Pierwszy i drugi dzień listopada przywołuje nam wspomnienie bliskich, których nie ma już wśród nas. Wielu nie ma w Ameryce grobu bliskiej osoby, a jednak wybiera się na polski cmentarz, by zapalić znicz, by wyszeptać słowa najprostszej i najserdeczniejszej modlitwy, by skłonić głowę nad przemijalnością tego, co ludzkie, co ziemskie.
Pamięć jest naszym dziedzictwem, szczególnie tutaj, na emigracji. Pamięć o Zmarłych jest bowiem pamięcią o korzeniach, o miejscu pochodzenia, o przodkach, z których krwi i kości my pochodzimy. We współczesności zdaje się jednak, że często umyka nam ten aspekt listopadowego święta. Bywa bowiem, że większą wagę przywiązujemy do urody wiązanek kwiatów i kształtu lampek nagrobnych, niż o kształt i jakość modlitwy. Zapominamy, a może raczej bagatelizujemy fakt, że po tamtej stronie nieistotna jest ilość kwiatów w wieńcu, czy girlandy lampek, a tym bardziej kolor marmuru na płycie nagrobnej. Liczy się częstotliwość i żarliwość modlitwy. Zarówno tej szeptanej w ciszy czterech ścian, jak i tej odmawianej głośno w kościele. Modlitwy w intencji Zmarłych, aby Światłość Wiekuista świeciła im na wieki.
Psychologowie utrzymują, że powierzchowne traktowanie święta zmarłych wynika z lęku przed własną śmiercią, przed przemijaniem, odchodzeniem, żegnaniem się z bliskimi. Wydaje się nam, i to bez względu na wiek, że nie mówiąc głośno o śmierci, o zmarłych, także o własnej kruchości, oszukamy przeznaczenie, dajemy sobie fory, odwlekamy moment spotkania z nieuniknionym, odrealniamy śmierć. A przecież „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”, pobrzmiewa w głowie. Nieistotna jest nasza zgoda, czy nasz sprzeciw, wobec biegu rzeczy. Niektórzy mawiają, z lekka cynicznie, że to jedyny akt sprawiedliwości na tej ziemi.
Żal za życiem jest stanem niemal naturalnym, rzadko spotykanym w młodości, częściej towarzyszącym ludziom dojrzałym. Żałujemy upływającego życia, chociaż wiemy, że jego pełnię znajdziemy dopiero na drugim brzegu, w Jezusie Chrystusie, jedynym, który śmierć pokonał. W tym nasza nadzieja i radość. Bo przecież „nie wszystek umrę”, nie do końca przestanę istnieć. Wszystko, co we mnie dobre, szlachetne, piękne trwać będzie.
Świadomość tego, że życie się nie kończy, a jedynie przemienia przynosi też ulgę tym, którzy opłakują śmierć najbliższych. Bo spotkanie jest możliwe, odejście nie jest kresem, końcem, definitywnym rozstrzygnięciem. Ból straty można wówczas - zdaniem specjalistów - zmienić na tęsknotę, w oczekiwanie na ponowne spotkanie.
Idąc na amerykańskie cmentarze, jakże czasem odmienne od tych pamiętanych z Polski, niech towarzyszy nam myśl, że owa zewnętrzność jest tylko opakowaniem, obyczajem, które kryje bogactwo myśli, uczuć, wdzięcznej pamięci wobec tych, co byli przed nami…
Nie zapomnijmy więc, szczególnie w tych dniach, o modlitwie, bo to jedyne, co możemy dla tych, co już po tamtej stronie zrobić…
Pomóż w rozwoju naszego portalu