Wielu z nas zadaje sobie często pytanie, jak osiągnąć szczęście. Wielu kojarzy szczęście ze sławą, pieniędzmi, posiadaniem i z wysokim stanowiskiem, pozwalającym stawać nad innymi, i pozornie czuć się od nich lepszym od innych. Niewielu zdaje sobie sprawę, że szczęśliwe życie to często życie skromne, nierzadko także bez rozgłosu.
Kluczem do życia, które określić można wartościowym i spełnionym, jest rodzina. To rodzina i spełnianie powołania do bycia w niej pozwala patrzeć w górę, ku temu, co piękne i dobre. Właśnie w rodzinie uczymy się dobroci. Warto poznawać rodziny, które żyją według słów: „Dobroć jest cichym czynieniem tego, o czym inni głośno mówią”, i korzystać ze wskazówek, które wyznacza świadectwo ich życia
Dlaczego św. Joanna?
Reklama
Skawina to małe miasto, leżące na południowy wschód od Krakowa. Właśnie przy jednej z ulic blisko centrum tego miasteczka mieszka rodzina państwa Sowów. Na dole ich mieszkania mieści się salon fryzjerski „Sówka”, gdzie pracuje Elżbieta, matka pięciorga dzieci. Serdecznie witany, wchodzę do mieszkania i zasiadam przy stole z całą rodziną. W gościnnym pokoju dostrzegam na ścianie w centralnym miejscu obraz św. Joanny Beretty Molli. - Dlaczego właśnie św. Joanna? - pytam z zaciekawieniem małżonków. W odpowiedzi słyszę, że właśnie u tej Świętej szukają wsparcia w swoim życiu, które często jest przecież pełne trosk. Właśnie przy tym obrazie siedmioosobowa rodzina stara się codziennie przyklękać do wspólnej modlitwy. - Św. Joanna jest moją patronką z bierzmowania. Ona była normalnym, zwykłym człowiekiem, miała problemy podobne do naszych - dodaje najstarsza córka, 19-letnia Justyna.
Słucham ją z zaciekawieniem i zastanawiam się, czy wszyscy, którzy wieszają na ścianach obrazy ze świętymi, mają świadomość tego, iż nie są one wyłącznie ozdobą, ale mają pomagać, by stawać się podobnymi do tych, których przedstawiają...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Na randkę do… kościoła
Patrząc na małżonków, którzy obdarzają się serdecznymi uśmiechami, zastanawiam się, jak to się dzieje, że dwie kiedyś odległe osoby stają się sobie bliskie i łączą się ze sobą na całe życie, dzieląc smutki i radości, będąc ze sobą na dobre i na złe. „Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela” - te słowa wypowiada podczas ślubu kapłan. Co działo się zanim Elżbieta i Leszek usłyszeli te słowa? Takie pytanie zadają zwykle dorastające dzieci, zadaję je również ja.
- Moją przyszłą żonę poznałem na studniówce. Z natury jestem poważnym człowiekiem. Elżbieta wydawała się do mnie podobna. Tak się zaczęło. Dziś wiem, że nie spotkałbym nikogo wspanialszego - opowiada Leszek.
- Gdy poznałam Leszka miałam 19 lat. Zawsze zwracałam uwagę na to, żeby mój przyszły małżonek był wierzący i bez nałogów. Spotkałam Leszka, który okazał się dżentelmenem. Był bardzo kulturalny. Bardzo szybko przypadliśmy sobie do gustu. Jedno z pierwszych spotkań odbyło się w kościele. Poszliśmy razem na nowennę - wspomina Elżbieta.
Droga małżeńskiego szczęścia
Reklama
Życie w małżeństwie stawia wiele wymagań. Nie zawsze jest proste. Wymaga przede wszystkim cierpliwości i wzajemnej życzliwości małżonków wobec siebie. Mówi się również, że w małżeństwie ważne są takie słowa jak „przyjaźń”, kompromis, rozwój. Mówiąc o tym, na czym opiera się sukces małżeństwa, krajowi moderatorzy Ruchu Spotkań Małżeńskich Irena i Jerzy Grzybowscy podkreślają, że aby naprawdę spotkać się ze sobą i z Bogiem, trzeba bardziej słuchać niż mówić, bardziej dzielić się niż dyskutować, bardziej rozumieć niż oceniać, a nade wszystko - przebaczać. Zawsze z zachwytem czytam takie słowa i jestem pewien ich słuszności. Zastanawiam się tylko, jak ideały wcielać w życie, jakie konkretne działania podjąć.
