W domu Krzyśka jeśli w ogóle mówiono o Bogu, to tylko w kontekście
krytyki Kościoła i księży. Ojciec był wysokim funkcjonariuszem milicji,
za komuny musiał uznać ateistyczny światopogląd i oficjalnie wyrzec
się wiary. Potem nie chciał już do tego wracać, bo na swój użytek
jakoś to sobie poustawiał. Matka Krzyśka prowadziła butik z zachodnią
odzieżą i była zapaloną feministką. W bojach o aborcję zawsze twierdziła,
że "kobieta ma pełne prawo do swojego ciała". Była niesłychanie wrogo
nastawiona do katolików i oskarżała ich o "ciemnotę i zacofanie".
Krzysiek nie był więc ochrzczony i nigdy nie chodził na katechezę.
Stało się to uciążliwe zwłaszcza w szkole, gdzie należał do nielicznych,
którzy w tym czasie siedzieli na świetlicy.
W podstawówce raczej nie miał problemów światopoglądowych,
co najwyżej zastanawiał się, dlaczego inne dzieciaki chodzą do spowiedzi
i dużo mówią o Kościele. Dopiero w szkole średniej pojawiły się poważne
problemy w tej kwestii. Jakby samo życie stawiało pytania o istnienie
Boga, o sens cierpienia, o problem śmierci. Zaczął intensywnie szukać
odpowiedzi. W jego domowej biblioteczce pojawiły się książki o religiach
świata. Kupił nawet Pismo Święte, Koran, księgi wedyjskie. Im bardziej
zagłębiał się w czytanie, tym mniej zaczynał rozumieć. Wszystko to
wyglądało jak butik jego matki, gdzie jest pełno różnych ciuchów
i trudno znaleźć ten właściwy. Czuł się z tym bardzo samotny i bezradny.
Przełom w poszukiwaniach rozpoczął się podczas zimowego
pobytu na nartach. Był wtedy w Szczyrku i w barze przy stoku zaczepił
jakiegoś mężczyznę w średnim wieku. Ot, tak zwyczajnie, jak zaczyna
się rozmowę w barze przy piwie. Nawet nie zauważył, jak rozmowa mocno
się przeciągnęła. Zaczęli gadać o pogodzie i nartach, a skończyli
na tematach związanych z miłością, prawdą i szczęściem. "Dobrze mi
się z panem rozmawiało. Pan to musi mieć wszystko sensownie poustawiane"
- powiedział na koniec. "Muszę - odpowiedział mężczyzna. - Jestem
księdzem i nie byłoby dobrze, gdyby było inaczej". Krzysiek był zaskoczony.
Nigdy nie myślał, że ksiądz może być ubrany w kombinezon narciarski,
dobrze jeździć na nartach i do tego rozmawiać otwarcie i szczerze,
nie głosząc wzniosłych kazań.
Bardzo długo myślał o tym spotkaniu. Jeszcze tego samego
wieczoru poszedł do najbliższego kościoła. Miał osiemnaście lat,
żył w katolickiej Polsce i dopiero teraz przekroczył próg świątyni.
Bał się tego momentu, wspominając różne rodzinne dyskusje o ludziach
Kościoła. Odkrył coś zupełnie innego. Ogarnęło go niesłychane ciepło
i spokój. W jednym momencie przeżył wielkie spotkanie z Bogiem. Wyszedł
z kościoła jak nowo narodzony. Chodził po wszystkich barach w Szczyrku,
by znaleźć poznanego księdza i poprosić o radę, jak zostać chrześcijaninem.
Niestety, nie znalazł go. Jednego już był pewien - przyjmie chrzest
i zostanie katolikiem.
Po powrocie zgłosił się do szkolnego katechety z prośbą,
aby pomógł mu przygotować się do chrztu i pozwolił chodzić na katechezę.
Ksiądz przyjął to z radością i obiecał pomoc. Krzysiek tego samego
dnia po raz pierwszy wziął udział w katechezie. "Jestem wśród chrześcijan
- myślał sobie na początku lekcji - oni już wiedzą, kim jest Chrystus
i czym jest chrzest św.". Przez 45 minut katechezy Krzysiek nie mógł
jednak niczego zrozumieć. Kiedy ksiądz się modlił, część klasy po
prostu się śmiała. Kiedy zaczął całkiem sensownie opowiadać o Bogu,
większość zaczęła odrabiać fizykę i angielski. Chyba nikt nie był
zainteresowany tematem katechezy. Po lekcji Krzysiek podszedł do
księdza pełen wątpliwości. "Proszę księdza, po tej lekcji to tak
naprawdę już nie wiem - czy chcę przyjąć chrzest - zaczął swoje zwierzenia.
- Dotąd myślałem, że to nie jest zwykłe polanie wodą, ale coś naprawdę
głębokiego. Patrząc na moich kolegów, przestałem chyba wszystko rozumieć.
Oni są ochrzczeni, a przypominają kamienie polane wodą, które dają
się zmoczyć po wierzchu, a są kompletnie suche w środku".
Pomóż w rozwoju naszego portalu