Z niemałym lękiem podejmuję się opowiedzieć o Prymasie Wyszyńskim
jako szczególnym Polaku walczącym o wolność Ojczyzny. Jestem świadomy,
że temat ten przekracza moje możliwości, tym więcej, że w roku 2001
- poświęconym Prymasowi Tysiąclecia napisali o nim liczni współpracownicy,
znakomici autorzy, znajomi i przyjaciele, którzy nie żałowali zabiegów,
by zaprezentować go w chwale bohatera i wielkiego patrioty. Nie miałem
tego szczęścia być blisko niego, a nawet, jeśli kilka razy byłem
uczestnikiem wspólnych narad i rozmów, to nie na tyle, by można powoływać
się na bliższe kontakty. Nie będę usiłował mówić o nim panegirycznymi
słowami i nie złożę w tym miejscu jeszcze jednej laurki, wystarczy
że powiem ogólnie, że Prymas Wyszyński wywarł na mnie ogromne wrażenie
- zawsze fascynował dostojeństwem, wymową, spokojem, kulturą i autorytetem.
Dzisiaj można się zastanawiać, skąd u tego człowieka,
wychowanego w małej podlaskiej organistówce, a ponadto półsieroty
i od dziecka chorowitego, otoczonego tradycją na poły litewską i
poniekąd unicką, żyjącego w legendzie carskich prześladowań i narodzin
odradzającego się państwa - zrodził się geniusz pasterza, polityka
i społecznika? Można zauważyć, że nie studia prawnicze na KUL uformowały
jego horyzonty pasterskie i społeczne, ale nauki społeczne, które
konfrontował ze stażem naukowym na terenie zachodniej Europy. Doświadczeniami
tam zdobytymi dzielił się na łamach Ateneum Kapłańskiego, wśród słuchaczy
Uniwersytetu Robotniczego i Chrześcijańskich Związków Robotniczych.
Spod jego pióra wychodziły pierwsze krytyczne oceny założeń marksistowskich
i liberalnych postaw wobec Kościoła, które bazowały na elementach
judeo-socjalistycznych, krytycznie widzianych w nauce Kościoła aż
po czasy Jana Pawła II.
Zmysł patriotyczny wyostrzyła w nim II wojna światowa,
lecz nie wtedy, gdy się ukrywał przed aresztowaniem, ale wówczas,
gdy jako kapelan Armii Krajowej i bliski przyjaciel ks. Korniłowicza
jednoczył wokół siebie młode dziewczęta, które powstańcom walczącym
o suwerenność państwa niosły nowego ożywczego ducha lub - jak ktoś
powiedział - zamiast broni i amunicji - dawały do rąk obrazki Madonny
Jasnogórskiej, by jej zawierzali wytrwanie aż do zwycięstwa w ziemskiej
lub niebieskiej ojczyźnie. Nie żywił niechęci do tych, którzy weszli
do kraju jako agresorzy, lecz bardziej do tych, których Polska przyjęła
jak swoich, którzy po wojnie stali się kolaborantami z okupantem
sowieckim i mordowali naród. U zarania swej pracy pasterskiej spotkał
się z nimi na terenie Lublina, gdzie sympatie lewicowe zapuściły
głęboko korzenie. Nie usiłował ich nawracać i chyba nie modlił się
o to, by spadł na nich deszcz ognisty. Do nich m.in. odnosił często
powtarzaną maksymę - "Młyny Boże mielą powoli, ale skutecznie".
W połowie listopada 1948 r. został prymasem po niewyjaśnionej
do końca śmierci prymasa Hlonda. Był wówczas w polskim Episkopacie
najmłodszym biskupem, nieznanym szerszemu ogółowi. Szybko zdobył
popularność, w czym pomagała mu znakomita prezencja, talent krasomówcy
oraz umiejętność chwytania istoty problemów bez zawiłej filozofii.
