Czy możecie mi pomóc? Szukam swojego ojca… - taki telefon odebraliśmy któregoś dnia w redakcji. I nim poradziliśmy naszej rozmówczyni, że powinna skontaktować się z policją, usłyszeliśmy jeszcze jedno zdanie: - Tata wyjechał 20 lat temu do USA i ślad po nim zaginął.
A potem popłynęła opowieść o losach zwyczajnej polskiej rodziny spod Łomży, która postanowiła w początkach lat 80. powalczyć o lepszy los. W Polsce trwał trudny czas stanu wojennego, ojciec - działacz opozycyjny - nie miał w kraju łatwego życia, więc gdy pojawiła się okazja do wyjazdu i to do wyśnionej Ameryki, nikt nie miał wątpliwości, że druga taka okazja już się nie pojawi… Sprzedali co cenniejsze rzeczy na wyposażenie męża i ojca. Odprowadzili na „Batorego” i tam, tuż przy trapie okrętu nasza rozmówczyni - pani Ewa - widziała tatę ostatni raz. Nie dał znaku życia, nie było listu, kartki na święta, telefonu. Przez pierwsze lata starali się przez prywatne kontakty szukać jakiegokolwiek śladu, ale jak to mówią „kamień w wodę”. Płakali, rozpaczali, złościli się i znów mieli nadzieję, że kiedyś tato da znak życia. Gdy skończył się komunizm, próbowali dróg oficjalnych. Bez rezultatu. Mijały lata i coraz częściej myślano o ojcu, jak o zmarłym. Pani Ewa skończyła studia, założyła rodzinę, wyjechała do innego miasta, przeżyła boleśnie odejście kochanej mamy, różnie jej się w życiu układało. I pewnego dnia, gdy synek zapytał ją o dziadka postanowiła sobie, że podejmie jeszcze raz próbę odnalezienia ojca. Zamieściła w Internecie, na stronach poświęconych poszukiwaniu osób zaginionych, anons o ojcu. Dodała zdjęcie sprzed 20 lat. I czeka… może tym razem się uda?
Na emigracyjnych portalach internetowych roi się od anonsów ludzi poszukujących krewnych, którzy zaginęli za oceanem. Kilka, czasem kilkanaście nowych anonsów dziennie.
- Bywa, że poszukiwania są kwestią chwili emocji, chęcią odnalezienia kolegi z dzieciństwa czy studiów, ale częściej bywa, że szuka się kogoś, z kogo stratą, mimo upływu lat, nie można się pogodzić - mówi Andrzej Kolanko, pracujący w jednym z dużych portali. - Jednak jakieś 50 procent szuka krewnych, by mieć dobry start w Ameryce.
Pani Janina szuka krewnego, który mieszkał w Nowym Jorku, przyjeżdżał na wakacje do Polski, planował przeprowadzkę tam całej rodziny, aż nagle dotarła do Polski wiadomość, że miał ciężki wypadek samochodowy. Nie mogli nawiązać z wujkiem kontaktu. Odezwał się po 3 miesiącach, potem znów zamilkł na rok. Pewnego dnia jakaś miła pani zadzwoniła z informacją, że mężczyzna jest w stanie ciężkim - umiera. Podała adres szpitala. Niestety, nikt nie znał tam pacjenta o takim nazwisku. W Nowym Jorku nikt nie odbiera telefonów. Nieliczni amerykańscy znajomi przyznają, że nie widzieli dawno wujka. Co robić-pyta pani Janina? Rodzina rozpacza, płacze po nocach. Nie mogą jechać do USA, bo jedyną osobę jaką tam znali, był właśnie zaginiony wujek.
- To trudna sytuacja, bo w zasadzie sprawę zaginięcia należy zgłosić oczywiście na policję - wyjaśnia Jacek Badurski, który szukał w USA swojej żony. - Problem polega na tym, że często mamy mało wiadomości. Nie wiemy, gdzie zaginiona osoba mieszkała, w co była ubrana, kogo znała. Wreszcie, nie znamy adresu firmy, w której pracowała. A najczęściej pracowała na czarno… I przebywała na terenie USA nielegalnie… I w zasadzie to do końca nie ma się pewności, czy człowiek nie wyrządza tej osobie niedźwiedziej przysługi - podając ją na tacy urzędowi imigracyjnemu.
Jacek podczas swoich poszukiwań szczególnie zapamiętał smutnego mężczyznę, który od kilku lat bezskutecznie poszukiwał swojego małego synka, którego porwała niezrównoważona psychicznie żona. Oboje mieszkali w Ameryce, w dochodzenie wciągnięta była policja amerykańska i polska, prywatny detektyw i na nic wszystko… Mężczyzna stracił majątek, żył w nieustannym stresie - na ślad uciekinierki wpadł dzięki anonsowi w Internecie. Farmer z Teksasu poznał na zdjęciu kobietę, która pracowała na jego farmie.
Najsmutniejsze są wołania o miłość i wiarę, że ktoś to wołanie usłyszy i odpowie. Wzruszające są anonse od dzieci, tęskniących z swoimi ojcami i matkami... Rodzice rozwiedli się, lub jedno wyjechało dawno temu do pracy i tam „ułożyło sobie życie”, a porzucone dzieci latami leczą rany.
- Moja babcia straciła męża w czasie wojny. Był internowanym w oflagu oficerem. Po wyzwoleniu przez Amerykanów wszelki ślad po nim zaginął. Babcia nie wyszła drugi raz za mąż, nie przestawała szukać, nie traciła nadziei. W naszej rodzinie uchodziła za kogoś, kto dla wielkiej miłości poświęcił wszystko. Mnie, jako jej wnuczce, zawsze to imponowało. Wpadłam na pomysł umieszczenia w Internecie anonsu, że szukamy męża i dziadka. Babcia miała jedno tylko czarno-białe przedwojenne zdjęcie. I proszę sobie wyobrazić, że po roku odezwała się emerytowana pielęgniarka, Polka z Florydy. Pamiętała pacjenta, którym opiekowała się w domu pomocy społecznej… Nie powiedziałam o tym babci. Przecież tamta pani mogła się mylić, prawda?
Pomóż w rozwoju naszego portalu