Paweł Piwowarczyk: - Co powinniśmy dziś rozumieć pod słowem „wolontariat”?
Ewa Bodek: - Wolontariat jest dziś często nadużywanym słowem. Nie jest on żadnym nowym pomysłem i ideą. Wolontariat istniał od zawsze. Już w Piśmie Świętym słyszymy polecenie abyśmy nosili brzemiona innych, że biednych i ubogich mamy między sobą. Przyzwoity człowiek powinien pomagać słabszym i chorym. Z samej definicji wolontariat jest więc działaniem bezinteresownym i dobrowolnym. Jednak ta definicja ulega pewnemu rozmyciu. Ustawa mówi, że korzystający z pomocy wolontariusza może opłacać mu wszystkie świadczenia z wyjątkiem pensji. Czasem przychodzą do nas uczniowie, studenci, licząc, że będą mieli dodatkowe punkty przy rekrutacjach do szkoły, lepszą opinię w pracy. Nie można młodzieży stawiać pod ścianą. Owszem, trzeba zachęcać do wolontariatu - on uczy wrażliwości, dzięki niemu zdobywa się duże umiejętności, ale nie można na niego patrzeć przez pryzmat korzyści.
- Każdy może zostać wolontariuszem?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Każdy może, ale nie w ten sam sposób i nie w tym samym miejscu. To jest trudne, bo mówimy o posłudze wprzestrzeni umierania...
- Co z osobami, które chcą pomagać, ale nie czują się na siłach, aby posługiwać przy chorych?
Reklama
- W hospicjum jest miejsce dla różnych posług. Przy hospicjum św. Łazarza, oprócz wspomnianego wolontariatu medycznego, istnieje wolontariat administracyjny. Polega on na pomocy przy np. pracach biurowych - przygotowaniu materiałów informacyjnych, pomocy w prowadzeniu bazy danych itp. Jest także wolontariat gospodarczy - opieka nad ogrodem, pomoc w pralni, przygotowanie posiłków, pomoc w transporcie chorych. Ludzie bardzo licznie włączają się w wolontariat akcyjny. Skierowany jest on do osób, które nie mogą systematycznie pomagać, ale co jakiś czas chętnie organizują kwesty, koncerty i inne akcje, dzięki którym pozyskiwane są fundusze na działanie hospicjum. Młodzież w wieku od 13 do 18 lat działa w wolontariacie młodzieżowym nazywanym „Wolontariatem z żonkilem w tle”. Dla tych osób prowadzone są specjalne kursy, szkolenia, spotkania formacyjne. Z młodzieńczym zapałem organizują kwesty i inne imprezy. Osoby starsze, które już w żaden z tych sposobów nie są w stanie pomagać, przyjmują do swoich domów na noclegi wolontariuszy przybywających do naszego Centrum na kilkudniowe szkolenia - to równie cenny wolontariat! Jeśli zatem ktoś chce pomagać, to zawsze znajdzie swoje miejsce.
- Na czym polega działanie Małopolskiego Centrum Wolontariatu Hospicyjnego?
Reklama
- Centrum powołano 2 lata temu. Przez kilka lat hospicja małopolskie spotykały się u nas na szkoleniach. Teraz także z innych hospicjów mogą do nas przyjeżdżać pracownicy i wolontariusze na praktyki, kursy. W ten sposób pomagamy młodszym hospicjom. Natomiast, jeżeli ktoś zgłasza się do nas, jako kandydat na wolontariusza, to najpierw przechodzi rozmowę wstępną na temat motywacji, możliwości, dyspozycyjności. Podczas rozmowy z kandydatem zastanawiam się w jakim miejscu mógłby podjąć posługę. Jeżeli kierowany jest do prac biurowych, czy gospodarczych, to spotyka się jeszcze z kierownikiem administracyjnym, przechodzi szkolenie bhp i już może podjąć posługę. Jeśli natomiast chce opiekować się chorymi, albo osieroconymi, to musi przejść specjalne szkolenie, które organizujemy raz w roku. Trwa ono dwa miesiące - spotkania dwa razy w tygodniu po dwie godziny. Kursanci wprowadzani są w zagadnienia dotyczące chorób onkologicznych i ich leczenia, objawów pojawiających się pod koniec życia, psychologii, pielęgniarstwa, elementów prawnych, bhp, etyki posługi oraz duchowego przygotowania do pracy. Kurs prowadzą lekarze, pielęgniarki, kapelan. Taki kurs rozpoczyna zazwyczaj ok. 80 osób, ok. 50 osób go kończy, a ok. 10-15 osób decyduje się wejść do zespołu. Po ukończeniu kursu odbywa się kolejna rozmowa - wtedy wolontariusz decyduje się na systematyczną pomoc - zobowiązuje się posługiwać minimum dwa razy w tygodniu przy chorych, bo wolontariat w hospicjum nie jest akcją. Przez pierwsze trzy miesiące wolontariusz, posługując przy chorych, zastanawia się czy chce to robić dłużej. Zawsze ma on wsparcie psychologa, kapelana, koordynatora i osób pracujących w hospicjum.
- Czy każdy, kto skończy kurs jest już wolontariuszem w pełnym tego słowa znaczeniu?
- Z uporem maniaka mówię o szczególnym powołaniu do opieki nad ciężko chorymi. Z samą dobrą chęcią, że „chcę zrobić coś dobrego” daleko się nie zajdzie. Cieszymy się, że dużo osób zgłasza się na kurs. Działamy w ten sposób w społeczeństwie, budząc wrażliwość na chorych i cierpiących. Czasem bezpośrednio po kursie uczestnicy nie czują się na siłach, aby podjąć posługę przy chorych, ale zdarza się czasem coś niezwykłego. Gdy idziemy do jakiegoś domu, gdzie ktoś cierpi i potrzebuje pomocy, okazuje się, że w jego rodzinie, sąsiedztwie, środowisku jest osoba - absolwent naszego kursu, który mając merytoryczne przygotowanie chętnie włącza się w pomoc przy chorym. Każdy człowiek ma w sobie ziarenko dobra i jeśli się je wyciągnie na wierzch to będzie z tego wielki pożytek.
- Co jest najtrudniejszego w opiece nad nieuleczalnie chorymi?
- Jeśli opiekuje się chorym, muszę wiedzieć, że nie tylko fizyczny ból ma znaczenie. Farmakologia wiele potrafi uczynić, uśmierzając fizyczny ból. Najtrudniejsze są pytania egzystencjalne chorego: Dlaczego ja? Gdzie jest Bóg? Co jest po drugiej stronie? I tego rodzaju cierpienia nie usunie się farmakologicznie.
- Jaki rodzaj pomocy ofiarowuje wolontariusz choremu?
- Ja nie lubię słowa „ofiaruję”. Wolontariusz otrzymuje znacznie więcej niż jest w stanie ofiarować. Chorzy pomagają nam się rozwijać, pomagają budzić uśpioną wiarę. Nie możemy mówić o ofiarowaniu. Tyle się ofiaruje, ile się samemu posiada. Jeśli wolontariusz sam nie dba o swoją duchowość, to choremu ofiaruje tylko „bałagan”. Chory nic nie ma, nie panuje nad swoim życiem, leczeniem i to właśnie on może wszystko ofiarować. Gdy ktoś opowiada mi historię i mówi, że umiera i pyta jak to będzie, to uważam, że wielką łaską jest to, że mogę temu człowiekowi towarzyszyć. Przechodząc do innego życia umierający godzi się na moją obecność w takim momencie - a umieramy przecież na całą wieczność. To najważniejszy moment naszego życia. Jeśli idę do chorego i on się dzieli swoimi problemami, to jest to łaska dla mnie. Mogę wtedy popatrzeć i powiedzieć „Boże! A co ja robię ze swoim życiem?”. Pytam siebie, czy pogodziłbym się ze swoim cierpieniem, czy zgodziłabym się na wolę Bożą w swoim życiu? Moment towarzyszenia jest momentem rachunku sumienia. Chorzy chcą uporządkować swoje życie w ostatnich dniach, ale jest to też okazja dla mnie. Jeśli człowiek robi rachunek sumienia przy mnie, to jest to też dla mnie szansa. Muszę zawsze pamiętać, że moja obecność ma kogoś podnieść na duchu. Gdyby osoba chora chciała się modlić, a nie miała siły, to ja użyczam mu swojego języka. Gdyby chciała opowiedzieć historię swojego życia, to skłaniam głowę i słucham. Po prostu być - to jest służba. Nigdy nie zapomnę, gdy cierpiący Jan Paweł II dziękował ludziom zebranym na placu św. Piotra za to, że byli obecni, że czekali… To jest sens wolontariatu hospicyjnego - obecność.