W Dębicach ludzie żyli swoim rytmem dopasowanym do pór roku i
świąt. Jak mówi Pismo Święte: "Jest czas rodzenia, czas siania" itd. (
por. Koh 3, 2). Wszystko powinno funkcjonować po Bożemu i po ludzku
bez dziwaczenia, według pewnych zasad. Jeśli ktoś wyłamywał się,
to był przez społeczność napominany, a jeśli napomnienie nie poskutkowało,
wyśmiewano taką osobę albo izolowano. We wsi nie było miejsca dla
ludzi niemoralnych, dla gorszycieli, złodziei i donosicieli. Nie
znaczy to, że życie tych ludzi było idealne. Do ideału jeszcze bardzo
daleka droga, ale każdy starał się mieścić w normie, a jeśli zdarzały
się jakieś "przegięcia", to je wstydliwie ukrywano. Wszelkie ludzkie
słabości dość często dawały znać o sobie, nigdy jednak nie chwalono
się nimi i nie były powodem do dumy. Jeśli ktoś się upił, to rodzina
czy znajomi starali się fakt ten ukryć przed dziećmi i obcymi, bo
nie chcieli mieć opinii pijaków. Pijak to człowiek zepsuty, którym
społeczność pogardzała, ponieważ przynosił wszystkim wstyd. Podobnie
różne kłótnie w rodzinie czy między sąsiadami wybuchały w różnych
okolicznościach, ale nie znajdowały aprobaty ogółu społeczeństwa.
Wpływowi ludzie starsi, posiadający autorytet, próbowali spory załagodzić
i czasem się to udawało. Różnie bywało między małżonkami. Jedni żyli
zgodnie i po Bożemu, inni mieli problemy i ciągle się kłócili. Dochodziło
też do rękoczynów, ale nikomu do głowy nie przyszedł pomysł, aby
się rozwodzić. Dla mieszkańców Dębic rozwód to było straszne i przerażające
słowo, którego nie odważano się głośno wypowiadać. Wprawdzie praktyka
rozwodów w socjalistycznej Polsce stawała się zjawiskiem coraz częstszym,
mieszkańcy dowiadywali się o tym z gazet, radia oraz od swoich znajomych
z miasta, to jednak tu długo jeszcze się nie przyjęła, chociaż w
niektórych sytuacjach takie zagrożenie istniało.
Od dawna źle działo się w rodzinie Kolanów. Jadwiga Kolanowa
do pracy nie miała wielkiego zamiłowania, ale za to bez przerwy mówiła,
kochała plotki i towarzystwo. Całymi dniami stała pod sklepem albo
tam, gdzie mogła znaleźć jakieś towarzystwo, i paplała o wszystkim,
co tylko wiedziała, najczęściej o prawdziwych czy też domniemanych
wadach bliźnich. Poważniejsze kobiety schodziły jej z drogi, żeby
nie tracić czasu na puste i bezsensowne gadanie, szczególnie gdy
w polu czekało wiele pracy. Stefan Kolano był całkowitym przeciwieństwem
swojej żony. Mówił niewiele, mądrze i tylko wtedy, gdy trzeba. Żal
mu było dzieci, o które nie dbała matka, pracował więc za dwoje.
Kiedy w rodzinie zabrakło chleba lub nie było czystej koszuli, chłop
nie wytrzymywał i zaczynał kląć, grożąc, że żonę porzuci oraz wystąpi
o rozwód. Na kilka dni to pomagało, Jadwiga nie wychodziła z domu.
Nie znaczy to jednak, że wszystko układało się dobrze. Stefan teraz
przez cały dzień, potem przez cały wieczór, a zdarzało się, że i
w nocy słuchał popisów oratorskich swojej żony. Mówiła bez przerwy,
a jej mowa przypominała rwący górski potok w czasie powodzi, którego
wody niosą wszystko, co tylko się da. W żaden sposób nie dało się
przerwać tego monologu. Stefan kiedyś przyniósł do mieszkania ręczną
syrenę strażacką, którą uruchomił podczas popisów swojej żony, ale
i to nie wiele pomogło. Pewnego razu chłop był tak zrozpaczony, że
poszedł do proboszcza po radę i pomoc. Ksiądz zapytał: "Co takiego
złego żona zrobiła?". Stefan odrzekł: "Wprawdzie nic okropnego, ale
ja wytrzymać nie mogę, bo bez przerwy gada i gada!-Czy przeklina
cię? O, jeszcze tego by brakowało. Nie, nie przeklina, ale od jej
gadania dostaję wariacji!-Stefan, wstydź się! Ty, mądry chłop, z
babą sobie nie możesz poradzić, tylko chcesz się rozwodzić i ośmieszyć
się! Dobrze księdzu mówić, niech ksiądz wytrzyma z nią chociaż jedną
godzinę, to wtedy zobaczy". Proboszcz dla świętego spokoju udał się
do domu Kolanów i próbował porozmawiać. Stefan jak zwykle nic się
nie odezwał, ale za to Jadzia wygłaszała swoje opinie w tempie strzału
z karabinu maszynowego, nie dając nikomu dojść do słowa. W tej sytuacji
mediacja kapłana nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, nie wytrzymał
nawet dwadzieścia minut, odszedł pokonany przez babę i dopiero teraz
zrozumiał sytuację Stefana.
Pod koniec Wielkiego Postu Stefan zabił świniaka. Razem
z sąsiadem podzielili go na cztery ćwiartki, jedną ćwiartkę zostawił
dla swojej rodziny, resztę wzięli sąsiedzi, a część w nieckach została
w stodole dla brata z innej wioski. Praca przy świniobiciu była chwilą
wytchnienia dla mężczyzny, który znowu chodził jak struty, bo żona
szalała. Gdy wcześniej mocno się pokłócili, wykrzyknął: "Ty jędzo!
Nie będziesz już więcej mnie dręczyła, a ja nie będę ci już przeszkadzał
w twoich plotach! Nic mi nie zostało, powieszę się!". Usłyszał w
odpowiedzi: "A to wieszaj się!". Po skończonej pracy sąsiad poszedł
do domu, zabierając swoją ćwiartkę świni, wszystko zostało już zrobione,
a Stefan do domu nie wracał. Przypomniała sobie Jadzia groźbę męża
i z ciekawości udała się do stodoły. Niecka z mięsem stała na klepisku
przygotowana dla brata, wszystko znajdowało się na miejscu, ale nie
było widać Stefana. Gdy spojrzała w górę, zobaczyła tam swego męża
wiszącego na postronku przywiązanym do belki stodoły. W pierwszej
chwili nie uwierzyła, myślała, że to tylko przewidzenie, ale nie
było wątpliwości, wiszący człowiek to jej mąż. Zaczęła przeraźliwie
krzyczeć, wzywając pomocy aż zemdlała. Przybyły kobiety i zaciągnęły
ją nieprzytomną do domu. Jedna z kobiet została w stodole. Kiedy
upewniła się, że nikt jej nie widzi, postanowiła wziąć sobie jakiś
ładny kawałek szynki. Gdy go już chciała schować, nagle wisielec
zahuśtał się i kopnął z całej siły pochy-
loną kobietę, mówiąc: "Ty złodziejko, nawet w takiej chwili
jesteś podła?". Kobieta ze strachu straciła przytomność. Sąsiedzi
zdążyli szybko ściągnąć do stodoły Kolanów milicjanta, aby stwierdził
zgon i ewentualnie odciął wisielca oraz spisał potrzebny protokół.
Przystawiono drabinę, milicjant z nożem wspiął się w pobliże wiszącego
człowieka, zamierzając go odciąć. Nie zdążył jednak tego uczynić,
bo wisielec obiema rękami objął przedstawiciela władzy i powiedział: "
Witam naszą kochaną władzę!". Pan władza chociaż wyznawał materialistyczny
światopogląd i w duchy nie wierzył, przestraszył się do tego stopnia,
że w rekordowym czasie zszedł z drabiny, łamiąc przy tym jedną nogę.
Okazało się, że Stefan upozorował powieszenie, chcąc przestraszyć
żonę, ale przestraszył także pana władzę, sąsiadkę i innych, a zdarzenie
to miało finał w sądzie. Wysoki sąd postawił mu poważny zarzut, a
mianowicie znieważenie władzy ludowej i narażenie na utratę zdrowia
i życia osób postronnych. Kolano bronił się, mówiąc, że w Polsce
Ludowej każdy obywatel ma prawo do powieszenia się, a konstytucja
tego nie zabrania, szczególnie we własnej stodole.
Pomóż w rozwoju naszego portalu