Jestem już dorosłym i usamodzielnionym wychowankiem Domu Rodzinnego Dowlaszów, w którym przebywałem przez kilkanaście lat - wspomina Robert. - Nie bardzo garnąłem się do nauki w zakresie szkoły podstawowej, a potem zawodowej, ale nasza mama Weronika zawsze cierpliwie przekonywała: «Dziecko, nie bimbaj po domu, kiedyś ta szkolna wiedza ci się przyda»”. Wkrótce przekonałem się, że miała rację. Ona umiała swoim zdecydowanym stanowiskiem kochającej matki zachęcać nas do chodzenia do szkoły i uczenia się. Była bardzo wymagająca i konsekwentna w wychowywaniu nas. Dążyła do tego, by każdy z nas zdobył jakiś zawód. Ja zostałem kucharzem. Nigdy nie dawała nam odczuć, że jesteśmy skrzywdzeni przez los. Nigdy też nie użalała się nad sobą ani nad nami. Ten Dom przy Mącznej ma jakąś dziwną moc przyciągania swoją miłością i niepowtarzalną atmosferą, jaka tu zawsze panowała. Dlatego tak chętnie tu wpadam, pomimo że mama Weronika od sześciu lat już nie żyje, ale lubię poradzić się w swoich problemach z tatą Grzegorzem, którego podziwiam też za piękno języka ojczystego i optymistyczne patrzenie na życie.
Weronika i Grzegorz Dowlaszowie przyjechali do Szczecina w roku 1945 z Wilna. Już w Grodzie Gryfa urodziły się im dzieci: Grzegorz i Inka. Dowlaszowie zakładali pierwszą szkołę polską na Bezrzeczu, a Weronika była w niej pierwszą nauczycielką. Później dane im było pracować w roli wychowawców w Państwowym Domu Dziecka w Policach. To właśnie tam podjęli decyzję o założeniu pierwszego rodzinnego domu dziecka. Władze miasta przydzieliły im zrujnowaną willę przy ul. Mącznej 16 na stoku Wzgórz Bukowych, którą Dowlaszowie wraz z pierwszymi wychowankami remontowali i jednocześnie w niej prowadzili rodzinne życie. Pan Grzegorz, którego zastaję w swoim gabinecie wypełnionym książkami, po 50 latach istnienia Rodzinnego Domu Dziecka wspomina: „Myśmy w roku 1958 nie tworzyli nowej, zbiurokratyzowanej instytucji podobnej do państwowych domów dziecka, tylko uruchomiliśmy naturalną rodzinę. Bo właśnie nasi wychowankowie wywodzący się z rozmaitych rodzin, które zaprzestały się nimi zajmować, byli bardzo spragnione rodzinnego domu. Przetrwaliśmy pomimo rozmaitych problemów, bo byliśmy stanowczymi w konsekwentnym prowadzeniu rodzinnego domu. W tym tkwi nasza rodzinna moc, że w naszym Domu wszyscy kochamy piękno ogniska domowego, które nigdy nie gaśnie, bo Weronika i ja zawsze się o nie troszczyliśmy się. Dziecko powracając ze szkoły, nie musi czekać na obiad w określonym czasie, tylko siada przy stole kuchennym i spożywa przygotowany posiłek. Nierzadko w wolnym czasie same pomaga przygotowywać obiady, bo taka jest istota rodziny, że każdy może coś dobrego dla niej zrobić.
W dowlaszowym Domu zawsze było kilkanaścioro dzieci, a przez kilka lat nawet 24 dziewcząt i chłopców, którzy tutaj, pod bacznym okiem znakomitych rodziców znaleźli miłość i bezpieczny kąt, czego brakowało im u biologicznych rodziców.
W ciągu pół wieku istnienia Domu Dowlaszów znalazła tu swoje miejsca ponad setka dziewcząt i chłopców. Historie niektórych z nich są bardzo wzruszające, jak choćby Radka (opowiedziana przez Elę, także wychowankę Dowlaszów, obecnie pracuje z dziećmi upośledzonymi w specjalnym ośrodku pod Berlinem): „W tym Domu przy ul. Mącznej tak szybko znaleźliśmy rodziców, mimo iż każdy z nas ma inne imię i nazwisko oraz nierzadko bardzo smutne życiowe dzieje. Radek, dziś 40-letni mężczyzna, trafił do nas jako mały chłopczyk. Kiedyś mama Weronika pojechała do domu małego dziecka w Stargardzie i na chwilę zajrzała do sali maluchów. Gdy tylko zamknęła drzwi, rozległ się głośny wrzask. To Radek spragniony matczynej miłości tak rozpaczał. Mama natychmiast zorientowała się, że trzeba go stamtąd zabrać. Nie było formalnych przeszkód i nasza ukochana mama przyjechała do Szczecina z Radkiem i jego rówieśnicą Marzenką. Razem chodzili do przedszkola i pozostali tu aż do pełnoletności”.
Weronika Dowlasz przywiozła kiedyś Ewę na kilka dni, a pozostała na stałe, bo tak spodobał się jej klimat rodzinnego domu. Kiedyś wychowywało się tutaj razem sześcioro rodzeństwa, którego matka zmarła przy porodzie ostatniego dziecka.
Ten Dom stawał się przystanią życia dla tylu spragnionych troski obojga rodziców. Także Dowlaszowie urządzali wesela swoim córkom w tym gościnnym i obszernym Domu. Wprawdzie jest stary, otoczony równie starymi i okazałymi drzewami, ale solidnie zbudowany. Ostatnio został wymieniony dach, a niebawem będzie położona nowa elewacja. Dom ma dwa piętra; na parterze jest duża kuchnia wraz z jadalnią, a na piętrach sypialnie dzieci. Prawie wszystkie meble, drewniane żyrandole, ramy do obrazów i szereg innych przedmiotów domowego użytku wykonał pan Grzegorz wraz z chłopcami, których w ten sposób przysposabiał do majsterkowania, tak potrzebnego potem we własnych rodzinach.
O Złotych Godach Małżeńskich Weroniki i Grzegorza Dowlaszów pamiętał też ówczesny metropolita szczecińsko-kamieński abp Marian Przykucki, pisząc m.in.: „Szanowni Jubilaci mogą być dumni, że ich inicjatywa sprzed lat chwyciła; teraz w Polsce jest ponad 200 domów rodzinnych, w których wychowywanie sierot jest takie jak w pełnej rodzinie”.
28 czerwca 2002 r. Dowlaszowie przeszli na emeryturę. Prowadzenie Domu przejęła bratanica pani Weroniki, która prawie ćwierć wieku pracowała w tej rodzinie jako ulubiona ciocia. Dwa miesiące później zmarła współtwórczyni rodzinnych domów dziecka - mama Weronika. Zofia Dąbrowska z warszawskiego Instytutu Psychologii Zdrowia napisała o niej: „Matka zawsze była jedna - niezwykła i niepowtarzalna - moja przyjaciółka Weronika Dowlasz. Zaliczam ją do grona wielkich świeckich świętych z polskim rodowodem… To dzięki nim trwa ten nasz świat”.
Od trzech lat dowlaszowy Dom prowadzi Marzena Stybel, wspomniana w tym tekście wychowanka tego niezwykłego małżeństwa. Wspierają ją także niezastąpione ciocie: Ula i Joasia, których ten Dom przez szereg lat przygotowywał do dorosłego życia. „Dzięki temu, że ten nasz Dom prowadzą jego dawni wychowankowie, zachowany jest charyzmat i bezinteresowność służenia dzieciom, które zostały powierzone nieustannej trosce o nie - wyjaśnia Grzegorz Dowalasz. - Marzena jest żywym odbiciem mojej niezapomnianej żony Weroniki i dlatego w tym Domu dalej jest życie, radość i wzajemna miłość”.
Marzena Stybel jest szczęśliwą matką dwóch córek, ponadto studiuje socjologię w Wyższej Szkole Humanistycznej w Szczecinie. Jest też znakomitym kierowcą, co ułatwia jej prowadzenie pionierskiego Domu Rodzinnego. „Obecnie w naszym Domu mieszka dziesięcioro dzieci w wieku od 9 do 19 lat - mówi pani Marzena. - Szymon pójdzie w maju do I Komunii św.”.
Marzena, gdy ma trudne do rozwiązania problemy wychowawcze, bądź materialne z prowadzeniem powierzonej rodziny, nieraz staje przed portretem mamy Weroniki i zastanawia się, jakby ona zachowała się w tej konkretnej sytuacji. Pomoc przychodzi niejako z nieba.
W dowlaszowym Domu jakby się czas zatrzymał. Minął czas wieczornej telewizyjnej dobranocki i najmłodsze dzieci poszły już spać, bo jutro zacznie się nowy dzień. Rodzina z ul. Mącznej liczy prawie czterysta osób, bo przecież każde z dzieci założyło własną rodzinę. Mieszkają nie tylko w Polsce, ale także w Niemczech, w USA i w Kanadzie. Choć rzadko wszyscy razem mają możliwość spotykania się, to jednak duch dowlaszowej miłości i prawdy, o tym jak godnie żyć, tkwi w nich i pozwala pozytywnie rozwijać się.
Pomóż w rozwoju naszego portalu