Kanalizację stanowią tu rowy wykopane po obu stronach wąskich
ulic. Minęliśmy zaledwie kilka hydrantów, z których płynęła żółta
woda. Minęliśmy również kilka sklepów, ale w nich niewiele było towarów.
Ale kto tu ma pieniądze?
Tu przecież mieszkają bezrobotni, mało kto ma pracę,
jeśli ma to najgorszą, najniżej opłacaną, najcięższą, dorywczą.
W końcu trafiamy na przystrojoną w girlandy ulicę. Okazuje
się, że bracia byli zaproszeni na wesele. Młoda para to ludzie około
dwudziestego roku życia. Gdy bracia zbliżyli się do tłumu, wszyscy
ruszyli się w ich kierunku. Ci, którzy stali bliżej, zaczęli schylać
się i dotykać dłońmi naszych stóp, a następnie prostując się, składali
ręce jak do modlitwy na wysokości czoła. Wyrażali w ten sposób wielką
wdzięczność i wielki szacunek.
Co wy robicie? Ja nie zasługuję na taki szacunek, oni,
bracia tak, ja nie. Próbowałem ich powstrzymać, ale bezskutecznie.
Odebrałem więc szacunek, na który nie zasłużyłem.
Para młoda czekała na nas w środku tego tłumu, kiedy
do nich dotarliśmy nastąpiło serdeczne przywitanie. Bracia wiedzieli
o tej uroczystość wcześniej i oczywiście przynieśli młodej parze
prezent - kilka metrów płótna. Przyjęto to z podziwem i radością.
Okazało się, że na uroczystości zaślubin zebrało się
kilkaset osób, czyli kilka najbliższych ulic. Uroczystość uświetniła
uczta z pomarańczy i bananów, które zresztą przynieśli sami goście,
każdy położył coś na wspólny stół ustawiony wzdłuż ulicy, czasem
było to na przykład tylko pół banana. Tak wspólnym wysiłkiem odbyła
się uroczystość, w czasie której cieszono się głównie ze swojej obecności,
bo cóż pozostało więcej?
Cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu