Żyjemy w epoce, która w dużej mierze jest wyziębiona pod względem modlitwy. Jest dziś wiele okoliczności, które utrudniają współczesnemu człowiekowi nawiązanie kontaktu z Bogiem. Są też przeszkody w kultywowaniu modlitwy błagalnej. Chwile opamiętania czasem przychodzą dopiero wtedy, gdy wydarzy się jakaś wielka katastrofa czy jakieś wielkie nieszczęście. Wtedy dopiero niektórzy przypominają sobie, że jeszcze jest Bóg. Wróćmy do modlitwy. Nie wstydźmy się być wobec Boga żebrakami. To nam nie ubliża i nas nie pomniejsza, a zawsze zbliża do Boga. Dlatego powracajmy ciągle na nowo do modlitwy, także tej błagalnej.
Zastanówmy się nad tym, co oznacza, gdy ktoś kogoś o coś prosi. Proszenie jest wyrazem naszego ograniczenia, niekiedy nawet naszej bezsilności, naszej zależności od innych, a przede wszystkim od Pana Boga. Jeżeli proszę kogoś o coś, to jakbym oddawał mu cześć, uznawał moc jego kompetencji i zarazem uznawał, że sam nie mogę wszystkiego osiągnąć. Jeżeli proszę, to oznajmiam, że nie mogę wypełnić moich zadań i osiągnąć zamierzonych celów bez czyjejś pomocy. Jeżeli np. mówię do kogoś: proszę, załatw mi to, czy mógłbyś mi to naprawić, czy mógłbyś mi w tym pomóc, bo nie daję sobie sam rady, jeśli kieruję taką prośbę, to oznajmiam, że ktoś może coś lepiej ode mnie wykonać, że jest w czymś bardziej kompetentny niż ja. W kierowanej prośbie okazujemy więc komuś uznanie. I przeciwnie: jeśli nigdy o nic nie proszę, to daję do zrozumienia, że nikogo nie potrzebuję, że drugi człowiek się dla mnie nie liczy. Ludzie nigdy, czy też rzadko proszący, mają zwykle kłopoty z miłowaniem bliźniego, są zasklepionymi w sobie, bywają po prostu egoistami. Proszenie zatem jest wyrazem naszej miłości do drugiego człowieka czy też do samego Pana Boga. Po prostu, kto nie prosi, nie kocha; kto nie prosi, nie pozbył się jeszcze miłości własnej, kto nie prosi - żyje często w zafałszowaniu. Skoro Bóg nas dziś zachęca to przedkładania próśb, to kieruje nas na drogi uznawania godności i znaczenia naszego bliźniego, to po prostu wprowadza nas w klimat miłości.
W Ewangelii spotykamy Chrystusa, który znowu przebywał na modlitwie, usunął się od zgiełku tego świata, od ludzi, by być sam na sam ze swoim Ojcem. Gdy ukończył modlitwę, zafascynowani uczniowie kierują prośbę: „Panie, naucz nas modlić się”. Jezus wypełnia prośbę uczniów. Przekazuje im i wszystkim ludziom najwspanialszą modlitwę „Ojcze nasz”. Modlitwa ta, tak pod względem treści, jak i formy, należy do najpiękniejszych w światowej literaturze. Jest zarazem modlitwą, która obejmuje sprawy całego naszego życia, sprawy duchowe i materialne, sprawy doczesne i wieczne. Już pierwsze słowo tej modlitwy jest wzruszające: „Ojcze”. W języku oryginalnym, aramejskim, brzmiało ono „Abba”. Słowem tym zwracało się małe dziecko do swego ojca. Zatem znaczyło ono w jego ustach nasze „tatusiu”, „tato”. Dziś, gdy Modlitwa Pańska znalazła się w tekście Ewangelii, warto się zastanowić, jak ją odmawiamy. Wypowiadamy ją z pewnością dość często i dlatego może wpadliśmy w rutynę, robimy to bezmyślnie. Warto tę modlitwę odmawiać rzadziej, ale za to z głębszym zrozumieniem, z wewnętrznym namaszczeniem, bo są to słowa podyktowane nam przez samego Syna Bożego. Do Modlitwy Pańskiej dołącza dziś Chrystus dwie przypowieści, które są ilustracją modlitwy wytrwałej, ufnej. W kontekście tych przypowieści kieruje do nas słowa: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą”. Być może, że czasem nie dowierzamy tym słowom, gdyż w naszym rozumieniu nie zawsze jesteśmy wysłuchiwani przez Boga. Bywa tak, że modlimy się o coś bardzo długo i wytrwale i ogarnia nas zniechęcenie, gdy Pan Bóg nie spełnia naszych życzeń. Zapominamy o tym, że Bóg najlepiej wie, czego nam naprawdę potrzeba. Bywa tak, że wysłuchuje nas w zupełnie inny sposób, w innym czasie i w innej sytuacji, niż my to sobie zaplanowaliśmy.
Oprac. A. Bugała
Pomóż w rozwoju naszego portalu