Graliśmy w piłkę. To były czasy zupełnie inne niż teraz. Biegaliśmy boso, a za piłkę służyła nam wypchana szmatami pończocha. W pewnym momencie doznałem paraliżu prawej strony ciała - opowiada pan Jan. Nie było w okolicy lekarza, którego by nie odwiedzili. Wszyscy bezradnie rozkładali ręce. Ktoś doradził rodzicom, aby udali się do gwardiana klasztoru reformatów, który z wykształcenia był medykiem. - Jak dzisiaj pamiętam, starszy, jowialny pan z brzuchem, w brązowym habicie opasany białym sznurem - wspomina Jawornicki. Jednak i jego diagnoza nie była pomyślna. „Żadna siła ludzka dziecku zdrowia nie wróci, jedynie Ten...” - stwierdził wskazując na niebo.
Przez wiele miesięcy nie pozostawało nic, tylko modlitwa i nadzieja. Zbliżał się sierpień i Wielki Odpust w Kalwarii Pacławskiej. Od dramatycznego zdarzenia minął rok. Na uroczystości wybierała się dorożką matka chrzestna Jana i chciała go wziąć ze sobą. Stwierdzono jednak, że chłopiec powinien tę drogę przebyć pieszo. Na nieszczęście tuż przed wyjściem skaleczył się w stopę. Fioletowa rana nie wyglądała dobrze, ale z podjętego postanowienia nie zrezygnowano. 11-letni Janek w komunijnym ubraniu wyruszył w pielgrzymce do Kalwarii Pacławskiej. Wędrowanie z ranną nogą i paraliżem jednej strony ciała było bardzo uciążliwe. Niewygodny sposób poruszania się powodował kolejne dolegliwości. Przy wejściu na kalwaryjskie wzgórze do rodziny Jawornickich podeszła starsza Ukrainka. „Dlaczego tacy smutni?” - spytała. „A jak się tu cieszyć, jak dziecko było zdrowe, a teraz kaleka” - odpowiedziała matka chłopca. „Pomodlicie się i Matka Boska was wysłucha”.
Pozostawało się tylko dostać przed tron Matki Bożej. Ale jak wejść do kościoła wśród takiego tłumu? Postanowili, że spróbują podejść bliżej podczas procesji z figurą Matki Bożej. Figurę niosły młode dziewczęta ubrane w białe szaty, a dookoła straż chroniła dostępu. Przy jednej z kapliczek był postój. - Ja byłem dość chudy. Ojciec wziął mnie na ręce i przedostał się do samej figury. Policjanci nie chcieli go przepuścić, ale jak zobaczyli mnie, to się zgodzili. Ojciec podał mnie jednej z tych dziewczyn, a ta podniosła mnie do Matki Bożej. To był moment, jakbym włożył rękę do kontaktu. Zatrzęsło mną i o mało co nie wypadłem jej z rąk. W jednej chwili odzyskałem pełną sprawność. I to wszystko na oczach setek tysięcy ludzi. Nigdy tego nie zapomnę - pan Jan nie ukrywa wzruszenia wspominając tamten dzień. I dodaje, że wtedy, oprócz zdrowia, otrzymał jeszcze jeden dar. Po latach okazało się, że nie ma rzeczy, której Jawornicki nie umiałby w blasze wyrzeźbić. W swojej skromnej pracowni w piwnicy bloku wyklepuje najrozmaitsze przedmioty. Ma w swoim dorobku mnóstwo orzełków, proporczyków, wizerunków Matki Bożej. Zaprojektował także 49 sztandarów. Wielokrotnie odznaczany, został wpisany do Księgi Zasłużonych dla Przemyśla, a najwyższe wyróżnienie, jakie otrzymał, to Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
Pomóż w rozwoju naszego portalu