Już w pierwszym swoim orędziu zadeklarował przede wszystkim wolę
pasterzowania narodowi bez zamiaru angażowania się w politykę. Nie
zwlekał jednak długo z nawiązaniem dialogu z władzami państwowymi,
co w pierwszym momencie wydawało się ryzykiem, a także pozbawiło
go zaufania starszego pokolenia biskupów. Prymas Wyszyński był jednak
przeświadczony, że Polsce groziła niebezpieczna izolacja, bowiem
z jednej strony naród nie ufał narzuconemu sojusznikowi rosyjskiemu,
z drugiej nie mógł niczego już oczekiwać od Zachodu, który wystarczająco
tragicznie nasycił nas czczymi frazesami i o których w styczniu 1946
r. mówił na Jasnej Górze bp Stefan Woźnicki z Detroit, że "Ameryka
i Anglia są niezmiernie zadłużone i zmęczone - wszelka akcja zbrojna
jest dzisiaj zupełnie niepopularna, musimy się sami bronić, nie dawać,
przetrwać najmniej jeszcze kilka lat" (Archiwum na Jasnej Górze,
3450, pod dn. 31 I 1946 r.). Toteż Prymas był przekonany, że aby
naród mógł przetrwać reżim sowiecki i komunistyczny, potrzebował
wewnętrznej podpory dla własnego modelu, obliczonego na narodową
solidarność, przezwyciężenie kryzysu i stałe umacnianie go w suwerennej
kulturze. W tym duchu zaryzykował powołanie Komisji Mieszanej Kościoła
i Państwa, która w opinii m.in. papieża Piusa XII stanowiła ryzykowne
przedsięwzięcie, na jakie nie zdobył się żaden kraj poddany rosyjskiemu
okupantowi. To bodajże wówczas Prymas Wyszyński miał powiedzieć,
że mógłby bić ręką w stół, zrywać rozmowy, ale to niczego by nie
dało. Po linii takiego rozumowania 14 kwietnia 1950 r. doszło do
pierwszego historycznego porozumienia Kościoła z komunistycznym rządem (
B. Cywiński, Prymas wiedział co robi, Tygodnik Powszechny, 2000,
nr 15, s. 1, 11). Porozumienie traktował jako układ zastępczy w miejsce
konkordatu, łamany wkrótce przez wbijanie przysłowiowych klinów w
postaci stworzenia Paxu z agenturą księży patriotów, zabraniem Kościołowi
Caritas itp. Tak więc obojętnie jak się dzisiaj ocenia owo porozumienie,
nie ulega kwestii, że przez pewien czas Kościół cieszył się możliwością
nauczania religii w szkołach, funkcjonowaniem KUL, istnieniem katolickiej
prasy i wolnością kultu religijnego. Kościół z kolei zadeklarował
poszanowanie istniejącej władzy i jej polityki.
Jak bardzo nietrwały okazał się ów "pakt nieagresji",
pokazały wkrótce pierwsze represje wobec niektórych przedstawicieli
Kościoła. W styczniu 1951 r. aresztowano biskupa kieleckiego Cz.
Kaczmarka i wytoczono mu pokazowy proces o rzekomą zdradę stanu.
Krokodyle łzy wylewali wówczas komuniści i idący we współpracy z
nimi niektórzy postępowi katolicy. Represje wobec Kościoła zdawały
się nie mieć końca. Wystarczy znów wymienić odsunięcie od władzy
dotychczasowych administratorów apostolskich na Ziemiach Odzyskanych,
a powołanie w ich miejsce powolnych sobie wikariuszy kapitulnych.
Prymas, nie mogąc odebrać im prawa urzędowania, po pewnym wahaniu
zatwierdził ich, by uniknąć niebezpieczeństwa schizmy. Obok nich
mianował w każdej diecezji swoich delegatów z pełnymi prawami biskupów
rezydencjonalnych.
Dezintegracyjna polityka rządu wobec pracy Kościoła była
najtrudniejszym problemem, który psuł wzajemne stosunki i kładł się
cieniem na dalsze lata wzajemnej współpracy. Najtrudniejsze były
problemy w unormowaniu wspólnego stanowiska w kwestii obsady personalnej
na terenach Ziem Odzyskanych. Stolica Apostolska nie chciała podejmować
żadnych kroków, dopóki nie podpisano traktatów pokojowych Polski
z Niemcami, a na to wcale się nie zanosiło. Stan tymczasowości przerwał
rząd w styczniu 1951 r., gdy odsunął dotychczasowych zarządców diecezji
i mianował własnych. Gdy trzy miesiące później Prymas uzyskał w Rzymie
zgodę na obsadę nowych biskupów, uzależnionych wprawdzie od siebie,
rząd odmówił im możliwości objęcia stanowisk. Tej zimnej wojny nie
udało się załagodzić, dopóki nie przecięli jej papieże Jan XXIII,
a następnie Paweł VI w 1972 r. po ociepleniu wzajemnych stosunków
między Polską a RFN, w czym stanowisko Prymasa Wyszyńskiego miało
szczególnie duże znaczenie.
Zanim do tego doszło, Kościół atakowany był z powodu
każdej niemal inicjatywy, a ludzie grający rolę rozjemców z kręgu
Paxu dolewali oliwy do wznieconego ogniska nieporozumień. Prymas
protestował przeciw licznym rewizjom w domach duchownych, z tymi
zaś, którzy kolaborowali, próbował perswazji, m.in. z szefem Paxu,
Bolesławem Piaseckim, czy czołowymi przedstawicielami tzw. księży
patriotów i intelektualistów. Konferował wielokrotnie z ministrami
i z prezydentem Bierutem, któremu w momencie szczytowych represji
przesłał nawet życzenia imieninowe, by wykazać gest dobrej woli dla
dalszego dialogu i wypracowania potrzebnego Kościołowi i narodowi
spokoju (A. Micewski, Kardynał Wyszyński prymas i mąż stanu, Paris
1982, s. 96). Oprócz tego wizytował liczne miejscowości na terenie
Ziem Odzyskanych, gdzie spotykał się z wiernymi i duchownymi, których
nękali funkcjonariusze władz bezpieczeństwa, zmuszając ich do współpracy
i jak najgorzej usposabiając do Stolicy Apostolskiej i osoby Prymasa.
Prawie codziennie donoszono mu o różnych skandalach wobec instytucji
kościelnych, by wspomnieć likwidację małych seminariów, prasy kościelnej,
religii w szkołach, zakaz objazdu Prymasa po kraju, usuwanie niewygodnych
proboszczów i eksmisję biskupów katowickich oraz krakowskiego arcybiskupa
E. Baziaka. Sam obserwował stałą eskalację szykan wobec Kościoła
na łamach prasy i radia. Niczego nie przyniosła wiadomość o podniesieniu
Prymasa do godności kardynalskiej, którą pominięto w niejednym dzienniku
milczeniem. Kiedy miał jechać po odbiór kapelusza kardynalskiego (
12 stycznia 1953 r.), nie otrzymał paszportu.
Wydawało się, że represje powyższe ustaną z chwilą śmierci
dyktatora i bodaj największego naszego wroga - Stalina. Niestety,
komuniści polscy pozyskali już wówczas olbrzymią rzeszę swoich zwolenników,
wśród których nie brakowało nawet i niezłych skądinąd katolików.
Prymasowi Wyszyńskiemu znane były nazwiska niektórych kolaborantów,
upominał ich i przestrzegał przed konsekwencjami. Pod ich wpływem
zrodził się głośny protest z 28 maja 1953 r., skierowany do prezydenta
Bieruta, w którym pisał m.in.: "A gdyby zdarzyć się miało, że czynniki
zewnętrzne będą nam uniemożliwiały powoływanie na stanowiska duchowne
ludzi właściwych i kompetentnych, jesteśmy zdecydowani nie obsadzać
ich raczej wcale niż oddawać religijne rządy dusz w ręce niegodne.
Kto by zaś odważył się przyjąć jakiekolwiek stanowisko kościelne
skądinąd, wiedzieć powinien, że popada tym samym w ciężką karę kościelnej
klątwy. Podobnie, gdyby postawiono nas wobec alternatywy: albo poddanie
jurysdykcji kościelnej jako narzędzia władzy świeckiej, albo osobista
ofiara - wahać się nie będziemy. Pójdziemy za głosem apostolskiego
naszego powołania i kapłańskiego sumienia, idąc z wewnętrznym spokojem
i świadomością, że do prześladowania nie daliśmy najmniejszego powodu,
że cierpienie staje się naszym udziałem nie za co innego, lecz tylko
za sprawę Chrystusa i Chrystusowego Kościoła. Rzeczy Bożych na ołtarzach
cesarza składać nam nie wolno. Non possumus" (P. Raina, Kardynał
Wyszyński, t. 2: Losy więzienne, Warszawa 1994, s. 73).
To był decydujący moment, który spowodował aresztowanie
Prymasa i osadzenie go na trzy lata w miejscach odosobnienia. Odsunięto
od kierowania Kościołem człowieka, który miał odwagę bronić praw
ludzi wierzących i sprzeciwiać się dalszemu zniewalaniu kraju według
dyktatu partii i jej służalczych wasali.
Wspomniany dokument chociaż wytykał znane represje wobec
Kościoła, to jednocześnie podkreślał chęć dalszej współpracy dla
dobra obywateli Polski i spokojnej pracy wszystkich wierzących.
O. Janusz Zbudniewek, paulin, jest profesorem doktorem
habilitowanym, historykiem dziejów Kościoła, kierownikiem Katedry
Historii Kościoła Średniowiecznego Wydziału Kościelnych Nauk Historycznych
i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie,
profesor historii Kościoła w Wyższych Seminariach Duchownych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu