W dniach od 8 do 11 lipca odbyła się pielgrzymka członków i sympatyków Akcji Katolickiej Diecezji Drohiczyńskiej na dawne wschodnie tereny Rzeczypospolitej. Nasze pielgrzymowanie rozpoczęliśmy wczesnym rankiem w Sokołowie Podlaskim, nieco później dołączyła do nas „grupa siemiatycka” i dalej razem, powierzając się opiece Matki Bożej, wyruszyliśmy w świat. Poznawanie tego świata zaczęło się od Zamościa - przepięknego XVI-wiecznego miasta założonego przez Jana Zamojskiego. Krótka wycieczka po zabytkowych miejscach zwieńczona została pierwszą pielgrzymkową Mszą św. odprawioną w kościele rektoralnym pw. św. Katarzyny. Po wizycie w Zamościu udaliśmy się w stronę granicy z Ukrainą. Nieco obawialiśmy się tego punktu programu, ale podobno, jak zdradził nasz pilot, udało się w tempie ekspresowym - cóż znaczą krótkie 2 godziny… Do Lwowa dotarliśmy późnym wieczorem, tym późniejszym, że musieliśmy przestawić o godzinę nasze zegarki. Ale za to jakość usług hotelowych przewyższyła nasze oczekiwania - czysto, ładnie i wygodnie. A rano na śniadaniu okazało się, że i smacznie.
Trasą „Złotej Podkowy”
Dzień drugi naszego wędrowania odbył się trasą „Złotej Podkowy”, która prowadzi szlakiem dawnych zamków na wschód od Lwowa. Zwiedziliśmy Olesko, Poczajów, Podhorce i Złoczów. Zamek oleski, w którym w 1629 r. urodził się przyszły król i tryumfator spod Wiednia Jan III Sobieski, dziś jest własnością Lwowskiej Galerii Sztuki.
Poczajów słynie jako ośrodek pielgrzymkowy wyznawców prawosławia. Według legendy w tym miejscu na szczycie góry objawiła się Najświętsza Bogurodzica w słupie ognia, pozostawiając na skale swój ślad. Inna legenda głosi, że w 1675 r. Matka Boża swoim płaszczem obroniła twierdzę klasztorną przed nawałą turecko-tatarską (ta historia wydaje się dziwnie znajoma…).
Podhorce to zamek zbudowany w połowie XVII wieku przez wielkiego hetmana koronnego Stanisława Koniecpolskiego, który przeszedł później w ręce synów Jana III Sobieskiego. Sam zamek budzi podziw, jest piękny mimo tego, że obecnie mocno zniszczony. Ale prace renowacyjne powoli ruszają. Naprzeciw zamku stoi dostojna budowla dawnego kościoła pw. św. Józefa, również mocno zniszczona podczas II wojny światowej, a od 1945 r. zamknięta dla kultu religijnego.
Ostatnim miejscem odwiedzonym przez nas tego dnia był Złoczów. Do pięknego zamku Sobieskich nie zdążyliśmy już wejść. Niestety, w karty historii tego miejsca wpisały się tragedie wielu ludzi. W czasie II wojny światowej mieściło się tu najpierw NKWD, a potem gestapo. W Złoczowie jest kościół, który jako jeden z nielicznych nie był zamknięty w czasie zaborów czy przez władze sowieckie, stąd zachowało się oryginalne wyposażenie jego wnętrza. Dziś, jak i dawniej, jest on ostoją polskości na tych terenach.
Przeraża ogrom zniszczeń, jakich dokonały tu czasy zaborów i rządów sowieckich. Żal ściska za serce, kiedy patrzy się na zaniedbane budowle. A szczególnie trudno jest nam, Polakom i katolikom, pogodzić się z zamkniętymi świątyniami, zamienianymi na magazyny, a także z tym, że polskie dziedzictwo było poddawane nierzadko planowemu niszczeniu. Trudno teraz po latach przywrócić dawną świetność budowlom nadgryzionym mocno zębem czasu i ludzką niegodziwością. Trudno też zrozumieć, dlaczego ulicom nadaje się nazwy „bohaterów”, którzy do dziś wywołują strach w sercach ludzi przesiedlonych z Kresów.
Nie ma jak we Lwowie
Dzień trzeci - Lwów. Miasto założone przez księcia Rusi Halickiej Daniela Rurykowicza. Na cześć jego syna Lwa nadano mu właśnie taką nazwę. Tu z niemal każdego zakamarka Polska wygląda. Bo była tu od połowy XIV wieku aż do 1939 r. To tu w ufundowanej przez Kazimierza Wielkiego katedrze król Jan Kazimierz złożył śluby, w których zawierzył Królestwo Polskie Matce Bożej. W okresie międzywojennym Lwów był trzecim pod względem liczby ludności po Warszawie i Łodzi miastem Polski i stolicą województwa. Był też drugim po Warszawie ośrodkiem nauki i kultury polskiej. Był ostoją polskości także w czasie zaboru austriackiego. Przepiękne miasto. Kamienice, uliczki, kościoły, pomniki, gmach Opery Lwowskiej. I wszędzie, gdzie nie spojrzeć, ślady Polaków, którzy tu żyli i współtworzyli historię tego miejsca. A najwięcej tych śladów na Cmentarzu Łyczakowskim - Julian Konstanty Ordon, Maria Konopnicka, Gabriela Zapolska, Artur Grottger, Władysław Bełza, twórca „Katechizmu polskiego dziecka”, i wielu innych mniej lub bardziej znanych Polaków. A potem Cmentarz Orląt - po wielu latach negocjacji w końcu otwarty. Tam leży kwiat polskości, chłopcy i dziewczęta, którzy wobec zakusów mniejszości ukraińskiej, aby miasto zagarnąć dla siebie, stanęli do walki w jego obronie (najmłodszy obrońca Lwowa miał podobno 11 lat).
Dzień zakończyliśmy, wsłuchując się w operę „Cavalleria rusticana”, czyli „Rycerskość wieśniacza”, Pietro Mascagniego w wykonaniu artystów lwowskiej sceny. Naprawdę wspaniałe przedstawienie dla oka i dla ucha.
Ostatni zakręt
Czas płynie nieubłaganie, tym szybciej, im bardziej chciałoby się go zatrzymać. I dla naszej grupy nadszedł czas powrotu. Ale jeszcze zanim opuściliśmy mury miasta, dane nam było spojrzeć na jego panoramę z wysokości Kopca Unii Lubelskiej. A zaraz potem z żalem wsiedliśmy do autokaru, by udać się do ostatniego punktu naszej pielgrzymki - Żółkwi. Tu w kościele farnym przeżyliśmy czwartą i ostatnią już wspólną Eucharystię. Po niej jeden z uczestników Zbigniew Orzełowski zagrał przepięknie „Pożegnanie Ojczyzny” Michała Ogińskiego. Aż się łza w oku zakręciła. Nic lepszego na tę okazję. Co prawda za chwilę mieliśmy odjechać w stronę Polski, do domu, ale tę Ojczyznę, lwowską ziemię, musieliśmy już pożegnać.
Obok doznań patriotycznych towarzyszyły nam również przeżycia religijne - wszak to pielgrzymka. Modliliśmy się w drodze, a także każdego dnia uczestniczyliśmy w Eucharystii, której przewodniczył asystent AK ks. Andrzej Lubowicki. Mówił nam o potrzebie istnienia takich stowarzyszeń szczególnie w dzisiejszym świecie, gdy Kościół jest spychany do podziemi. Musimy odważnie i mądrze wkraczać w ten świat i przepajać go Chrystusem tak, jak kiedyś czynili to Apostołowie. Każdy, kto czuje się katolikiem, powinien angażować się w życie Kościoła, tego małego - swojej parafii, a przez to przyczyniać się do rozwoju Kościoła powszechnego.
Myślę, że będę wyrazicielem całej grupy, kiedy mocno i z całego serca podziękuję tym, dzięki którym do wyjazdu doszło. Najpierw Lucynie Woźnicy, prezes drohiczyńskiej Akcji Katolickiej, za pomysł i doprowadzenie go do skutku. Ks. Andrzejowi Lubowickiemu za opiekę duchową i cenne nauki, jakie nam głosił podczas Mszy św. i w drodze. Paniom przewodniczkom za wiedzę, którą posiadają i którą chętnie z nami się podzieliły. Pilotowi naszej grupy Andrzejowi Łomży za opiekę „cielesną” i za to, że nikt z nas nie miał powodu, by się na cokolwiek skarżyć. Panu kierowcy, że jadąc odpowiedzialnie, przywiózł nas całych z powrotem do naszych rodzin. I dziękuję też całej wspaniałej grupie pielgrzymów za atmosferę przyjaźni, którą wytworzyli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu