Uśmiech był wypisany na jego twarzy i w jego spojrzeniu tak naturalnie i swobodnie, że nim zarażał. Tylko czyste sumienie potrafi wyrzeźbić taką twarz. Sumienie ukształtowane w Bożym świetle. Po dziś dzień w Pieninach i na Podhalu można od czasu do czasu usłyszeć jego powiedzonka i żarciki: „W życiu to mi najlepiej wyszły… włosy”. Kiedy przychodził w gości, na pytanie gospodyni: „Co podać? Kawę? Herbatę?” odpowiadał z szerokim uśmiechem: „Żeby nie robić problemu, to poproszę kakao”. Jego wszechobecna pogoda ducha dosłownie rozbrajała ludzi z gniewu, leczyła zawzięte góralskie charaktery.
Miał swoje zmartwienia, przede wszystkim jako duszpasterz i dziekan. Jak wyrzut sumienia dzwonią mi w uszach jeszcze teraz jego słowa, wypowiedziane ze śmiertelną powagą: „Nieprawdą jest, że brakuje dziś księży… dziś brakuje dobrych księży…” Poprzeczkę stawiał wysoko przede wszystkim sobie. Autentycznie przyciągał, bo był autentyczny, nic nie udawał. Cokolwiek robił, wkładał całe serce. I najważniejsze: rozumiał (na ile człowiek jest w stanie zrozumieć) swoje kapłaństwo. Co to znaczy? Znaczy to, że umiał cierpieć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wiedział, że nie można „bezkarnie” i na wiatr wypowiadać codziennie słów Chrystusa: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane”. To, jak przeżywał swoją chorobę i przepełnione bólem zbliżanie się do śmierci, było absolutnym uwieńczeniem jego życia, po brzegi wypełnionego służbą. „Ksiądz najlepiej służy wiernym, gdy dla nich cierpi”.
Księże Tadeuszu, wprawiasz nas, młodych księży w zakłopotanie przez to, że tak wysoko postawiłeś poprzeczkę, ale pokazałeś też, że się da! Pomagaj nam z nieba naśladować Chrystusa…