Gimnazjum i Liceum Handlowe w Częstochowie było moją pierwszą prawdziwą szkołą, w której znalazłem się po mrocznych latach okupacji niemieckiej. Jakaż to była radość znaleźć się w gronie uczniów klasy pierwszej, bardzo licznej, o zróżnicowanym światopoglądzie, doświadczeniach życiowych i zainteresowaniach. Zawiązywały się pierwsze znajomości i przyjaźnie, które przetrwały lata szkolne, a nawet później nie zostały zerwane.
Naprzeciw nas, rozwydrzonych niekiedy uczniaków, wyrastał aeropag tzw. ciała pedagogicznego, prezentującego najwyższą wiedzę, autorytet i władzę. Ciało to chciało nas czegoś nauczyć, wdrożyć do systematycznej pracy. Z przyjemnością wspominam pedagogów, m.in.: Hozakowskiego - jęz. angielski, Rankowskiego - jęz. niemiecki, Barylskiego - rysunek, Mąkoszę - muzyka i śpiew, Czarnotę - matematyka, ks. Franciszka Musiela - nauka religii i wielu innych, uczących chemii, maszynopisania, stenografii, księgowości, towaroznawstwa, a których nazwiska zatarły się w pamięci.
Katecheta ks. Franciszek Musiel był postrzegany jako człowiek wielce życzliwy, wysportowany, spostrzegawczy i wyrozumiały, a na owe czasy bardzo nowoczesny. Umiał zainteresować nas problemami wiary i zaszczepić ducha miłości, przebaczenia, pokory i nadziei. Ks. Franciszek przyjeżdżał na zajęcia motorowerem marki Sachs. Na długie godziny lekcyjne stawiał go w stojaku dla rowerów. Przyznam, że w roku szkolnym 1945/46 był to pojazd nader ciekawy, ba, wzbudzający duże zainteresowanie, bowiem wielu z nas korzystało z rowerów, a większości, by zdążyć przed dzwonkiem na lekcje musiały wystarczać nogi. Ten pyrkoczący motorower, na którym codziennie widzieliśmy sylwetkę naszego katechety, zainspirował któregoś z naszej klasy, chyba Bogusza lub Urbańczyka, do zrobienia szatańskiego eksperymentu, który miał na celu sprawdzenie dwóch rzeczy: po pierwsze, czy nasz zacny katecheta potrafi usunąć usterkę silnika w motorowerze, a po drugie, jaka będzie jego reakcja na kolejnym spotkaniu w klasie. Rozważano dwa warianty: jeden polegać miał na podłożeniu w połączeniu świecy zapłonowej z przewodem wysokiego napięcia, pod tzw. fajkę, małej kostki papieru, a drugi - wsypania do zbiornika benzyny odrobiny cukru. Wybór padł na papier i dokonawszy niecnego czynu, oczekiwaliśmy cierpliwie na tzw. efekty. Ks. Franciszek opuszczał budynek szkoły ok. godz. 13, wtedy też dzwonek ogłaszał 15-minutową przerwę, a zatem garstka obserwatorów wyszła na ul. Handlową, na stanowiska obserwacyjne obok sklepiku z napojami, w którym królowała pani Pianka - właścicielka. Katecheta wyprowadził pojazd przed bramę szkoły, otworzył zawór paliwa, przelał gaźnik, a następnie usadowił się na siodełku, podciągając poły sutanny. Po włączeniu zapłonu rozpoczął zrazu powolne ruchy pedałami, a osiągnąwszy znaczną prędkość puścił sprzęgło i... nic, silnik nie zaskoczył. Manewr powtórnego uruchomienia motoroweru nie przyniósł rezultatów. Katecheta zrezygnował z dalszych prób i niezrażony niepowodzeniem odjechał przy pomocy pedałowania, tak jak na rowerze. Byliśmy rozczarowani! Ks. Franciszek pokazał klasę sportowca, nie tylko odjechał o własnych siłach, ale następnego dnia przyjechał na pyrkoczącym motorowerze, przyjmując zapewne wczorajszą przygodę jako dopust Boży i głupotę robienia kawałów. To była wspaniała lekcja wychowania, taktu, zrozumienia i wybaczenia. Na temat kłopotów z pojazdem katecheta nie powiedział ani słowa.
Ilustracją do opisanych zdarzeń niech będzie zbiorowy portret uczniów kl. II a Liceum Administracyjnego w Częstochowie z kwietnia 1949 r. - zdjęcie wykonano na dziedzińcu szkoły, mieszczącej się przy ul. Handlowej - z przyjacielem młodzieży prefektem ks. Franciszkiem Musielem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu