Kilka tygodni temu byłem obserwatorem i w jakimś sensie także
uczestnikiem eksperymentu ukazującego oddziaływanie przemocy w mediach.
Audytorium około trzydziestu dorosłych osób zaprezentowano fragmenty
trzech filmów z przemocą w tle. W pierwszych dwóch urywkach ukazano
ją w konwencji komediowej. W pierwszym filmiku krew lała się obficie,
ale był to efekt różnych sztuczek realizatorskich - przemoc była
odrealniona, budziła raczej niesmak niż przerażenie. W drugim fragmencie
przemoc wprzęgnięto w fabułę komedii sytuacyjnej, ot, takich sąsiedzkich
porachunków, tyle że tym razem do ich wyrównywania przystąpiły panie
domu, a nie panowie. Koniec końców poza podbitymi oczami straszniejszych
skutków tego pojedynku nie było. Oba fragmenty wywołały trochę śmiechu,
ale nie przykuwały specjalnie uwagi widzów.
Dopiero urywek trzeciego filmu, głośnego przed paru laty
thrillera (tytuł pomijam celowo) zmienił nastawienie widowni. Wobec
wylewającej się z ekranu telewizora przemocy "najwyższego kalibru",
wobec bezsensownych zbrodni - widownia zamilkła. Nie oglądałem tego
filmu w całości (i raczej nie obejrzę), ale pamiętam dyskusję, jaka
przetoczyła się w środkach masowego przekazu po jego projekcjach.
Instruktaż dla potencjalnych morderców, egzaltacja zbrodnią ze strony
reżysera i aktorów, przekroczenie norm obyczajowych i granic bezpieczeństwa
psychicznego jednostki i społeczeństwa - to tylko niektóre określenia,
jakie wówczas padały. I nie bez racji, bo nawet uczestnicy wspomnianego
eksperymentu - dorośli przecież ludzie, siedzieli podczas projekcji
wystraszeni, niemal wgnieceni w siedzenia foteli. A gdy takie filmy
oglądają dzieci...
Współczesne media ukazują przemoc w nadmiarze i bezmyślnie.
Skuteczna pogoń za sensacją jest prawie że wyznacznikiem sprawności
zawodowej. Stąd wielka kariera kina akcji, filmów grozy, a w żurnalistyce
- paparazzich, newsów i tzw. dziennikarstwa rewolwerowego. Dlaczego
przemoc i sensacja są w cenie? Jedni mówią - bo taki jest dzisiejszy
świat.
Drudzy, bo ludzie chcą to oglądać, o tym czytać. A jeszcze
inni przyznają, że przemoc i sensacja to po prostu bardzo wdzięczna
konwencja artystyczna (w tym i dziennikarska, jeżeli dziennikarstwo
uznać za rodzaj czy też pochodną artyzmu). Gdzieś w tle przewija
się wątek rywalizacji o większą poczytność gazet i czasopism, o większą
słuchalność stacji radiowych czy oglądalność stacji telewizyjnych.
Nie ma co ukrywać - także o wielkie i coraz większe pieniądze. Coraz
częściej temu wszystkiemu towarzyszy naruszanie norm etyki zawodowej
i w ogóle, wszelkich norm przyzwoitości.
Moim zdaniem, niedawno taką granicę przekroczył jeden z
podkarpackich dzienników w reportażu o tragicznej śmierci czteroosobowej
rodziny z Rakszawy. Sprawa była rzeczywiście bulwersująca, ale nie
chodzi mi nawet o jej opis, lecz o uzupełniające go zdjęcia. Pierwsze
- cała rodzina z figurką Matki Bożej Fatimskiej podczas peregrynacji.
Wyraźne twarze rodziców i dzieci. Tylko jedna z postaci ma przesłoniętą
twarz, bo "nie należy do rodziny". Dlaczego ujawniono twarze nieszczęśników?
Nie dosyć było opisu realiów ich życia przed tragedią i opisu jej
samej?
Pozostałe trzy zdjęcia były jeszcze bardziej bulwersujące
- scena z TVN-owskiego programu "Pod napięciem" (tłum żądnych sensacji
gapiów), makijaż jednego z policjantów przed jego występem "na całą
Polskę" (do policjanta nic nie mam, raczej do autora materiału), "
kilka minut na papierosa" redaktora prowadzącego program. Połączono
dwa nieprzystające do siebie wydarzenia - tragedię pewnej rodziny
i wizytę ekipy telewizyjnej. Widzowie wszystko zobaczyli w telewizji,
a gazeta to opisała. Ludzie lubią przecież sensacje, a dla rakszawian
takimi były i śmierć rodziny, i realizacja wspomnianego programu.
Rodzina z Rakszawy nie upomni się już o prawo do prywatności,
prawo do milczenia i spokoju. Nie znaczy to jednak, że w mediach
już wszystko musi być na sprzedaż.
Pomóż w rozwoju naszego portalu