Zwrócił się do mnie kiedyś kulturalny, inteligentny człowiek z prośbą, czy nie mógłbym mu dać jałmużny. Tak właśnie to określił. W pierwszym momencie byłem zaskoczony tym sposobem wypowiedzi. Bo czasami ktoś poprosi nas o parę groszy, o coś do jedzenia, tymczasem on użył słowa „jałmużna”. Z perspektywy teologii moralnej, określenie to wyraża sprawiedliwość i łaskę. Jałmużną Boga wobec człowieka było ofiarowanie mu Jezusa Chrystusa, który ze względu na nas stał się ubogi, zrezygnował z przywilejów należnych Mu jako Bogu. Biblia w wielu miejscach nawołuje nas do - obok modlitwy i postu - jałmużny, opisując przykłady troski o biednych, a sam Pan Jezus powie: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40, por. też 25, 34-46). Kościół mówi więc wyraźnie o jałmużnie jako bardzo konkretnym sposobie praktykowania miłości bliźniego, podkreślając, że trzeba wspierać potrzebujących, a Jan Paweł II apeluje nawet o „wyobraźnię miłosierdzia”.
Myślę, że dawanie jałmużny, czyli dzielenie się z bliźnim posiadanym dobrem, jednym przychodzi łatwiej, a innym bardzo trudno - świadczą o tym choćby zbiórki Caritas, gdzie największe sumy stanowi tzw. wdowi grosz, ofiary tych, którzy sami wiele nie mają. Trzeba jednak bardziej wyważonego sposobu patrzenia na dobra doczesne, na ich krótkotrwałe tylko, bo ziemskie znaczenie. Użytek zrobiony z nich, właśnie poprzez jałmużnę, nadaje im zupełnie inną wartość. Istnieje więc problem naszego stosunku do dóbr doczesnych - do naszych majętności, do naszych zysków.
Wydaje się, że powinniśmy uwzględniać pewną hierarchię świadczonej przez nas pomocy. W pierwszym rzędzie powinniśmy okazywać miłosierdzie wobec starszych rodziców. W najbliższej rodzinie miłosierdzie okazane w szczególnych przypadkach własnemu dziecku jest ważniejsze nawet od miłosierdzia wobec współmałżonka. Oczywiście, według hierarchii ustanowionej przez Boga, jeśli trzeba wybierać między rodzicami a współmałżonkiem, należy wybrać współmałżonka, a potem rodziców. I dopiero jeśli okazane jest miłosierdzie własnej rodzinie, może być ono świadczone poza nią. Myślę, że niemal instynktownie wszyscy tak postępujemy, słyszy się jednak często o dzieciach pozostawiających bez pomocy swojego schorowanego ojca czy matkę, o maltretowaniu dziecka w imię zachowania małżeństwa, o rozbitych małżeństwach z powodu niechęci rodziców, o „społecznikach” pozostawiających ulicy lub telewizorowi czy komputerowi wychowanie dzieci itp. Nie zaszkodzi więc przypomnieć podstawowe nasze obowiązki.
Oczywiście, nikt z nas nie może pozostać obojętny na los naszych bliźnich, zwłaszcza rodzin wielodzietnych, małych dzieci czy bezradnych osób starszych. I sądzę, że gdybyśmy byli ludźmi trochę bardziej przewidującymi, to wiele można by zrobić, naprawić i przede wszystkim pomóc.
Niemniej jednak trzeba zrobić, co w naszej mocy, gdy chodzi o kwestię jałmużny czy w ogóle miłosierdzia wobec bliźniego. I nie chodzi tu o spektakularne, krzykliwe „świąteczne” akcje pomocowe, ale po prostu o otwarte oczy, o wyczulenie na potrzeby drugiego człowieka i zwyczajne ludzkie zareagowanie. Czasem tylko dobrym słowem lub uśmiechem, a w głębi duszy - modlitwą. To może mieć ogromną wartość. I pamiętajmy, że „ochotnego dawcę miłuje Bóg” (por. 2 Kor 9, 7).
Pomóż w rozwoju naszego portalu