13 grudnia 1981 r. w mroźną zimową noc ogłoszony został stan wojenny.
Wpłynął on na życie narodu i odcisnął się na indywidualnych losach
świadków i uczestników tamtych tragicznych zdarzeń. Śmierć, aresztowania,
internowania, wyroki, lęk i heroiczna solidarność naznaczyły ten
czas. W 20. rocznicę stanu wojennego w studiu radiowym "Niedzieli"
wspominali te dni: Anna Woźnicka - przed dwudziestu laty członek
Prezydium Zarządu Regionu NSZZ "Solidarność", Teresa Staniowska -
przewodnicząca Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" Spółdzielni
Inwalidów "Anka", Adam Banaszkiewicz, Bogumił Sobuś i redaktor naczelny "
Niedzieli", w tym okresie pełniący również funkcję duszpasterza akademickiego
- ks. inf. Ireneusz Skubiś
Wielu bohaterów tamtych zdarzeń już nie żyje, wielu musiało
opuścić Polskę. Ci, którzy zostali, podzielili się z nami swoimi
doświadczeniami. W kolejnych numerach "Niedzieli Częstochowskiej"
będziemy publikować ich wypowiedzi. Dziś wspomnienia Anny Woźnickiej.
13 grudnia 1981 r. Miałam na ten dzień zupełnie prywatny
plan. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, wybierałam się do znajomych
mieszkających w podczęstochowskiej miejscowości po karpie. Niewielu
już pamięta, że w sklepach był tylko ocet, po podstawowe produkty
- mydło, herbatę trzeba było wystawać w przeogromnych kolejkach.
W pobliżu dworca PKS usłyszałam słowa gen. Jaruzelskiego, że ulegają
zawieszeniu z dniem 13 grudnia wszystkie organizacje, m.in. Związek
Zawodowy "Solidarność". Natychmiast zawróciłam i ul. Wolności, potem
Kościuszki udałam się do Zarządu Regionu Częstochowa. Pod budynkiem
Zarządu stało ok. 40 rozgorączkowanych osób przekazujących sobie
wiadomość, że w nocy do Zarządu weszły grupy ZOMO, że lokal jest
zdemolowany, a urządzenia poligraficzne, dalekopisy, aparaty telefoniczne
i meble biurowe zniszczone i zdewastowane. Udałam się do mieszkania
nieżyjącego już dziś Mariana Magiery, który prowadził Biuletyn Regionu,
wspólnie doszliśmy do wniosku, że najlepszym miejscem na spotkanie
będzie Jasna Góra. Już wcześniej Jasna Góra w wypadku podobnej sytuacji
była upatrywana przez związkowców jako najwłaściwsze miejsce do omówienia
sytuacji i podjęcia decyzji. Wiedzieliśmy, że w nocy pod domy wielu
osób podjeżdżały gaziki milicyjne, tzw. suki, i zabierały ludzi w
nieznanym kierunku. Udałam się następnie do Krzysztofa Biało, który
był wiceprzewodniczącym Regionu "Solidarności" i w tym czasie pomagał
studentom kończyć strajk na WSP. Przeszłam następnie na Jasną Górę,
powiadamiając po drodze kilka osób o planowanym spotkaniu w Sali
Rycerskiej.
Była niedziela godz. 12.00 lub 13.00. Na Jasnej Górze był
już Prymas Józef Glemp. Mówił, żeby zachować spokój, nie podejmować
żadnych gwałtownych działań. Przyjdzie moment - mówił Ksiądz Prymas
- że sytuacja się wyjaśni. Jednak napór ludzi przybywających na Jasną
Górę na Salę Rycerską był duży. Oczekiwali konkretnych decyzji. Co
mają robić? Czy podjąć od poniedziałku strajki w zakładach pracy,
czy będą sformułowane jakieś żądania? Takie spotkanie odbyło się
w godzinach popołudniowych. Prowadził je Krzysztof Biało (obecnie
mieszka w Kanadzie). Ustalone zostało, że od poniedziałku, tam gdzie
będą warunki, po uzgodnieniu z pracownikami zakładu powinny być podjęte
działania protestacyjne polegające na oflagowaniu zakładów, odstąpieniu
od pracy. Każdy zakład miał podjąć tę decyzję samodzielnie, z uwzględnieniem
miejscowych warunków. Zostały sformułowane również ogólniejsze żądania:
natychmiastowego zawieszenia stanu wojennego, podjęcia publicznej
debaty w telewizji z udziałem Prymasa Polski Józefa Glempa, przewodniczącego
Związku Zawodowego "Solidarność" Lecha Wałęsy i gen. Wojciecha Jaruzelskiego
oraz wypuszczenia z więzienia Lecha Wałęsy.
Informacja o żądaniach i oczekiwaniach była przepisywana
na wąskich skrawkach papieru w formie ulotki i kolportowana wśród
przybywających na Jasną Górę ludzi, którzy mieli ją zanieść w poniedziałek
do zakładów pracy. Napisany został również tekst modlitwy do Matki
Bożej Częstochowskiej - prośba o łaskę wybłaganą u Boga przez Maryję
dla związkowców, dla Polaków. Treść tej modlitwy ułożył Marian Magiera (
skazany później na 3 lata i 6 miesięcy więzienia oraz pozbawiony
praw publicznych na 3 lata), niewielkie zmiany do tekstu wzniósł
Krzysztof Biało i ja. Później jej treść przepisałam na maszynie.
Modlitwa była przekazywana ludziom i rozkładana dla wiernych w ławkach
bazyliki. Przez minione lata poszukiwałam tej modlitwy, ale nie udało
mi się jej zdobyć.
Tak minęła niedziela. Dzięki łaskawości Przeora Jasnej Góry
i całego Kościoła częstochowskiego mieliśmy możliwość podejmowania
tych działań na zapleczu Jasnej Góry. Została nam udostępniona Kaplica
Różańcowa, gdzie stała maszyna do pisania. Zgromadziło się tam kilkanaście
osób - ci, którzy byli bezpośrednio związani z Zarządem Regionu.
Zostaliśmy tam na noc. Następnego dnia ulotki były przekazywane delegatom
zakładów pracy, którzy do nas przychodzili. Ale już w godzinach popołudniowych
Krzysztof Biało, którzy utrzymywał na Jasnej Górze kontakt z tymi,
którzy przychodzili po ulotki, a nami w Kaplicy Różańcowej, został
zatrzymany przez Służbę Bezpieczeństwa i aresztowany, a następnie
odwieziony do Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej, przy obecnej
ul. ks. Jerzego Popiełuszki, gdzie miał również siedzibę pion polityczny
Milicji - Służba Bezpieczeństwa.
Pracowników Służby Bezpieczeństwa pojawiało się na Jasnej
Górze coraz więcej, zresztą, przebywali na Jasnej Górze od początku,
nawet można było wyczuć, kto jest funkcjonariuszem SB. To byli ludzie,
którzy bardzo zręcznie i umiejętnie mieszali się z tłumem, podchodzili
do grup ludzi i przysłuchiwali się rozmowom. W pewnym momencie doszliśmy
do wniosku, że nie jest dobrze narażać sanktuarium na inwigilację
SB. Po aresztowaniu Krzysztofa Biało (skazanego na 4 lata i 6 miesięcy
oraz pozbawienie praw publicznych na 3 lata) postanowiliśmy opuścić
Jasną Górę. Zostaliśmy wyprowadzeni na teren między wałami, a murami
jasnogórskimi do parku jasnogórskiego i tam bocznym wyjściem wychodziliśmy
po jednej, dwie osoby. Pamiętam, ja wyszłam z Jarkiem Mszycą, niestety,
też już nieżyjącym.
Po mojej rozprawie w Sądzie Wojewódzkim, gdzie dostałam
wyrok półtora roku, trzymano mnie w tzw. "trójkącie bermudzkim",
w Komendzie Milicji, tam był areszt. 30 grudnia przewieziono nas
transportem do aresztu żeńskiego w Lublińcu. Odsiadywały tam wyroki
kobiety skazane za pospolite przestępstwa (z niedużymi wyrokami lub
końcówkami wyroków). W przewożącym nas samochodzie zobaczyłam Teresę
Staniowską (skazaną na 3 lata i 6 miesięcy więzienia oraz pozbawienie
praw publicznych na 2 lata) i Teresę Broll, która została skazana
na rok więzienia.
Dano nas w trójkę do 8-osobowej celi, było w niej już 5
kobiet skazanych za przestępstwa pospolite. Była tam też młoda 18-letnia
kobieta, bardzo zdemoralizowana, która powiedziała nam, że bardzo
chciałaby się uczyć. Podchwyciłyśmy ten pomysł. Zaproponowałyśmy
jej pomoc w nauce i przygotowaniu się do eksternistycznych egzaminów.
Ja wzięłam na siebie historię i język polski, Teresa Staniowska przyrodę
i fizykę, a Teresa Broll matematykę. Rozpoczęłyśmy minilekcje dla
Kasi. Niestety, zakończyło się to przeniesieniem nas do innej celi.
Mieliśmy na nią i na inne więźniarki zbyt pozytywny wpływ.
W Lublińcu byłyśmy do 30 stycznia, później przeniesiono
nas do więzienia w Bydgoszczy - Fordonu. Tam znajduje się jeszcze
przedwojenne więzienie. Lubliniec to było przedszkole, jeżeli chodzi
o warunki, atmosferę. Dopiero w Fordonie poznałyśmy prawdziwe więzienie.
W Fordonie byłam krótko, do
7 marca. Dzięki staraniom mojego obrońcy, wspaniałego człowieka
- Mirona Kołakowskiego, już nieżyjącego, wyszłam na przerwę w odsiadywaniu
kary i... już do więzienia nie wróciłam. Ukrywałam się.
Tak na Jasnej Górze, jak i później w więzieniu otoczone
byłyśmy opieką duszpasterską. W dniach 13 i 14 grudnia ogromną pomocą
i kontaktem dla tej grupy, która postanowiła zostać na Jasnej Górze
i przekazywać ludziom ulotki, służył bp Franciszek Musiel. Pamiętam
wizytę duszpasterską w Lublińcu bp. Stefana Bareły, chyba pierwszą
umożliwioną przez władzę. Były już wówczas w więzieniu odprawiane
Msze św. Byłam wtedy bardzo chuda. Biskup Bareła przyglądając mi
się, powiedział ze śmiechem, że jeżeli bardzo by się postarać, to
zmieszczę się w kieszeni jego sutanny i wyniesie mnie z więzienia.
Bp Bareła przyniósł nam taką ludzką, zwyczajną pogodę ducha, ciepło
i radość. Prosił, by wszystkim osadzonym w Lublińcu, także przestępcom
pospolitym, przekazać, że myśli i modli się za wszystkich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu