Maria Fortuna-Sudor: - Pamięta Ojciec pierwsze wrażenia po przybyciu na Ukrainę?
O. Natanael: - Czas je zatarł. Wiele się wydarzyło od lat 90., kiedy tam po raz pierwszy przybyłem. Ukraina zadziwiła ogromną przestrzenią i związaną z nią odległościami do pokonywania. Uświadomiłem sobie, jak wielka jest tam potrzeba kapłanów i wynikający z tego faktu ogrom pracy duszpasterskiej.
- A jakich ludzi spotkał tam Ojciec? Czy udało się im zachować wiarę?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Na pewno wyszli z komunizmu okaleczeni. Uczuciem dominującym w nich był strach. I dopiero wydarzenia z ostatnich lat, szczególnie Pomarańczowa Rewolucja, sprawiły, że odzyskali poczucie godności. Rzadko spotykam się w tym kraju z ludźmi, którzy twierdzą, że są niewierzącymi, ale wiedza religijna u wielu jest znikoma.
- Byliście pierwszą wspólnotą zakonną, która otrzymała oficjalną zgodę na działalność na Ukrainie. Jak liczne jest dziś Wasze zgromadzenie w tym państwie?
- Jest nas 76. W tym są klerycy, kolejna grupa to bracia na etapie studiów doktoranckich. Większość powołań jest miejscowych. Tylko pięciu spośród nas legitymuje się polskimi paszportami. Niektórym wydaje się, że 76 braci to dużo, ale ogrom pracy, którą mamy do wykonania, sprawia, że wciąż jest nas za mało.
Reklama
- Kim są wierni odnajdujący w nowej rzeczywistości drogę do katolickiego kościoła?
- W wielu przypadkach są to ludzie, którzy kiedyś odeszli od wiary. Chrześcijanie byli prześladowani. Teoretycznie dorośli mogli się przyznawać do wiary, ale za jakąkolwiek pracę duszpasterską wśród dzieci kapłan był prześladowany, groziło mu więzienie, wypędzenie z parafii. Na Ukrainie są i tacy katolicy, którzy nigdy nie zapomnieli o tym, kim są. Odważnie mówili, że nie wstąpią do komsomołu, bez względu na konsekwencje.
Obecnie do naszych kościołów przychodzą wierni z polskimi korzeniami, Ukraińcy z mieszanych małżeństw katolicko-prawosławnych oraz znaczna liczbę nowo nawróconych. Mszę św. odprawiamy po ukraińsku, polsku i rosyjsku. W Kijowie - również w językach Europy Zachodniej ze względu na pochodzących stamtąd studentów. Sytuacja jest w miarę dobra na zachodzie Ukrainy: na Podolu, Polesiu, natomiast cały Wschód to teren czekający na kapłanów. Chociaż spotykamy się z pytaniem, po co tam iść, jeśli nie ma zorganizowanych wiernych, odpowiadamy, że sektom to nie przeszkadza.
- Z posługą duszpasterską łączy się przywracanie dawnym świątyniom ich pierwotnej roli oraz budowa kościołów. Czy łatwo na Ukrainie działać w tym zakresie?
Reklama
- Opowiem o dwóch przypadkach, z którymi mamy do czynienia w ostatnim czasie. Pierwszy to historia związana z odzyskanym w Żytomierzu budynkiem klasztornym. Jeszcze niedawno służył on jako siedziba wojewódzkiego komisariatu wojskowego. Zanim budynek został zwrócony, zniszczono w nim wszystko. Pozostała ruina. Czeka nas ogrom pracy, zwłaszcza że chcemy tam urządzić seminarium.
Druga historia wiąże się z budową kościoła w Kijowie. Przydzielono nam plac pod budowę, mamy pozwolenie. Doszliśmy do momentu, kiedy trzeba zainwestować konkretną kwotę, którą nie dysponujemy. Gdyby to była budowa kościoła w mniejszej miejscowości przyszliby parafianie i każdy na miarę swoich możliwości starałby się pomóc. Ale to inwestycja w stolicy. Musimy się podporządkować obowiązującemu prawodawstwu. Zatrudnić firmę wymagającą zabezpieczenia finansów… Dla idei tej budowy nie jesteśmy w stanie pozyskać funduszy z krajów Europy Zachodniej, bo przecież u nich kościoły się zamyka. Życzliwi podpowiadają, abyśmy wybudowali mały drewniany kościółek, ale w Kijowie nikt nie da zgody na taki budynek. Tymczasem uzyskane pozwolenie na budowę kościoła zacznie się dezaktualizować…
- Proszę więc wytłumaczyć, dlaczego ten kościół powinno się w Kijowie wybudować.
- To dzielnica, w której mieszka ponad 500 tys. ludzi. Na tym terenie nie ma katolickiego kościoła. Należący do wspólnoty wierni uczestniczą w Mszach św. odprawianych w mieszkaniu składającym się z dużego pokoju i korytarza. Trudno tym ludziom co niedzielę jeździć do kościoła znajdującego się w całkiem innej, odległej części Kijowa. Poza tym, jeżeli nie wesprzemy rozwoju Kościoła katolickiego na Wschodzie, to być może podetniemy korzenie, które po latach będą ożywiać katolicką Europę. Powinniśmy dostrzec fakt, że właśnie na Wschodzie istnieją perspektywy rozwoju Kościoła. Mówiąc górnolotnie, jeżeli nie zadbamy o ten ogródek, to skąd w przyszłości będziemy brać sadzonki?