historia Zamojszczyzny obfituje w wydarzenia ważne dla całego
kraju. Niewątpliwie należą do nich także czasy wojny szwedzko-polskiej
opisanej przez H. Sienkiewicza w Potopie, kiedy to Zamojszczyzna
była bastionem obrony kraju. Wojska szwedzkie 25 lipca 1655 r. przekroczyły
granice Rzeczpospolitej w dwóch przeciwległych miejscach, od strony
Litwy i Szczecina, i bardzo szybko posuwały się w głąb kraju. Pospolite
ruszenie szlachty polskiej, dowodzonej przez wojewodę poznańskiego
Krzysztofa Opalińskiego, już w pierwszym dniu wojny poddało się pod
Ujściem najeźdźcy. A tymczasem armia szwedzka w krótkim czasie opanowała
większość terytorium kraju wraz z Warszawą i Krakowem. W obliczu
niebez-
pieczeństwa szczególnie nie popisała się magnateria i szlachta,
która prawie w całości przeszła na stronę wroga. Król Jan Kazimierz,
opuszczony przez najbliższych współpracowników i wojsko, musiał opuścić
stolicę i szukać schronienia w Głogowie na Śląsku.
Sukcesy Szwedów były owocem nie tylko ich potęgi militarnej,
ale także wsparcia wojsk szwedzkich przez rodzimych zdrajców, wywodzących
się głównie z kręgów protestanckich. Szwecja była krajem protestanckim,
stąd wojna z katolicką Rzeczypospolitą wpisywała się w wielkie pasmo
wojen religijnych tamtego stulecia. Nie był to ostatni przypadek,
kiedy mniejszość wyznaniowa wystąpiła przeciwko Ojczyźnie.
Protestanckie wojska szwedzkie wobec katolickiego narodu
zachowywały się bardzo okrutnie. W Poznaniu zamordowały ks. bp. Jana
Braneckiego, a jednemu z księży obcięły obie ręce i wrzuciły z mostu
do rzeki. Ich pochód przez ziemie Rzeczpospolitej znaczony był straszliwymi
mordami, rzezią, grabieżami, gwałtami, pożarami. Jednym słowem robiły
takie spustoszenie, jakie może zrobić tylko potop. Okrutne traktowanie
podbitego narodu wywołało reakcję nie tylko patriotów, którzy od
początku nie poszli na alianse z wrogiem i prowadzili z nim wojnę
partyzancką, ale również ludzi, którzy pod wpływem słabości zdradzili
króla i Rzeczpospolitą, ale później, na widok szwedzkich nadużyć,
zaczęli wstępować w szeregi partyzanckie. Jednym z legendarnych przywódców
partyzanckich był Stefan Czarniecki.
Jak to zwykle bywało, nieszczęście skonsolidowało Polaków,
a coraz śmielsze akcje partyzanckie osłabiły morale Szwedów, co z
kolei Polakom dodało skrzydeł. W takiej atmosferze pod koniec grudnia
1655 r. w Tyszowcach znalazło się dwu hetmanów wraz ze swoimi wojskami,
kilkunastu senatorów i kilka tysięcy szlachty. Zebrani zawiązali
konfederację, czyli związek dla obrony kraju. Stefana Czarnieckiego
reprezentował w Tyszowcach jego młodszy brat, Marcin. Takiej świetności
Tyszowce nie przeżyły nigdy w swojej historii, mimo że swoimi korzeniami
sięgały wczesnego średniowiecza i były bardzo bogate. Miastu i parafii
od niepamiętnych czasów patronował i nadal patronuje św. Leonard
- patron także jednej z krypt na Wawelu, w której święcenia kapłańskie
otrzymał Karol Wojtyła.
Do naszych czasów nie zachował się kościół drewniany, w
którym 29 grudnia 1655 r. podpisano akt konfederacji. Natomiast niezmiennie
jest obecny znaczący świadek tamtych wydarzeń - prastary, o dużych
walorach ikonograficznych, obraz św. Leonarda, który przetrwał liczne
zawirowania historii, a przede wszystkim pożary nieustannie trapiące
to miasto. Święty trzyma w swoich rękach kajdany, ponieważ jest patronem
niewolników i więźniów. Już za swojego życia na ziemi w VI w. skutecznie
wstawiał się za więźniami u swojego przyjaciela, króla Franków, Chlodwiga,
a po śmierci dzięki jego wstawiennictwu przed Bogiem niejeden rycerz
wypraw krzyżowych, który jako jeniec wojenny znalazł się w rękach
muzułmanów, otrzymał wolność.
Zapewne nie był mu obcy los uciemiężonego i zniewolonego
przez wojska innowiercze katolickiego narodu. Stąd być może wybór
Tyszowiec na miejsce konfederacji, przypisywany przez historiografię
zwykłemu przypadkowi. Nie był przypadkowy w planach Bożych. Zerwane
kajdany, które św. Leonard trzyma w ręku w kontekście konfederacji,
są bardzo wymowne. Po konfederacji pozostały jeszcze świece odlane
na pamiątkę 12 woskowych świec o wysokości 3,5 m, które - jak mówią
legendy czy przekazy - miały być złożone przez Szwedów w prezencie
św. Leonardowi. Były w nich umieszczone ładunki wybuchowe, które
jednak w porę zostały wykryte i nie wybuchły.
Liczący sobie wtedy 28 lat pan na Zamościu, podczaszy koronny
Jan "Sobiepan" Zamoyski, mimo że uchodził za człowieka prowadzącego
hulaszczy tryb życia, od początku najazdu szwedzkiego pozostał wierny
królowi Janowi Kzimierzowi. Należał do dostojników, którzy złożyli
podpis pod aktem konfederacji tyszowieckiej. Być może Szwedzi o tym
wiedzieli, skoro 27 lutego 1656 r. pod dowództwem swojego króla Karola
Gustawa stanęli pod murami Zamościa, żądając jego poddania. Jan "
Sobiepan" Zamoyski odmówił otwarcia bram miejskich, a dobrze uzbrojonej
i supernowoczesnej jak na tamte czasy fortecy nie mogły, podobnie
jak Jasnej Góry, sforsować szwedzkie armaty. Nie pomagały kolejne
groźby i prośby Karola Gustawa przekazywane przez posłów Janowi "
Sobiepanowi". Także 1 marca Szwedzi odeszli od murów Zamościa, paląc
ze złości i na znak zemsty okoliczne wioski.
Sienkiewicz przedstawił Jana "Sobiepana" jako człowieka,
delikatnie mówiąc, nie najwyższych lotów intelektualnych, który dał
się "podpuścić" chytremu jak lis Zagłobie. I było w tym dużo prawdy.
Pan na Zamościu używał życia, jak się dało i ile się dało, nie żałując
trunków, co jak wiadomo Zagłobie bardzo odpowiadało, i nie stroniąc
od innych uroków życia. Zaniedbał zupełnie swoją żonę Marię Kazimierę
de la Grange d´ Arquien, zwaną popularnie "Marysieńką". Ta z kolei
swoje serce skierowała ku Janowi Sobieskiemu, późniejszemu królowi
Polski, który po śmierci w 1665 r. Jana "Sobiepana" został oficjalnie
jej mężem. Serce Jana "Sobiepana", które niezbyt było wierne żonie,
ale bardzo wierne Zamościowi, do dzisiaj znajduje się w podziemiach
katedry. Skradzione w ubiegłym roku, zostało odzyskane i przypomina
dramatyczne, a zarazem bohaterskie dni oblężenia i obrony Zamościa,
które należą do najbardziej chlubnych w jego bogatej historii.
Konfederacja tyszowiecka i obrona Zamościa były znaczącymi
wydarzeniami zwrotnymi w dziejach wojny szwedzko-polskiej. Wkrótce
po odejściu wojsk szwedzkich przybył do Zamościa, po złożeniu słynnych
ślubów w katedrze lwowskiej, król Jan Kazimierz. Rozpoczęła się kontrofensywa
wojsk polskich zakończona wypędzeniem najeźdźców poza granice Rzeczypospolitej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu