy, rozumieją już, jak mają iść do przeciwnatarcia.
Bolszewicki ostrzał cały czas się wzmaga. Chłopcy są przerażeni, szereg biegnących żołnierzy zaczyna się łamać. W pewnej chwili Polacy dostrzegają, jak na czoło kompanii wysuwa się ich kapelan. Ks. Skorupka w sutannie z fioletową stułą wybiega z uniesionym krzyżem w ręku. Krzycząc: „Za Boga i Ojczyznę!” - podrywa młodych do walki.
Por. Słowikowski, który po latach opisał bój batalionu o Ossów, przyznał, że nawet nie zauważył w gorączce walki momentu śmierci ks. Skorupki. Kapelan szedł obok niego na czele. W pewnym momencie upadł, lecz oficer nie zwrócił na to uwagi, przekonany, że kapłan potknął się jedynie o bruzdę. W ferworze walki stracił go z oczu i dopiero po bitwie dowiedział się, że ks. Skorupka nie żyje. Według jednej z wersji, kapelan zginął trafiony w głowę, w chwili, kiedy chciał udzielić posługi kapłańskiej rannemu żołnierzowi.
Początek zwycięstwa
Kompania chłopaków z Pragi przeszła kilkaset metrów i wysunęła się na równy teren. Znowu są jak na patelni dla wroga, który zalewa ich znów silnym ognieniem karabinów maszynowych. Ochotnicy padają na ziemię, rozpoczyna się bezładna strzelanina. Ostrzał nieprzyjaciela wyrządza znaczne straty. Z linii tyraljerskiej dolatują przeraźliwe jęki rannych.
Żołnierze leżą przez chwilę bezradnie na ziemi. Ppor. Słowikowski podrywa ich do boju jeszcze kilka razy i cofa się ponosząc wielkie straty. - Taniec taki powtarzam kilkakrotnie z coraz większym wysiłkiem. Zmęczenie ich dochodzi do granic możliwości. Aż koło godz. 12 nie potrafię ich zmusić do poderwania się i ruszenia naprzód. Ochotnicy leżą prawie bez życia - wspominał ppor. Słowikowski.
Mimo to, po kilku próbach polskie natarcie wspierane ogniem baterii artyleryjskich, zaczęło wreszcie zdobywać teren. Odbito zajętą przez nieprzyjaciela część Ossowa, po czym piechota ruszyła biegiem w stronę Leśniakowizny, w ślad za uchodzącymi czerwonoarmistami.
Choć do generalnego zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej była jeszcze długa droga, to jednak walka w Ossowie stała się pierwszym polskim zwycięstwem sierpnia 1920 r. Według historyków, to właśnie te walki na przedmieściach stolicy osłabiły czerwonoarmistów i umożliwiły zadanie im decydującego ciosu znad Wieprza.
Trudno było uwierzyć, że z wyszkolonymi żołnierzami Armii Czerwonej w Ossowie, zwyciężyli zwykli chłopcy z Pragi, którzy często „byli mniejsi od swoich karabinów”. Dlatego też ich bój przeszedł do historii, a ofiara życia ks. Skorupki stała się symbolem przełomu w walkach o stolicę. To polskie zwycięstwo, które nazwano później Cudem nad Wisłą, zostało jednak okupione krwią wielu młodych ludzi.
Nasze straty wyniosły ok. sześciuset poległych, rannych i zaginionych żołnierzy. Szczególnie dotkliwie doświadczony został 236. Ochotniczy Pułk Piechoty. Spośród blisko ośmiuset uczniów i harcerzy, pozostało w szeregach około pięciuset.
Przy wejściu na cmentarz w Ossowie, gdzie pochowano młodych bohaterów, wyryto napis: 14 sierpnia 1920 r. Siedmiokroć odpieraliśmy hordy bolszewickie, padliśmy u wrót stolicy, a wróg odstąpił...