Cierpienie jest po to, „aby wyzwalało miłość, ażeby rodziło uczynki miłości bliźniego, ażeby całą ludzką cywilizację przetwarzało w cywilizację miłości”.
(Jan Paweł II)
Błogosławieni, którzy cierpią...”. We współczesnym świecie nie ma chyba bardziej niechcianego błogosławieństwa, bardziej niepopularnego przesłania, jak propozycja przyjęcia krzyża cierpienia. Jednocześnie obserwacja świata i nasze osobiste doświadczenie pokazują, że nie da się w życiu uciec od cierpienia. Dotyka ono każdego bez wyjątku. Jeżeli nie da się go uniknąć, warto się zastanowić nad tym, jaki ono ma sens i jakie dobro może wypływać z dźwigania krzyża?
Cierpienie jest po to, „aby wyzwalało miłość, ażeby rodziło uczynki miłości bliźniego, ażeby całą ludzką cywilizację przetwarzało w cywilizację miłości” (Jan Paweł II). Bez cierpienia - stwierdza Papież - świat byłby uboższy o doświadczenie nieegoistycznej, niekiedy wręcz heroicznej miłości. Matka Teresa z Kalkuty jest pięknym przykładem człowieka, w którego sercu ludzkie cierpienie wyzwoliło nadludzkie pokłady miłości. Cierpienie nie tylko przybliżyło ją do człowieka, ale nade wszystko stało się jej osobistą drogą do Jezusa. „Potrzeba głębokiej wiary, aby zobaczyć Chrystusa w zniszczonym, okrytym brudną odzieżą ciele człowieka - mówi Matka Teresa - a przecież tam właśnie kryje się najpiękniejszy spośród synów ludzkich. Aby dotykać tych ciał, zranionych bólem i cierpieniem, będziemy potrzebowali dłoni Chrystusa. Jak czyste muszą być nasze ręce, skoro mamy dotykać ciała Chrystusa, tak jak kapłan dotyka Go pod postacią chleba na ołtarzu. Z jaką miłością, oddaniem i wiarą podnosi on świętą Hostię! Te same uczucia i my również musimy żywić, kiedy podnosimy z ziemi ciało chorego nędzarza, kiedy zbliżamy się do bliźniego”.
Cierpienie - jak uczył nas Jan Paweł II - jest też po to, by uczyć nas bardziej „być” niż „mieć”. „W cywilizacji miłości osoba jest ważniejsza niż rzecz, bardziej należy «być» niż «mieć». Zmiana powyższej hierarchii wartości celów prowadzi do lekceważenia człowieka. Wtedy człowiek cierpiący jest postrzegany jako nic nieznacząca materia (skoro materia jest ważniejsza od ducha), a technika (np. medycyna) usprawiedliwia wszystko, co się czyni z człowiekiem. W ten sposób rodzi się cywilizacja śmierci”. Cierpienie jest więc często Hiobowym ogołoceniem z naszego „mieć”, by dać człowiekowi szansę bardziej „być”.
Służba osobom cierpiącym uczy nas „być” dla drugiego; pokazuje, ile z siebie możemy ofiarować osobie kochanej (troski, czasu, pracy, modlitwy, zdrowia). Wzorem bycia dla drugiego jest cierpiący Chrystus, który oddał nam wszystko z miłości, nawet swoje życie. Mocą tej miłości pokonał ludzki grzech, śmierć i szatana. Moc tej miłości wypływającej z cierpienia Zbawiciela jest tak decydująca dla losów ludzkości, że Chrystus pozostawił ją dostępną dla wszystkich czasów i pokoleń. To misterium miłości dzieje się nieustannie w Eucharystii. Również nasze osobiste cierpienia Chrystus pragnie włączyć w swój zbawczy Krzyż. Św. Paweł Apostoł powiada, że „nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa” (2 Kor 4, 10); „skoro wspólnie z Nim cierpimy, to po to, by wspólnie mieć udział w chwale. Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” (Rz 8, 17-18). Warto więc cierpieć z Chrystusem, warto nadać sens swemu cierpieniu, zwłaszcza wtedy gdy po ludzku nie potrafimy go odnaleźć.
Każdy człowiek jest niepowtarzalny, jedyny. Takie jest również cierpienie człowieka i odpowiedź na pytanie o sens jego krzyża. Dla każdego cierpienie jest tajemnicą, której nie da się ostatecznie zgłębić bez Chrystusa. Współczesna filozof Simon Weil powiada, że „nic tak nie prowadzi do Boga jak przyjaźń z przyjaciółmi Boga”. Przy człowieku cierpiącym, pragnącym zrozumieć sens swoich dramatów, jest więc szczególne miejsce dla bliźniego, który jest jednocześnie przyjacielem Boga. Jego zadanie jest trudne i wymaga oprócz wielkiej, cierpliwej miłości świadectwa wiary w Boga, także znajomości mechanizmów reagowania na wiadomość o ciężkiej, nieuleczalnej lub zmieniającej dotychczasowe życie chorobie.
Mechanizmy te opisuje prof. Kubler-Ross, która pracowała z wieloma ciężko i nieuleczalnie chorymi. Jej doświadczenie pokazuje, że zazwyczaj osoby, które dowiadują się o swojej ciężkiej sytuacji (np. chorobie raka, nagłej niepełnosprawności), reagują zaprzeczeniem: „To nie może być prawda”. Często chory szuka na własną rękę jakiegoś ratunku. Poszukuje nowych leków, „lepszych” specjalistów (bo ci, którzy go leczą, „na niczym się nie znają”), a nawet udają się do znachorów. Kiedy wszystko zawodzi, chory zaczyna się początkowo izolować od otoczenia, które wydaje mu się, że go nie rozumie lub nie chce mu pomóc. Gdy w końcu chory dopuści możliwość, że jego stan jest nieunikniony, pojawia się reakcja gniewu, złości i pytanie: „Dlaczego ja?”. Dla rodziny, lekarzy, a nawet zupełnie przypadkowych osób jest to bardzo trudny etap. Gniew, rozżalenie lub obojętność są kierowane we wszystkie strony. Kolejna faza to targowanie się. Chory usiłuje zawrzeć kompromis, najczęściej z Panem Bogiem. „Jeśli, Boże, mnie uzdrowisz, stanie się cud, to przez resztę życia...” (i tu padają różne obietnice). Warto dodać, że w razie wyzdrowienia wielu pacjentów „zapomina o tych obietnicach”, tym bardziej że składane są w tajemnicy przed najbliższymi. Kiedy cud nie nastąpi i nieuchronności choroby nie da się już dalej negować, następuje etap depresji. Chory doświadcza poczucia ciężkiej straty i martwi się swoją przyszłością. Żali się z powodu swojej sytuacji i oczekuje obecności przyjaciół i bliskich. Obecność taka powinna być bardzo delikatna, często milcząca. Chory może poprosić nas o modlitwę. Próby rozweselenia lub bagatelizowania stanu chorego raczej go rozdrażniają i przeszkadzają. Powoli chory godzi się ze swoją sytuacją. Jeśli choroba jest śmiertelna, przychodzi czas na spokojne, mądre przygotowanie się do odejścia. Czas na pojednanie się z Bogiem i ludźmi, pożegnanie z najbliższymi. Jeżeli choroba nie jest śmiertelna, ale zmienia dotychczasowe życie, trzeba pomóc choremu zrozumieć, że jego życie będzie inne, ale to nie musi oznaczać, że mniej wartościowe. Choroba lub niepełnosprawność sprawiają, że wielu rzeczy z tych, które dotychczas się robiło (sport, praca), nie da się kontynuować. Trzeba w tej sytuacji wyznaczyć sobie nowe cele, zadania na przyszłość. Może się okazać, że dadzą nam one większą satysfakcję niż dotychczasowa aktywność. Pomoc w odkryciu nowych możliwości jest wyzwaniem dla przyjaciół, najbliższego otoczenia i grup wsparcia. Te ostatnie są szczególnie ważne, ponieważ tworzą je ludzie, którzy w przeszłości przechodzili przez podobne doświadczenia. Nikt tak nie zrozumie i nie pomoże osobie np. niepełnosprawnej jak inny niepełnosprawny, który potrafił zagospodarować nowe przestrzenie swojego życia i pomimo ograniczeń umie się nim cieszyć.
Droga Chrystusowego Krzyża jest więc miejscem, na którym życie i śmierć, szczęście i cierpienie każdego człowieka doznają uświęcenia i nabierają sensu. Cierpienie staje się owocne i płodne. Przynosi dojrzałość, mądrość, dobroć, wrażliwość, a powiązane z ofiarą Chrystusa staje się zbawcze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu