Wśród ponurych nocy wielu różnych zbrodni w obozie widziałem wspaniałe światła, które rozpraszały ciemności tej nocy i wśród tego, co zbrodnicze i podłe, ukazywało nam to, co było prawdą, dobrem i pięknem. [Ks. Stefan Frelichowski] ten miły kapłan, cichy bohater, (…) niby promienna gwiazda jaśniał wśród nocy zbrodniczej
Bp Franciszek Korszyński, „Jasne promienie w Dachau”
Błogosławiony Stefan Wincenty Frelichowski żył 32 lata i 2 miesiące. Z ośmiu kapłańskich Wigilii, ostatnich w swoim życiu, aż sześć przeżył w więzieniu; pierwszą - w toruńskim Forcie VII, pozostałe - w obozie koncentracyjnym w Dachau. Przyjrzyjmy się temu świętowaniu „wśród ponurych nocy wielu różnych zbrodni”.
Pierwsze wojenne święta Bożego Narodzenia ks. Frelichowski spędził w kazamatach toruńskiego Fortu VII, razem z ok. 1300 współwięźniami z Torunia i okolic, wśród których było ok. 40 księży. Lena Maryks („Święta Bożego Narodzenia w Forcie VII” - „Głos z Torunia” nr 51-52/1998) opisała kapłańską posługę ks. Wicka w czasie „adwentu narodowego” 1939 r.: „Większość więźniów z radością powitała możliwość wyspowiadania się. Była to zasługa ks. Wicka. Najpierw zaczął słuchać pojedynczych więźniów, zorganizował wspólną spowiedź dla wspólnych cel. Była w Forcie VII ciemna, sklepiona piekarnia żołnierzy”. Teraz oddajmy głos świadkowi tamtych wydarzeń, ks. Wojciechowi Gajdusowi: „Tu za piecem, pod ścianą, było trochę miejsca, gdzie Wicek słuchał spowiedzi. Chłopcy i mężczyźni po omacku szli do kąta piekarni. Tam czekał człowiek, który jednał ich dusze”.
W tamte dni do fortu ciągnęły pielgrzymki rodzin z paczkami dla uwięzionych na zbliżające się święta. Podczas rewizji Niemcy rekwirowali znajdujące się w nich opłatki. Część z nich demonstracyjnie podeptał komendant obozu, Karl Strauss. A jednak w samą Wigilię, tuż przed zmrokiem, udało się przemycić do twierdzy paczkę z opłatkami, które natychmiast podzielono pomiędzy więźniów. I zaraz w ciemnych celach „pod panowaniem Heroda” rozległ się śpiew kolęd. Jeszcze raz przywołajmy świadectwo ks. Gajdusa: „Wszystkie uczucia głębokie a mocne, wszystkie łzy cisnące się do oczu i łkanie, wydobywające się z piersi w chwili łamania się opłatkiem i składania życzeń, rozpływały się w polskiej kolędzie”. Pierwsza wojenna Wigilia okazała się zarazem ostatnią dla 40 pomorskich księży: 13 zmarło w Stutthofie, 26 - w Sachsenhausen i jeden (z 31 zamęczonych do 1945 r.) w Dachau. Tam ks. Frelichowskiemu przyszło świętować Boże Narodzenie 1940 r. i następne.
„Próbom zrozumienia życia obozowego towarzyszy mieszanina przerażenia, zdumienia i poczucia, że tego nie da się objąć normalnym sposobem poznania, bo nie można tego porównać z żadnym z obecnie znanych ludziom doświadczeń” - napisał ks. Radosław Dąbrowski. Słuszność tych słów potwierdzają świadectwa tych, którzy przeżyli: „Hołd oddawany śmierci, okrutnej i panującej wszędzie: na placu apelowym, w łaźni, przy pracy, w szpitalu obozowym, na Lagerstrasse i po wszystkich kątach obozowych baraków. Wszędzie!” (bp Kazimierz Majdański). „Z tego, co przeżyłem i widziałem, pozostał mi obraz (…) kompletnego poniżenia godności ludzkiej. Tam było się «numerem»” (o. Hugolin Franciszek Pieprzyk, franciszkanin). A jednak w koszmarze, który zgotowali ludzie ludziom, więźniowie nie zwątpili w Boga, poszukiwali Go i mocno odczuwali Jego obecność.
„Tu, w tym ziemskim piekle, wydaje mi się rzeczą jasną, że musi istnieć inny świat, że musi istnieć Bóg, dawca sprawiedliwości” - zapisał w swoim pamiętniku ks. Adam Kozłowiecki, jezuita (później misjonarz w Zambii, abp Lusaki, kardynał, uczestnik uroczystości beatyfikacji ks. Frelichowskiego 7 czerwca 1999 r. w Toruniu). „Nigdy nie czułem tak blisko siebie obecności Bożej, jak właśnie w obozie. Pośród ciemności i zbrodni” - napisał poznański kapłan Ludwik Bielerzewski. Takie świadectwa docierały do Stolicy Apostolskiej, co w 1943 r. potwierdził papież Pius XII w encyklice „Mystici Corporis Christi”: „Liczne udręki i cierpienia obecnej zawieruchy […] obudzają (…) tajemnicze jakieś pragnienie rzeczy duchowych oraz usilną ku nim tęsknotę”.
Wyrazem takiej mistycznej tęsknoty za Chrystusem było obchodzenie świąt religijnych. Świętując narodzenie Jezusa, „numer” jednocześnie stawał się na powrót człowiekiem, ratował się przed upodleniem. Niemcy, zdając sobie z tego sprawę, na wszelkie sposoby usiłowali zakłócić duchowy nastrój Bożego Narodzenia. Księży specjalnie wyróżniano w wigilijny dzień pracą przy śniegu, staniem na mrozie po apelu albo karnymi ćwiczeniami „za złe maszerowanie”. Były to jednak próżne zamysły. Ks. Kozłowiecki wspomina Gwiazdkę 1940 r.: „Po powrocie na blok zasiedliśmy do wilii w bardzo rzewnym nastroju. Półgłosem zaśpiewaliśmy «W żłobie leży»”. Któż odda należny hołd polskiej kolędzie śpiewanej w obozowych barakach? Kolęda przenosiła więźniów w „kraj lat dziecinnych”, do bliskich pozostawionych w dalekiej Polsce. Stawała się żarliwą modlitwą. Umacniała serca. „Kolędy śpiewaliśmy w każde święta Bożego Narodzenia, nawet w czasach największego ucisku i prześladowania. Jakoś zawsze umieliśmy znaleźć odpowiednią chwilę, żeby pokrzepić się tymi pieniami” - wspomina ks. Franciszek Korszyński (po wojnie rektor WSD i bp sufragan włocławski). Zrazu nucono półgłosem, a pod koniec wojny, gdy terror zelżał, śpiewano pełną piersią, jak na Pasterce 1944 r. „Ścisk był iście polski, a kolędy huczały, że kaplicę rozsadzało!” - czytamy w pamiętniku ks. Kozłowieckiego. Tenże wspomina „piękny wieczór kolęd polskich” w uroczystość Trzech Króli, odbył się on w izbie, obok której mieszkał ks. Frelichowski.
Kolęda i opłatek były największymi rarytasami obozowych świąt; w pierwszych latach - jedynymi. „Zjedliśmy po trzy ziemniaki i po kawałku chleba z margaryną - i po wieczerzy wigilijnej” - zapisał ks. Kozłowiecki gwiazdkowe menu 1941 r. w swoim pamiętniku. W 1942 r. świąteczny stół w obozowych barakach był lepiej zastawiony, gdyż zaczęły nadchodzić paczki dla księży. Potwierdza to ks. Frelichowski, dziękując wielu osobom za przesyłki, ale nie byłby sobą, gdyby nie poprosił o następne dla „bliskich Wincenty” (współwięźniów), którzy „cierpią jeszcze taką biedę”. 24 grudnia 1943 r. ks. Kozłowiecki zanotował: „Księża z okazji Świąt rozdali bardzo dużo na obóz, szczególnie Polakom. Zajął się tym Caritas, poza tym prawie każdy z księży rozdał dużo prywatnie”. Dodajmy, że wspomniany przez niego „Caritas” stanowili księża z archidiecezji poznańskiej: ks. Józef Jasiński i ks. Ludwik Walkowiak oraz ks. Bernard Czapliński i ks. Stefan Frelichowski z diecezji chełmińskiej.
Najważniejszym składnikiem każdej świątecznej paczki był opłatek. „Ci, którzy nie mieli nawet wigilijnego opłatka, kroili chleb w cienkie plasterki i niby opłatkiem wzajemnie składali sobie życzenia” (Wiesław J. Wysocki, „Bóg na nieludzkiej ziemi”, Warszawa 1982). „Żeby to już były ostatnie święta w tych warunkach!” - powtarzano najczęściej. „Oby te życzenia przyniosły najwcześniejszy pokój i koniec wojny także tym, którzy są na froncie” - przeczytali bliscy ks. Wicka w jego liście z 12 grudnia 1943 r. Moment składania życzeń był jednym z najtrudniejszych w obozowym świętowaniu. Właśnie wtedy potęgowało się poczucie oddalenia od bliskich, a z nim niewyobrażalna tęsknota. „Wymuszając z siebie uśmiech, złożyłem życzenia i uciekałem prędzej, bo «rozebrało» mnie na dobre” - zwierza się z chwilowej depresji w Wigilię 1944 r. ks. Kozłowiecki, dodając: „Poszedłem na plac apelowy i chodziłem sam. Już 6 lat z rzędu z dala od swoich i daleko od najukochańszych stron (…) Och, wrócić! Wrócić!”. Połączenie nastroju Bożego Narodzenia z atmosferą męczeństwa wszechobecną w lagrze rodziło wewnętrzne dramaty, u wielu powodowało depresję; w drugi dzień świąt nawet dochodziło do samobójstw. „Chwilami targa mną czarna rozpacz - wyznaje ks. Kozłowiecki w ostatnią wojenną Wigilię. - Tak czy owak, ale niechby się skończyło, bo z tą nieznośną męką w sercu wytrzymać już nie mogę”. W tym samym czasie ks. Frelichowski pisze do rodziny: „I tylko uczucie wdzięczności musi przepełniać nasze serca i dodawać nadziei, żebyśmy nie zechcieli wkraczać w ten nowy rok z lękiem i bojaźnią. Z pełnym zawierzeniem Bożej Opatrzności chcemy nadal podjąć nasze codzienne obowiązki”. Tam „męka w sercu”, tu „uczucie wdzięczności”; tam „czarna rozpacz”, tu nadzieja. Jakie jest źródło krańcowo odmiennych reakcji na obozową rzeczywistość? To bezgraniczne zawierzenie Bożej Opatrzności. W innym miejscu ks. Wicek napisał do swoich bliskich: „Boża Opatrzność troszczy się o każdego, kto jej zaufa, i nie zamartwia się o przyszłość”.
Świąteczne listy ks. Frelichowskiego urzekają ciepłem, serdecznością, są przykładem „duchowego dzielenia się opłatkiem” z najbliższymi, o którym pisał we wspomnieniach z Fortu VII ks. Gajdus. „W Wigilię będę w duchu siedział z Wami” - przeczytali rodzice ks. Wicka w 1940 r.; „Boże Narodzenie będziemy obchodzić w duchu razem tak uroczyście, jak tylko kochający się ludzie mogą to czynić. (…) Miłość nie zna żadnych odległości (…). Dlatego czuje się wielu w tym dniu tak blisko i tak wewnętrznie powiązanych przy świątecznym stole w domu” - napisał rok później. „W ten wieczór będę przede wszystkim z Wami (…) związany siłą serca i najbardziej wewnętrznie” - zapewniał w 1942 r. Zawsze dołączał do życzeń pozdrowienia i podziękowania dla wielu osób za paczki świąteczne i wszelkie inne wsparcie. Dziękował dzieciom za przesłane „drobiazgi”, np. gwiazdkową świeczkę w formie samolotu. Z braku miejsca na listowym formularzu nie mógł tego czynić wylewnie, ale wyczuwa się między wierszami jego wielką wdzięczność. Nigdy nie zamykał się w świecie własnego cierpienia i codziennego doświadczania zła, pytając o wszelkie domowe sprawy, które mogły wydawać się błahe z perspektywy walki o przetrwanie za drutami kolczastymi. Zawsze był ciekaw rodzinnych spotkań przy wigilijnym stole. „(…) Cieszę się na opis Waszych dni świątecznych” - przeczytali jego rodzice w liście z 14 stycznia 1945 r., napisanym 40 dni przed jego narodzinami dla nieba…
Ks. Frelichowski, sam w opresji, pocieszał rodziców i siostry, tak jak na Gwiazdkę 1943 r.: „Nie bądźcie smutni, że znowu nie będę siedział na moim miejscu wśród Was przy wigilijnym stole. Ale proszę to zarezerwowane dla mnie miejsce nie pozostawić wolnym. Samotny obcy, który przecież jest też bratem w Panu, zapewne się znajdzie, aby jemu jako gościowi przekazać serdeczne zaproszenie, że jest chętnie widziany. W ten wieczór miłości rodzinnej bądźcie tylko dzielni i weseli”. W ostatnim dniu 1944 r. dodawał otuchy: „Zechciejmy wszyscy nadchodzącym wydarzeniom odważnie, a przecież z nadzieją, spojrzeć w oczy”.
Grudniowe listy ks. Frelichowskiego to również rekolekcje adwentowe; wtedy dla najbliższych i przyjaciół, w tym księży z parafii Mariackiej w Toruniu, a obecnie - dla nas. Przyszły błogosławiony prosi, aby „ten wigilijny, pełen symboli wieczór nie był tylko pustą sprawą”. Uświadamia nam znaczenie dzielenia się chlebem opłatkiem jako „znaku braterskiej miłości”. Syn piekarza, urodzony i wychowany w domu chleba, objaśnia symbolikę tego Bożego daru: „(…) W największej biedzie zechcemy się dzielić z bratem własnym chlebem, nawet gdy będzie nam trzeba odjąć go samemu sobie od ust. (…) Będzie to czymś więcej. Dajemy sobie nawzajem chleb. My uszczęśliwiamy nas chlebem”. Te rekolekcje o chlebie to również jedno z najpiękniejszych w naszej kulturze wyznań synowskiej miłości i wdzięczności: „Wówczas jako dziecko otrzymywałem go od Was. Potem jako mężczyzna ja go Wam dawałem. A teraz jako brat i syn otrzymuję go znowu od Was. Moi Ukochani, gdy ja w ten wieczór będę dzielił ten chleb świąteczny z tymi, z którymi dzielę codzienny chleb, to jednak w ten Wieczór będę najgłębiej zjednoczony z tymi, z których chleba wyrosłem z dziecka na mężczyznę w ładnych, pełnych miłości szczęśliwych dniach…”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu