Reklama

Niedziela Wrocławska

Kapłan w drodze - jubileusz o. bp. Jacka Kicińskiego

Miał być ślusarzem i tokarzem. Chyba, że po ukończeniu Technikum Mechanicznego w Turku zdecydowałby się na Politechnikę i wydział budowy mostów. Ale – mimo, że był laureatem olimpiad z wiedzy technicznej – jakiś głos zapraszał go w inne miejsce, niż studia inżynierskie. I on tego głosu posłuchał.

Krzysztof Wowk/Wowk Digital

O. bp Jacek Kiciński CMF w czasie Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę w 2019 r.

O. bp Jacek Kiciński CMF w czasie Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę w 2019 r.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W archidiecezji wrocławskiej znają go chyba wszyscy. Odkąd w 2016 r. został biskupem odwiedził już niemal wszystkie parafie, chociaż nie są to jego rodzinne tereny, bo na Dolny Śląsk przyjechał z Wielkopolski. O. bp Jacek Kiciński urodził się w Turku a mieszkał w parafii Boleszczyn, niewielkiej wiosce niedaleko Dobrej. – Nawet nie byłem ministrantem – mówi – bo do kościoła było 2,5 km, więc małemu nie łatwo było dotrzeć. – Zresztą, wtedy proboszcz nie był zainteresowany ministrantami, wolał mieć większą przestrzeń przy ołtarzu. To był bardzo dobry człowiek, dziś już nie żyje. Ciekawostką jest fakt, że razem z abp. Gołębiewskim byli w jednym czasie wikarymi w Ślesinie.

Reklama

Ojciec biskup najpierw chodził do trzyletniej szkoły we wsi, potem, od czwartej klasy, dojeżdżał do oddalonej o ponad 6 km szkoły w Dobrej. - W klasie było nas siedmioro, więc każdy z nas był codziennie pytany, nawyk pracy wyrobił się sam. Kiedy od czwartej klasy poszedłem do szkoły zbiorowej, gdzie było nas już ponad 30, to na początku byłem zdziwiony czemu mnie pani nie pyta! Te pierwsze lata ukształtowały we mnie to, że na każde wydarzenie muszę być przygotowany i bardzo je przeżywam. Myślenie: „jakoś to będzie” nie wchodzi w grę. Zresztą, życie na wsi jest trudne, trzeba było dobrze się zorganizować, aby oprócz przygotowania do szkoły i pomocy rodzicom mieć czas dla siebie. Dziś ta umiejętność bardzo pomaga w kapłaństwie – dodaje.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Ksiądz. Ale jaki?

Myśl o kapłaństwie pojawiła się dość wcześnie i dojrzewała w nim długo. - W trzeciej klasie technikum zaczęła się krystalizować. Najpierw myślałem o seminarium we Włocławku. Tam był mój o dwa lata starszy kuzyn, ale odkryłem, że jednak szukam czegoś innego. Tyle, że nie do końca wiedziałem co to miałoby być. Do mojej parafii często byli zapraszani zakonnicy – głosili rekolekcje, misje - coś mnie w nich pociągało. Wybrałem się na Pielgrzymkę Sieradzką, do dziś ją pamiętam, szliśmy trzy dni: 35, 37 i 52 km. Gdy doszedłem na Jasną Górę miałem sztywne nogi, ale szczęście było wielkie. Czekaliśmy pod Szczytem dwa dni, żeby ruszyć pieszo z powrotem. I na tym polu namiotowym moja znajoma przyniosła mi mały folder reklamowy: Misjonarze Klaretyni. Gdy ja to zobaczyłem, przeczytałem, to zrozumiałem, że przecież o to mi chodzi! Głosić Słowo Boże, wyjeżdżać na misje, uczyć się na uczelni papieskiej, być w zakonie, który pracuje na całym świecie. Tego szukałem! – mówi wzruszony.

Reklama

Co był dalej? Po powrocie z pielgrzymki Jacek, uczeń klasy czwartej napisał do zgromadzenia we Wrocławiu. - Przyjazd do Wrocławia to była wielka wyprawa. Z mojej wioski dojechałem rowerem do Dobrej, stamtąd do Turku autobusem, z Turku, znów autobusem, do Wrocławia na stary dworzec PKS, potem tramwajem na Dworzec Świebodzki, a stamtąd do Wołowa i dopiero z Wołowa do Krzydliny. To było ogromne przeżycie! Jeden z braci dał mi biografię o. Klareta. W drodze do domu przeczytałem ją całą i byłem urzeczony. Wtedy byłem już pewien, że wstąpię – mówi.

To były czasy komunistyczne, mądrze było nie ogłaszać, że po maturze planuje się seminarium, ale decyzja zapadła. Rodzice przyjęli decyzję z radością, powołaniu nie byli przeciwni. - Niepokój budziła tylko odległość. Wrocław, Krzydlina – dla rodziców były to miejsca nieznane, a na dodatek informacja, że pierwszy rok to nowicjat i wtedy przez cały rok nie ma spotkań z rodziną, trochę ich zmartwiła – wspomina.

Machina ruszyła

Nowicjat rozpoczął 26 sierpnia 1988 r. To było jeszcze przed przełomem politycznym, więc do klasztoru zabrał kartki żywnościowe. Wspomnienie z tamtego czasu? Ponury Wrocław, zniszczone i zaniedbane zabudowania w Krzydlinie, raczej przygnębiające, niż podnoszące na duchu. - W Wielkopolsce było zupełnie inaczej. To na Dolnym Śląsku pierwszy raz w życiu zobaczyłem nieużytki. Byłem z wioski, moi rodzice ciężko pracowali, pomagałem im w pracach na polu. Potrafię orać, ręcznie kosić, żadna praca nie jest mi obca – mówi raźno.

Do Krzydliny przyjechało ich 17 i jego umiejętności z gospodarstwa od razu się przydały.

- Krzydlina nie wyglądała tak, jak dziś. Budynek rekolekcyjny był w budowie. Prawie każda kostka brukowa przeszła przez moje ręce, każdy kaloryfer, każda niemal dachówka. Ale to był też piękny czas budowania wspólnoty, co w życiu zakonnym jest niezwykle ważne.

Reklama

W trakcie nowicjatu spotkał się z bliskimi tylko ten jeden raz. - Mama została w domu, przyjechał tato z bratem, ale gdy jechali do mnie to zamiast wysiąść w Wołowie, pojechali do Głogowa i w ten sposób stracili kolejne godziny – wspomina. Tęsknił, ale wiedział, że tak trzeba. W 1989 r. złożył pierwsze śluby, dostał sutannę i pas. Przyjechali rodzice, babcia, która bardzo się z niego i z tego wyboru drogi cieszyła. Po nowicjacie pojechał do domu.

- Wszyscy wreszcie mogli zobaczyć, że noszę sutannę, że to dzieje się naprawdę. Dużo wzruszających rozmów, pamiętam je do tej pory – mówi.

Techniczny specjalista od duszy

- Jeśli chodzi o obróbkę skrawaniem, to mamy trzy etapy: obróbka wstępna, zgrubna i wykańczająca – mówi biskup z dyplomem technika. - W formacji zakonnej i duchowej też są wszystkie trzy. Najpierw musimy usunąć zewnętrzną warstwę materiału z przedmiotu obrabianego, potem nadać kształt i wreszcie szlifujemy to, co ukształtowaliśmy – tłumaczy.

- Patrzę na życie duchowe jak na pewnego rodzaju konstrukcję, budowlę wznoszoną etapami, na wysiłek wkładany w budowanie – mówi.

Odkąd jest biskupem ta techniczna wiedza przydaje mu się jeszcze w innej dziedzinie. Gdy przyjeżdża na wizytację do parafii widzi, gdzie odchodzi blacha, dachówka, gdzie rynna cieknie – patrzy fachowym okiem. Czy księża o tym wiedzą? - Kiedyś jeden z proboszczów mówi: A co tam biskup w ciągu jednego dnia zobaczy? Proszę Księdza Proboszcza, drugi żyrandol od końca, żarówka się nie pali! – mówi rozbawiony.

Kapłan od 25 lat

Święcenia kapłańskie przyjął 27 maja 1995 r. - W dniu prymicji było gorąco, 31 stopni. To było w naszej wiosce historyczne wydarzenie, pięknie przygotowane, mnóstwo ludzi, orkiestra. Chyba ze 170 osób było zaproszonych do świętowania. Na 25-lecie muszę sobie kasetę video obejrzeć, bo mam takie nagranie, dużo wzruszeń – mówi.

A pierwsza parafia to była Łódź. Duża, 21 tys. wiernych i ciekawostka: proboszczem był ksiądz diecezjalny, a wikariuszami czterech Klaretynów. - Tworzyliśmy wspólnotę, atmosfera była kapitalna. To nauczyło mnie współpracy z księżmi diecezjalnymi – dodaje.

Pani Kicińska, mama, jeszcze jako panna, pojechała do Łodzi szukać pracy. - Pracy nie znalazła, ale spędziła w mieście dwa, trzy tygodnie i właśnie do tego kościoła chodziła na Mszę św. Gdy byłem dzieckiem często wspominała to miejsce: W Łodzi jest taki piękny kościół Wniebowzięcia, takiego kościoła to ja w życiu nie widziałam…! I tak się stało, że to była moja pierwsza parafia – mówi kapłan z 25 –letnim stażem.

2020-05-27 10:45

Ocena: +4 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Dyspensa od postu w wybranych parafiach diecezji świdnickiej

2024-12-26 22:30

[ TEMATY ]

diecezja świdnicka

dyspensa

Adobe.stock.pl

W okresie świątecznym wielu proboszczów wychodzi naprzeciw potrzebom swoich wiernych, udzielając dyspensy od obowiązku zachowania postu w wybrane dni mające charakter pokutny.

Decyzje te, zgodne z przepisami Kodeksu Prawa Kanonicznego, mają na celu umożliwienie pełniejszego przeżywania radosnego czasu w tym przypadku Narodzenia Pańskiego.
CZYTAJ DALEJ

Wino św. Jana

[ TEMATY ]

św. Jan Apostoł

Kościół parafialny w Oleszycach – mal. Eugeniusz Mucha/fot. Graziako

„Wino, które pobłogosławił św. Jan, straciło swoją zabójczą moc, zatem ma ono nas uzdrawiać od zła, złości, która w nas jest i grzechu. Ma nas także zachęcać do praktykowania gorącej miłości, którą głosił św. Jan” – wyjaśnia w rozmowie z KAI ks. dr Joachim Kobienia, liturgista i sekretarz biskupa opolskiego. 27 grudnia w Kościele błogosławi się wino św. Jana.

– To bardzo stara tradycja Kościoła, sięgająca czasów średniowiecza. Związana jest z pewną legendą, według której św. Jan miał pobłogosławić kielich zatrutego wina. Wersje tego przekazu są różne. Jedna mówi, że to cesarz Domicjan, który wezwał apostoła do Rzymu, by tam go zgładzić, podał mu kielich zatrutego wina. Św. Jan pobłogosławił go, a kielich się rozpadł.
CZYTAJ DALEJ

Kard. Ryś: liczy się słowo, czyny i miłość we wspólnocie!

2024-12-27 20:30

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Julia Saganiak

- Przekazujesz wiarę tylko wtedy, gdy dajesz te trzy rzeczy: świadectwo, słowo i wspólnotę - mówił kard. Grzegorz Ryś do młodzieży ze Słowenii.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję