Słyszę przekleństwa, na które już nikt nie reaguje, choć pewnie trzeba by… Widzę głodne oczy młodych dziewcząt, ich palce stukające niecierpliwie po klawiaturach komórek. Za przybrudzoną szybą opuszczone, zniszczone domy.
Reklama
Rwą się myśli, rwie się modlitwa. Panie, wybacz, chciałam, ale nie mogę. Nie tutaj i nie teraz. Nie wśród „brzydoty spustoszenia”. A może jednak spróbuję… Najpierw to zuchwałe: Nie. Niezuchwałe przecież, skoro wszyscy jesteśmy ludem kapłańskim: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo…”. A potem: „Dla Jego bolesnej Męki…”.
Agresywna twarz matki, krzykiem próbującej wymusić spokój na dziecku, które wlecze gdzieś o tej porze. Obrzmiałe twarze mężczyzn stojących na chodniku pod sklepem. Opadający tynk – wszystko zlewa się w jedno z obliczem Chrystusa, Tego „najpiękniejszego spośród synów ludzkich”, który w rękach katów „stał się niepodobny do ludzi”.
Wyzierający z każdego kąta grzech oddawany jest wprost w ręce Tego, który umarł za grzeszników. Powoli z ciemności wyłaniają się także krzyże tego miasta. Dawne i współczesne świadectwa wiary. Tej, która życie przenika i Bogu powierza. Najpierw krzyż przydrożny, niepozorny, prawie ukryty. Potem ten na kościelnej wieży, pięknie podświetlony, widoczny z daleka.
A potem krzyż niespodziewany. Autobus przystaje na chwilę. Ktoś z pasażerów najwyraźniej jest zbulwersowany: „Też sobie wymyślili! Dlaczego na ulicy? Od czego właściwie mają kościoły?”. To Droga Krzyżowa – śpiew, głośniki, świece. Dwie zbite belki kołyszą się na ramionach tłumu. Wierni wyszli od wilgotnego barokowego kościoła, od domów w ruinie, od pustych wieczorem szkół.
Minęli odrestaurowane kamieniczki przy rynku, tam, gdzie przy fontannie przystają młodzi, gdzie już za parę tygodni wyrosną parasole ogródków piwnych. Potem przeszli obok opustoszałego o tej porze targowiska. A teraz przed nimi jeszcze krótki odcinek na wprost i w górę. Cel ich Drogi Krzyżowej.
Reklama
Druga świątynia. Piękna. Podobno zbudowana przez architekta, który zapatrzył się na kościoły w Ziemi Świętej. Dzisiaj miejsce Ukrzyżowania. „Dla Jego bolesnej Męki…”.
Jadę dalej autobusem w rytmie modlitwy. Zakołysało lekko. To szyny, po których w ciągu dnia jeździ archaiczny tramwaj. Wozi dzieciaki do szkoły. No i babcie, wybierające się, by podlać kwiaty na grobach, bo tam, na prawo, rozciąga się dzielnica cmentarzy.
Nocą przy końcu torów z daleka widać świetlisty krzyż na domu żałoby. Byłam tu już na kilku pogrzebach, ale teraz pamiętam tylko jeden – ostry wiatr zacina w twarz, nad grobem stoją dzieci – zwolnione na ten czas z domu dziecka. Ojciec, chwiejąc się na nogach, powtarza, że chciałby umrzeć. Wzbudza zniecierpliwione politowanie, a przecież umrze niebawem…
Reklama
Księdzu płyną łzy z oczu – może to przez stłoczone nad grobem dzieci, a może przez wiatr? „Miej miłosierdzie nad nami”. Na lewo kościół – jego gotycka wieża uparcie pnie się w niebo. Obok powstaje betonowy olbrzym – stropy, okna, filary, dźwigi. Do końca roku dźwigi znikną, a wnętrze betonowego kolosa zaleje światło.
Centrum, nowoczesna „świątynia”, będzie miała atrakcje, kina, galerie z galeriankami, swoich użytkowników i zapewne także wyznawców. Rozrastający się betonowy blok coraz bardziej przysłania kościół, ale jeszcze można dostrzec wieżę pnącą się do nieba. Trzeba tylko spojrzeć z odpowiedniej perspektywy.
Kolejny krzyż przyklejony do ściany domu. Spokojnie odsunął się od drogi, by nie przeszkadzać potokom samochodów, które jednokierunkowymi ulicami objeżdżają centrum miasta. Daleko stąd, gdzieś na peryferiach, stoi stary krzyż pokutny, zgodnie z dawnym obyczajem wyrzeźbiony przez zbrodniarza narzędziem zbrodni.
Niema prośba o miłosierdzie. Dworzec autobusowy. Wysiadam. Między przystankami, supermarketem, budką z hamburgerami i świetlistą reklamą mojej wyobraźni nagle narzuca się niepokojący obraz. Krzyże powoli znikają z przestrzeni miasta. Najpierw znika ten niesiony w Drodze Krzyżowej z jednego kościoła do drugiego – któż to zauważy, skoro zakłócał ruch uliczny tylko raz w roku?
Reklama
Potem krzyż pokutny odnajduje swoje miejsce gdzieś w bezpiecznym wnętrzu muzeum, tam, gdzie zaglądają tylko wycieczki szkolne. Ten zwykły, przydrożny, nie zdołał się oprzeć kolejnemu poszerzeniu drogi. Nie pomogło nawet rozpaczliwe przylgnięcie do ściany domu. Krzyż na domu żałoby pozostaje – w końcu śmierć ma swoje nadzwyczajne prawa. Tylko nie świeci już nocą. Cóż za oszczędność energii!
Betonowy kolos, podniesiony o kolejne dwa piętra, zasłania wieżę kościoła jeszcze szczelniej. Krzyż ustąpił już miejsca iglicy, a może blaszanej chorągiewce obracającej się z wiatrem albo blaszanemu kogutowi, który nie zapieje ani razu. Najdłużej trwa ciche odejście krzyży cmentarnych, powoli ustępujących miejsca gustownym tablicom z lekko zaznaczonymi symbolami nadziei. Takiej mizernej nadziei na śmierć nie do końca.
Reklama
Co zrobić, żeby krzyże przetrwały w pejzażu miasta? Modlić się. Cicho rzucać w tę ziemię błaganie o Boże miłosierdzie – w domu, tramwaju, autobusie, na ulicy, na dworcu autobusowym. I powtarzając „Dla Jego bolesnej Męki”, nie zapomnieć, że On kona naprawdę na ołtarzach w naszych kościołach.
W tym barokowym, w którym zakonnicy zawsze śpieszą się nieco, zapewne próbując uchronić parafian przed przenikającą do szpiku kości wilgocią. I w tym, którego architekt zapatrzył się na kościoły w Ziemi Świętej.
W neogotyckim, uderzającym iglicą w niebo zza betonu nowoczesnego centrum. W tym najsędziwszym, z obrazem Maryi. W najnowszym. I w szpitalnych kaplicach. Pamiętać. Nie czekać, aż gazety doniosą o kolejnym cudzie, w którym materia Hostii splotła się z tkanką konającego Serca. Wierzyć.
______________________________________
Więcej materiałów na WIELKI POST 2020.