W sidłach zła
Reklama
„W domu rodzinnym nie było Boga, jedynie ciągłe awantury pijanego ojca, z którym po pewnym czasie zacząłem wspólne picie. Przez 35 lat szedłem przez życie kłamiąc, kradnąc i zabijając siebie alkoholem, lekami, narkotykami” - zaczyna swoją opowieść pan Kazimierz. Używki doprowadziły go do skrajnej degeneracji. Pewnego dnia będąc na głodzie alkoholowym przyszedł do domu i od swojej schorowanej mamy próbował zdobyć parę złotych na butelkę wódki. Po awanturze, gdy karetka pogotowia zabierała chorą, myślał tylko o tym, aby jak najszybciej odjechała. Nie mógł się doczekać, kiedy wyniesie, co cenniejsze przedmioty z domu i zamieni je na alkohol i leki.
Śmierć ojca, a potem matki przyspieszyła jego upadek. Pozostała rodzina zamknęła przed nim drzwi. Został włóczęgą - klatki schodowe, piwnice, dworce. Trafił do więzienia. Któregoś dnia wyszedł na wolność i za litr wódki kupił adres - jak sądził - „meliny” - Domu Św. Brata Alberta w Świnoujściu. „Poznałem tam innym świat: życzliwość, zrozumienie oraz modlitwę. Wszyscy byli niby tacy sami jak ja, ale jednak inni - bogatsi o coś, czego sam nie miałem, bogatsi o wiarę” - wspomina pan Kazimierz. Nie potrafił jednak docenić tego, co go spotkało. Poszedł do miasta, zrobił włamanie, kupił alkohol i „ugościł” nim podopiecznych domu. Został aresztowany. Na posterunku policji nie widząc już sensu swojego życia próbował popełnić samobójstwo. Odratowano go i odwieziono do schroniska dla bezdomnych. Tam prezes Domu Św. Brata Alberta zapytał go, czy chce jechać do Jezusa. „Imię Jezus uderzyło we mnie z taką siłą, że powiedziałem, że chcę”.
Zasiane ziarno wiary
Pojechał do Lichenia, Kalwarii Zebrzydowskiej i Częstochowy. W licheńskim sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski, przy grobie Jezusa, usłyszał wewnętrzny głos „Uwierz, Ja jestem i kocham ciebie”. Jego widzenie świata i życie runęło. Ale jeszcze nie na tyle, by odpędzić demony zła, które znów nim zawładnęły. Po powrocie do Świnoujścia ponownie zaczął pić i kraść. Trafił do zakładu karnego. Ale ziarenko wiary zasiane w Licheniu zaczęło kiełkować. W tym czasie, w lokalnej prasie ukazała się seria artykułów szkalujących bezdomnych i schroniska. Przedstawiano je jako wylęgarnie zła. Jako przykład podawano Kazimierza Pawłowskiego. Przepraszał, bo zdał sobie sprawę, jaką krzywdę wyrządził swoim braciom. Otrzymał przerwę w karze i wyszedł na wolność. Jednak kiedy tylko bramy więzienne zamknęły się za nim, pierwsze kroki skierował do knajpy. Wszystkie przyrzeczenia poszły wniwecz. Pijany dotarł do schroniska.
Kiedy pan Kazimierz opowiada o tym etapie swojego życia, ma spuszczoną głowę. „Bo i czym tu się chwalić. Byłem łotrem”.
Powrót syna marnotrawnego
Obdarty i brudny stanął przed prezesem schroniska. A ten dał mu nowe ubranie, pieniądze i kazał wracać do schroniska. „Szedłem płacząc i zadając sobie pytanie: dlaczego zawsze wybieram zło. I nagle poczułem jakby Ktoś położył swoją ciepłą dłoń na moim ramieniu. Usłyszałem wewnętrzny głos: To po co Ja ciebie wypuściłem z więzienia? Uporządkuj swoje wnętrze, bo jakbyś miłości w sobie nie miał, to już by ciebie nie było”. Kazimierz Pawłowski przyjął sakramenty: chrzest, I Komunię i bierzmowanie. Zrozumiał, co to znaczy powtórnie się narodzić. Rzucił się w wir pracy na rzecz bezdomnych, alkoholików, narkomanów, chorych i biednych. Powrócił do zakładu karnego, aby odbyć resztę kary. Tam założył Bractwo Modlitwy i Trzeźwości „Arka”. Od czasu przemiany cały czas ewangelizuje nie tylko w więzieniach, ale także w kościołach, szkołach, klubach AA. Pisze wiersze i maluje obrazy. Otrzymał błogosławieństwo od Ojca Świętego. „Żyję dla Jezusa i mówię o Nim na spotkaniach, rekolekcjach, poprzez wystawy i wierszo-modlitwy. Bóg czekał na mnie 35 lat po to, aby obdarzyć mnie nowym życiem. Dzięki przebudzeniu, do którego On doprowadził, mogę dziś powiedzieć, że jestem człowiekiem”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu