Kąpiel w ciepłej wodzie, wygodne łóżko z kołdrą i czystą pościelą, własny kubek do herbaty, stół z krzesłami, żelazko i pralka. Dla nas rzeczy oczywiste, dla osób wychodzących z bezdomności nowy świat. Zostawiają za sobą legowiska w pustostanach, zawilgocone śpiwory, Bystrzycę, która służyła dotąd za łazienkę. Teraz mają nawet klucze do swojego domu.
- Nie spodziewałem się, że spotkam tutaj znajomych - powiedział bp Mieczysław Cisło, odwiedzając mieszkanie dla osób bezdomnych. Ksiądz Biskup miał na myśli swojego dawnego ucznia, jednego z uczestników nowego projektu realizowanego przez Centrum Wolontariatu w Lublinie. Podczas łamania opłatkiem była okazja, aby mieszkańcy domu opowiedzieli o swoich trudnych losach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Prawdziwe historie
Reklama
Paweł przerwał studia, postanowił się usamodzielnić, wyjechał za granicę. Oddalony od rodziny zaczął nierozważnie zarządzać swoją wolnością, polubił alkohol, poznał też smak amfetaminy. Za udział w bójce wylądował w angielskim więzieniu, stamtąd deportowano go do Polski. Po wyjściu zza krat nie wrócił do najbliższych, za to znowu przyszła wódka i narkotyki. To krzyżowe uzależnienie wyrzuciło go na ulicę nawet ze schroniska. - Wcześniej byłem normalnym chłopakiem, potem stałem się łajzą, cały mój dobytek to dwie reklamówki z ciuchami, które dostałem na Zielonej (ośrodek Bractwa Miłosierdzia im. św. Brata Alberta - red.). Zdarzało się, że kradłem. Teraz powoli się zbieram, mam już pracę. Dam radę, mam dopiero 30 lat - mówi Paweł.
Grzesiek po raz drugi w swoim życiu widział biskupa na żywo. Pierwszy raz pięć lat temu w kościele, ale nie pamięta kto go bierzmował. Ojca nie zna, nigdy go nie spotkał. Mama zmarła przed dwoma laty, opiekowała się nim siostra w wynajętym mieszkaniu w Lublinie. - Poznała kolegę, wprowadził się do nas, najpierw było dobrze, ale jak skończyłem 18 lat, ten facet kazał mi się wynieść. Pracowałem na Elizówce od trzeciej rano przy rozładunku palet z warzywami, potem na zjeżdżalni nad zalewem, znalazłem sobie stancję. Jakoś to ogarniałem przez kilka miesięcy - opowiada. Grzesiek źle obliczył swoje oszczędności, nie zapłacił za zamieszkanie i nagle wylądował na ulicy. Zaprzyjaźnił się z Piotrem, byłym więźniem, a ten wziął go do siebie. Do siebie, to znaczy do opuszczonego baraku na obrzeżach Lublina. Piotr doradził mu, żeby „poszedł do wolontariatu” i tak trafił do domu prowadzonego przez stowarzyszenie. Dziewiętnaste urodziny spędził już pod dachem, skończył kurs spawacza i bez problemu znalazł pracę.
Pięć pralek i do Rzymu!
Opisywany ośrodek to nie jedyna inicjatywa Centrum Wolontariatu na rzecz osób bezdomnych, których liczba od lat przyrasta. W ostatnim czasie wolontariusze wraz z księdzem kolędowali w miejscach, gdzie przebywają osoby bezdomne. Była modlitwa, śpiew, łamanie się opłatkiem, a przede wszystkim dobre rozmowy. I nadzieja, że ktoś pamięta, przychodzi i chce słuchać. Były też kolędowe prezenty, ciepłe buty, kurtki i czapki. Najtrudniej było znaleźć właściwe obrazki, bo na większości tradycyjnych widnieje formuła „Boże, pobłogosław ten dom”…
W maju na obchody stulecia urodzin św. Jana Pawła II bezdomni z Lublina będą razem z wolontariuszami pielgrzymować do Rzymu. Pojadą dwoma autokarami; jest szansa, że uda się także nawiedzić Asyż. Każdy chętny musi uzbierać 100 zł, co jest dużym wyzwaniem dla osób bezdomnych. Jeden wyliczył, że musi „zrobić pięć pralek”, co oznacza, że będzie musiał znaleźć pięć takich urządzeń, wyjąć z nich elementy miedziane i aluminiowe, a potem sprzedać na skupie. Pięć razy po 20 złotych i droga do Rzymu otwarta! Wierzy, że do maja się uda.