Musica delenit bestiam feram (muzyka łagodzi dziką bestię; łagodzi obyczaje) - to powiedzenie Arystotelesa (384-322 przed Chrystusem) jest często powtarzane, choć nie zawsze ze świadomością oddziaływania muzyki na działanie i stan psychofizyczny człowieka. Przekonanie o moralno-etycznym wpływie muzyki, o tym, że jest ona zdolna do kształtowania charakteru i obyczajów, więcej, odwracania od złych namiętności, a nawet uzdrawiania chorych, cechowało średniowieczną estetykę muzyczną. Ten element można odnaleźć w wielu traktatach teoretycznych tamtego okresu.
Naukę o tzw. etosie, czyli etycznym działaniu sztuki, zapoczątkowała szkoła pitagorejska. Uczniowie Pitagorasa sądzili, że dźwięki są w stanie pobudzać uczucia i wyrażać je. Byli przekonani o sile muzyki zdolnej oddziaływać na dusze, a więc mogącej naprawiać je albo niszczyć. Stąd wypływało ich kryterium podziału muzyki na dobrą i złą. Dobra to ta, która przyczynia się do poprawy charakteru, zła przeciwnie - deprawuje. Etyczną teorię pitagorejczyków rozwinął Platon (427-347 przed Chrystusem). W jego systemie filozoficznym muzyka miała być użyteczna, powinna być zdolna do formowania charakterów.
Wbrew temu, co można by sądzić, przekonanie o etycznym wpływie muzyki jest bardzo trwałe. Przecież współczesne systemy totalitarne wykorzystywały, i chyba nadal wykorzystują, odpowiednio dobrane utwory muzyczne do osiągania pożądanych postaw: u młodzieży, w armiach. Przypomnieć można tylko tzw. piosenkę zaangażowaną.
W pismach Ojców Kościoła etos otrzymał sens religijny. Muzyka doskonała to muzyka aniołów, najbardziej zbliżona do harmonii świata nadprzyrodzonego. Taka muzyka potrafi działać oczyszczająco, a nawet leczniczo. Znaczenie muzyki kościelnej we wczesnym średniowieczu zostało sprowadzone do stwierdzenia, że złe moce się jej boją. Jednak z biegiem czasu wzrastał jej zakres znaczenia, zwłaszcza w obszarze wychowawczym i poznawczym. Seweryn Boecjusz (ok. 480-524 po Chrystusie) twierdził, że źli ludzie lubią złą muzykę, dobrzy - dobrą. Można było zatem już wówczas zadać obiegowe dziś pytanie: Powiedz mi, czego słuchasz, a powiem ci, kim jesteś.
Wydaje się, że teoria o wpływie muzyki na człowieka, na jego zachowania i zdrowie ma zastosowanie w dzisiejszej nauce. Muzykoterapia znajduje się w programach studiów niektórych przynajmniej akademii muzycznych i medycznych. Jednak nie trzeba odwoływać się ani do naukowych teorii czy wyników badań, wystarczy obserwacja. Trudno mi odnieść się do wyników eksperymentów medycznych, nie jest to moja dziedzina, natomiast warto zwrócić uwagę na zachowanie młodzieży w kontekście muzyki, jakiej słucha.
Wielokrotnie doświadczałem tego, wielokrotnie też uczestniczyłem w dyskusjach na ten temat. Wynika z nich, że młodzi ludzie, którzy uczą się w szkołach muzycznych (tym samym obcują z muzyką dobrą) są bardziej wrażliwi, zdyscyplinowani i - co ważne - nie przejawiają agresji, przynajmniej w takim stopniu jak ich rówieśnicy pozbawieni tej możliwości. W szkołach muzycznych, nawet tych z dużą liczbą uczniów, przerwy międzylekcyjne służą celom, do jakich zostały zaprogramowane, nauczyciele z reguły nie muszą pełnić funkcji żandarmów, a elewacje budynków nie są pokryte graffiti.
Podobnie jest z koncertami. Dobra muzyka nie pobudza do negatywnych zachowań. Chyba nie zdarzyło się, by młodzi ludzie po koncercie filharmonicznym, nawet gdy w programie była prezentowana muzyka współczesna, trudna w odbiorze, urządzali burdy uliczne. Zresztą, nie ma potrzeby, by pisać w tym miejscu o sprawach oczywistych. Socjolog być może powiedziałby, że to wynik wychowania, niezależny od rodzaju słuchanej muzyki. Odpowiednio ukształtowany człowiek będzie szanować normy moralne. Niemniej warto uświadomić sobie, że w zakres wychowania wchodzi też stosunek do sztuki, do piękna. Może właśnie dlatego dzieci obcujące od najwcześniejszych lat z dobrą muzyką są bardziej wrażliwe i to nie tylko na piękno.
Na niełatwe pytania o dobrą muzykę niezwykle interesująco odpowiada kard. Józef Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI. Nie jest on muzykologiem, lecz jednym z najwybitniejszych teologów, stąd jego wypowiedzi na temat muzyki jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary są opiniami teologa i problematykę muzyczną naświetla od strony teologii, co zrozumiałe. Co prawda, wypowiada się on na temat muzyki kościelnej, ale nic chyba nie stoi na przeszkodzie, by przynajmniej niektóre stwierdzenia rozciągnąć na obszar całej muzyki.
W znakomitej książce „Nowa pieśń dla Pana”, napisanej przystępnym językiem, rozpatruje on muzykę jako najgłębszą formę osobistego kontaktu z Bogiem - jako modlitwę. Gdzie człowiek spotyka Boga, tam samo słowo nie wystarczy. Spotkanie to ożywia wszystkie obszary ludzkiego życia i sprawia, że staje się ono pieśnią pochwalną oraz uważa ją za najwyższą posługę muzyki. Tam, gdzie muzyka odsłania drogę do serca, tam staje się drogą prowadzącą do Jezusa, drogą, na której Bóg objawia swoje zbawienie.
Kard. Ratzinger umiejscawia muzykę kościelną w obszarze ograniczonym dwoma wektorami: z jednej strony będzie to muzyka popularna, muzyka dla mas, która stała się towarem ocenianym kryteriami handlowymi, z drugiej - muzyka o wysokich wymaganiach technicznych, artystyczna, ale wyalienowana, nie mogąca przekroczyć wąskiego elitarnego grona. Pomiędzy tymi skrajnościami jest - jak to określa Benedykt XVI - trwanie w muzyce, która istniała przed tym podziałem, przemawiała i nadal przemawia do człowieka. Po przekroczeniu jednej z tych linii granicznych muzyka wyrzeka się kultury wiary i tym samym przestaje być muzyką z ducha słowa Bożego i dla słowa Bożego. Zresztą, kard. J. Ratzinger mocno podkreśla związek muzyki ze słowem czyniąc z tego związku kryterium odróżniania muzyki kościelnej.
Benedykt XVI w swojej książce wyraźnie podkreśla odrębność muzyki kościelnej: Drogę dla niej wskazują przesłanki biblijne. Wychodząc z Ps 47,8 oraz Ps 33,3, a konkretnie sformułowania psallite sapienter (śpiewajcie mądrze), autor mówiąc o śpiewie mądrościowym wskazuje na sztukę związaną ze słowem (z ducha Logosu): abyście sami rozumieli to, co śpiewacie (gracie) i było to dla innych zrozumiałe. I bynajmniej nie chodzi tu o staranną wymowę tekstu, lecz o muzykę zrozumiałą, muzykę, która nie powoduje wewnętrznej dysharmonii, jaka często jest skutkiem obcowania z muzyką, nazwijmy tak, nową.
Dzisiaj przez kreatywność rozumie się takie działanie, jakiego nie podjął nikt w przeszłości, wynalezienie bądź wymyślenie czegoś całkiem własnego i nowego. Teolog natomiast patrzy na twórczy akt artysty jako na współdziałanie z Bogiem, uczestnictwo w Jego twórczości, odsłanianie piękna wszczepionego w serce artysty, piękna oczekującego już w stworzeniu. Wcale nie pomniejsza to godności twórcy, lecz wprost przeciwnie - ugruntowuje ją. Każda sztuka prawdziwie ludzka jest nieustannym zbliżaniem się do tego jedynego Artysty, do stwórczego Ducha.
Kościół dla muzyki sakralnej ustawił dwa własne drogowskazy. Otóż, muzyka liturgiczna powinna odpowiadać swoim charakterem wymaganiom wielkich tekstów liturgicznych: Kyrie, Gloria, Credo, Sanctus, Agnus. Nie chodzi o to, by była to wyłącznie muzyka związana z tekstem. Jednak w tych tekstach znajduje ona wskazówkę dla własnej wypowiedzi. Drugą wskazówką jest chorał i polifonia G. Palestriny. I znów, nie znaczy to, że wszelka muzyka kościelna miałaby być naśladownictwem tamtych wzorów. Są to tylko wzorce pokazujące kierunek i nie można przewidzieć, co powstanie z przetworzenia tychże wzorców.
Na koniec pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jedną myśl kard. J. Ratzingera: Muzyka w dzisiejszej postaci stała się wyrazem pewnej antyreligii. Ponieważ muzyka rockowa szuka wybawienia na drodze wyzwolenia od osobowości i odpowiedzialności oraz łączy się ściśle z ideami anarchicznej wolności jest z gruntu sprzeczna z chrześcijańską wizją zbawienia i wolności. Zatem nie z przyczyn estetycznych czy konserwatywnego uporu, ale z samej zasady muzyka tego typu musi zostać z Kościoła wykluczona.
Benedykt XVI, cytując Mahatmę Gandhiego, wskazuje na trzy przestrzenie życiowe kosmosu oraz na to, jak każda z nich określa sposób istnienia żyjących w niej stworzeń. W morzu żyją ryby, które milczą. Na ziemi zwierzęta krzyczą, trąbią, parskają. Ptaki natomiast, których przestrzenią jest niebo, śpiewają. Morzu zatem właściwe jest milczenie, ziemi krzyk, a niebu śpiew. Człowiek zaś łączy w sobie te właściwości: milczenie, krzyk i śpiew, bo nosi w sobie i głębię morza, ciężar ziemi, i wysokość nieba. I dopowiada Gandhiemu: dzisiaj widać, jak człowiekowi pozbawionemu transcendencji pozostaje tylko krzyk, ponieważ chce on być już tylko ziemią, usiłuje uczynić swoją ziemią nawet niebo i głębiny morza.
Pomóż w rozwoju naszego portalu