Pokochałam to, czego nie da się polubić” - to słowa wiersza Ewy Leńczuk, bohaterki mojego artykułu. Wieści o Ewie docierały do mnie od różnych osób i wtedy przyszła myśl, żeby o niej napisać.
W świecie Ewy
Reklama
Był piękny styczniowy poranek. Po Mszy św. udałam się do Ewy, wspierana modlitwą ks. Stanisława i osób powiadomionych, że idę do niej. Drzwi otworzyła mama - pani Alina. Od razu poczułam, że znalazłam się wśród swoich, co zaraz też potwierdziła Ewa, którą mama wprowadziła do pokoju. Przy wspaniałym cieście p. Aliny i gorącej herbacie długo gawędzilłyśmy.
Ewa (19 lat) cierpi od urodzenia na ataksję-teleangiektazję. Ta choroba nie pozwala jej normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Dokładne informacje można przeczytać na:
Ewa tak wspomina początek choroby: - Do 3 kl. szkoły podstawowej niczym się nie wyróżniałam od innych. Od 4 kl. musiałam przejść na indywidualne nauczanie w domu, ale dopiero rok później zaczęła do mnie docierać prawda, że jestem inna. Zaczęłam się bać i uciekać od tego faktu. Wydawało mi się, że to tylko zły sen, z którego się znowu obudzę. Wytworzyłam wokół siebie skorupę, przez którą nic do siebie nie dopuszczałam. Nawet mama miała ze mną problemy. Byłam tak zrozpaczona i zbuntowana, że nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Ale w pewnym momencie Bóg dał mi łaskę i mogłam sobie uzmysłowić, że tak dalej żyć nie mogę (było to ok. 13. roku życia), że nie mogę ciągle uciekać. Muszę stanąć w prawdzie. Powoli, z wielkim trudem zaczęłam akceptować swoją sytuację. Przyznałam się sama przed sobą, co było bardzo trudne, że jestem osobą niepełnosprawną. Chcąc niejako przypieczętować ten stan podczas nabożeństwa o uzdrowienie, jakie prowadzi ks. dr. Stanisław Styrna przy parafii pw. św. Jana Bosko w Szczecinie wyszłam na środek i głośno podziękowałam Bogu za wszelkie dobro, które mnie spotkało i za niepełnosprawność, ponieważ wiem, że wszystko, co mnie spotyka, jest łaską od Boga, więc skoro dziękujemy za dobro, dlaczego nie mamy dziękować za chorobę.
- To jest po prostu moje życie - mówi Ewa - i nie pozwolę, żeby mi ktoś je odebrał. Ja chcę je jak najlepiej wykorzystać i osiągnąć swoje cele. Potrzebuję pomocy materialnej, aby dalej kontynuować leczenie i dlatego zgłosiłam się z prośbą o pomoc do Fundacji Dzieciom „Zdążyć z pomocą” PKO BP Odział XV Warszawa nr konta: 50 1020 1156 0000 7902 0007 7248 z dopiskiem: darowizna na leczenie i rehabilitację Ewy Leńczuk.
W swoim wierszu napisałam, że moje życie to cierpienie, które boli, ale i raduje, bo jest darem od Boga - dzieli się Ewa. Zdarzały się, zdarzają chwile goryczy, buntu, rozpaczy, ale wtedy już, w tych trudnych chwilach potrafię zobaczyć światełko. Staram się przyjmować to, co zesłał mi Pan Bóg, żyć pełnią życia i nie poddawać się pomimo tego, co mnie spotkało. Centrum mojego życia jest Bóg. Jezusowi powierzam moje życie, troski, pragnienia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Codzienność
W codzienność Ewy oprócz zmagania się z cierpieniem, niepełnosprawnością, wpisują się też zajęcia szkolne. Obecnie Ewa jest uczennicą 3 kl. liceum i uczy się indywidualnie - rok nauki ma rozłożony na dwa lata. Przychodzą do niej nauczyciele z Liceum Ogólnokształcącego nr 6. Jej najbardziej ulubione przedmioty to chemia i biologia. Ewa pisze wiersze, a jej przygoda z poezją zaczęła się od zadania zleconego jej przez nauczycielkę. Miała napisać wiersz na temat trawy. Po jego przeczytaniu nauczycielka nakazała Ewie pisać, co robi po dziś dzień. Dzięki zaangażowaniu wielu ludzi, w tym ks. Zbigniewa Hul z parafii pw. św. Jana Bosko jej wiersze mają się ukazać drukiem. Już dziś je polecam.
Ewa czuje się osamotniona i brakuje jej kontaktu z rówieśnikami, w gimnazjum te więzi były o wiele większe. Ma przyjaciółkę - Elizę Nowacką przebywającą poza granicami Polski, z którą kontaktuje się za pomocą poczty elektronicznej. To jednak nie to samo, co bezpośrednie spotkanie i choćby sama obecność drugiej osoby... Może ktoś z młodych po przeczytaniu tego artykułu zamyśli się i zobaczy chociaż na chwilę siebie w roli Ewy… i wyciągnie właściwy wniosek.
Cierpienie jest bliskie mojemu sercu
Na pytanie: „Czy trudna jest dla niej zależność od drugiego człowieka? Ewa odpowiada: - I tak i nie. Ma to też i dobre strony, ponieważ człowiek nie czuje się samotny. A jak przyjmujesz fakt, że nie możesz iść sama, wtedy kiedy chcesz? - W końcu nikt nam nie obiecał, że w życiu będzie tak, jak chcemy - odpowiada dziewczyna. - To co najtrudniejsze to, to że w moją chorobę są wpisane ruchy nieskoordynowane, mimowolne. Szczególnie „skacze” mi głowa, co zawsze kończy się potwornym bólem karku. By móc funkcjonować bez bólu wskazane są częste masaże, które wykonuje mama.
Po chwili zamyślenia dodaje: - Cierpienie jest bardzo bliskie mojemu sercu, cierpienie nie jest karą za złe czyny, przekleństwem czy wyrokiem śmierci, ale… Ja wiem, że z tym można żyć, zaakceptować je, a ofiarowane za grzeszników wydaje obfite owoce.
Uczepić się Boga...
O swoim doświadczaniu cierpienia z powodu choroby dziecka i namacalnej ingerencji Boga w ich życie tak mówi p. Alina: - Problem Ewy polega na tym, że nie może poruszać się bez pomocy drugiej osoby. Można ją samą zostawić, co najwyżej na dwie godziny, bo nie zrobi ani jednego kroku o własnych siłach. Od początku jej choroby czułam pomoc Boga, chociaż czasami nadmiar problemów mnie przerastał. Dochodziło nawet niekiedy do marazmu, gdy nie mogłam pogodzić pracy z chorobą Ewy, ale nie chciałam iść na państwowy garnuszek. Każdy przecież ma swoją ścieżkę, którą musi przejść. Kiedy doszło do tego, że jej życie zawisło między niebem a ziemią, wtedy dopiero nauczyłam się żyć w pełnym przylgnięciu do Boga i Maryi. Wszystko wkładam w ręce Boga, który stał się sensem życia mojego i Ewy. Moje bezgraniczne zawierzenie Bogu zauważył również personel medyczny w czasie kolejnego pobytu Ewuni w szpitalu, kiedy przesiedziałam przy niej cały czas z różańcem w ręku, nie wypuszczając go nawet w czasie snu. Lekarze i pielęgniarki, widząc we mnie ogromną wiarę, nie ustawali w ratowaniu Ewy, chociaż jak mi potem wyznali, nie wierzyli w jej uzdrowienie, ale moja determinacja oraz wiara i miłość do dziecka, uleczyły moją Ewę, jak wyznał mi jeden z lekarzy. Widział przecież wraz z innymi, jak dziecko gaśnie, bo po ludzku jej wyleczenie było niemożliwe. Ja wiem, że to był cud. Cud w chwili, kiedy powiedziałam Bogu, że niech będzie tak jak On chce, bo przecież moje dziecko jest tak samo Jego dzieckiem i ja też. I wtedy, właśnie wtedy, kiedy już wszystko było po ludzku przesądzone… Bóg zsyła na mnie tę ogromną łaskę! Tylko w łączności z Nim wszystko mogę! Zdobyłam się na tę odwagę, by Mu powiedzieć: na wszystko, co postanowisz zgadzam się, tylko daj mi łaskę, żebym się nie buntowała. Wtedy to zapragnęłam być bliżej Kościoła i odbyłam razem z Ewą Seminaria Odrodzenia Życia Chrześcijańskiego, które prowadził i nadal prowadzi ks. Stanisław Styrna. Ale… kiedy wydawało się, że moje życie wyszło już na prostą - padła diagnoza odnośnie mojej osoby. Pomimo wyroku, który zapadł, wiedziałam jedno: muszę żyć, bo Pan Bóg wie o tym, jak bardzo jestem potrzebna Ewie i dlatego nie czułam w sobie śmierci. Przed operacją przyszedł strach. Oddałam więc wszystko Panu Bogu, i strach o Ewę, i operację i śmierć, gdyby Pan Bóg zechciał mnie powołać do siebie. Lekarz oglądający potem wyniki badań powiedział: „na moje oko i długoletnie doświadczenie wyglądało to bardzo groźnie. W tym zawodzie stale nas coś zaskakuje, jeżeli patrzymy tylko po ludzku”. - Byłam na 9-miesięcznym zwolnieniu lekarskim, ale do dziś mam spokój z tą chorobą - kontynuuje mama Ewy. - Odkąd uczepiłyśmy się tak Pana Boga, prosząc, żeby On nami rządził, a nie my, wtedy skończyły się nasze wszystkie problemy nie do rozwiązania. Pan Bóg posługuje się w naszym życiu ludźmi-aniołami, stawiając ich w różnych sytuacjach. Pomagają nam w różny sposób i to nie tylko materialnie, np.: pewna pani po przejściu na emeryturę sama zadeklarowała się przychodzić do Ewy przez rok, wtedy kiedy ja byłam w pracy. Do tej pory robiłam wszystko i robię nadal, aby otoczyć Ewę jak najlepszą opieką i wszystkim, co jej potrzeba do życia. Pomagam jej realizować marzenia. Ponieważ my nie żyjemy osobno, dlatego nie mówię nigdy „ja”, tylko „my”. Wiem, że Pan Bóg dał mi ją w depozyt. Wiem też, że Ewa daje mi tyle siły i pomysłów na życie, że bez jej osoby nie byłabym tym, kim jestem. Przy niej moje życie się zmieniło, wyciszyłam się, nauczyłam się cierpliwości… A wszystko dzięki zawierzeniu Panu Bogu i za sprawą modlitwy, bo ona jest wiodąca w naszym życiu.
Pani Alina na zakończenie naszej rozmowy, wręcz nakazuje mi zakończyć ją słowami: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Wychodząc z domu Ewy, czułam się jak po dobrych rekolekcjach. Wizyta była dla mnie ważnym i bogatym doświadczeniem oraz przewartościowaniem wielu własnych spraw. To było podejście bliżej nieba i odkrycie na nowo Boga.
Zaczynam od nowa
Stary zegar bijąc dwunastokrotnie
w swe metalowe serce,
obwieścił nadejście
godziny dwunastej w nocy.
Właśnie wtedy,
między końcem dnia
sobotniego,
a nastaniem niedzielnego poranka,
postanowiłam zacząć od nowa.
Wstaje nowy dzień.
Budzę się bladym świtem
z uśmiechem na twarzy,
nowymi oczami patrzę na świat.
Nowe myśli i słowa,
nowe problemy, doświadczenia
i nieznane przeszkody dnia codziennego.
Lecz z nowymi siłami
i wiarą w zwycięstwo
pokonam wszelkie trudy.
Mimo upadków, nie poddam się,
by ciągle zaczynać od nowa.
Na nowo zaczynam żyć
i cieszyć się tym.
Ewa Leńczuk