Małżeństwo Leszka i Elżbiety znalazło swoją drogę w Ruchu Domowego Kościoła - rodzinnej gałęzi Ruchu Światło-Życie. Oboje nigdy nie należeli w młodości do żadnej grupy działającej przy parafii, tym bardziej byli ciekawi uczestnictwa w takiej wspólnocie. - Czułem, że sami sobie nie poradzimy z problemami i nieporozumieniami, które nam się przytrafiały. Była w nas wielka potrzeba, aby być bliżej Boga - wyznaje małżonek.
17 lat we wspólnocie Domowego Kościoła to już wiele przeżytych rekolekcji, na które udawała się cała rodzina, to wiele spotkań, które wzmacniały rodzinną więź. Największą łaską dla rodziców jest dar wspólnego kierownika duchowego. To - jak wspólnie mówią - bardzo im pomaga w duchowym rozwoju. Bycie we wspólnocie pomogło im również inaczej spojrzeć na ich własne dzieci.
Nieobecni nie wychowują
Największą radością rodziny są: Marysia (4 lata), Piotruś (6), Pawełek (10) oraz starsi - Rafał (15) i Justyna (19). Posiadanie pociech łączy się również z powinnością ich wychowania i przekazania im wiary. Państwo Sowowie uważają, że najwięcej daje świadectwo życia, które przekazuje się dzieciom. Ważne jest również to, aby być z nimi i dużo rozmawiać - to niby takie nieskomplikowane, lecz tak często wymaga rezygnacji z własnego odpoczynku. Wobec dzieci nie można mieć tylko ambicji. Należy dbać o ich rozwój, ale również potrafić je doceniać.
Od początku, gdy planowali małżeństwo założyli, że Leszek nie będzie wyjeżdżał do pracy za granicę. Nieobecni nie wychowują, a dłuższe wyjazdy któregoś z członków rodziny nie sprzyjają jej życiu i prawidłowemu funkcjonowaniu. W dzisiejszym świecie łatwo włączyć dziecku bajkę, a samemu zrezygnować z wysiłku wspólnej z nim zabawy, łatwo zmęczeniem tłumaczyć brak czasu na rozmowę z dorastającym dzieckiem, łatwo przekazać obowiązek wychowania dzieci ekranowi telewizyjnemu czy komputerowi, a przecież nie o to chodzi. Wspólny obiad, czy niedzielny spacer, przynajmniej jeden wspólny wyjazd w roku budują rodzinne relacje, stwarzają okazję do rozmowy i pozwalają wypełniać ten wspaniały zamysł Boga, jakim jest życie w rodzinie.
Nie zawsze jest łatwo o realizacje powyższych pomysłów na szczęśliwą rodzinę, ale siedmioosobowa rodzina ze Skawiny naprawdę zdaje się wcielać w życie słowa św. Pawła: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13).
„Dzień święty święcić”
Elżbieta prowadzi skromny, ale schludny salonik fryzjerski. Ponieważ jest katoliczką, jej zakład nie świadczy usług w niedziele i święta obowiązujące nas w sumieniu. Niektórzy klienci bardzo się dziwili, gdy np. w sylwestra, który wypadł kiedyś w niedzielę, salon był nieczynny. Inni byli zdziwieni, jeszcze inni oburzeni; mówili, że nie będą już więcej do tego salonu przychodzić. To nie były jednak żadne argumenty, które mogły przekonać pracodawczynię, zwłaszcza że traktuje ona przykazanie nie jako zbiór surowych nakazów, ale jako zobowiązania wobec Pana Boga, pozwalające żyć z czystym sumieniem, czyli szczęśliwie. A ewentualny zarobek? Takie właśnie sytuacje pokazują, że w życiu najważniejsze nie muszą być pieniądze, zdobywane za wszelką cenę. Czasem łatwo znaleźć wytłumaczenie, bo przecież pieniędzy zwykle jest za mało. To wypełnianie trzeciego przykazania przynosi dobro w życiu rodziny Sowów - mają m.in. więcej czasu dla siebie. Przynosi również dobro w domach pracownic, które zatrudnia Elżbieta - one również mogą mieć czas dla najbliższych i nie muszą popadać w konflikt z sumieniem.
Gdy rozpoczynałem rozmowę w domu państwa Sowów, usłyszałem słowa: „O nas nie będzie co pisać. Niczego niezwykłego nie powiemy”. Kończąc spotkanie byłem zachwycony atmosferą miłości i szacunku panującą w ich domu; myślałem: „Dobroć jest rzeczywiście cichym czynieniem tego, o czym inni głośno mówią”.