Ks. Piotr Bączek: - Pana życie zawodowe w całości poświęcone jest pracy z młodzieżą. Ile lat pracował Pan w szkole?
Marek Tomiczek: - Skończyłem studia w 1972 r. i pracowałem w oświacie dokładnie 32 lata i 15 dni. Po 5 latach pracy zostałem powołany na stanowisko wicedyrektora, a od sierpnia 1981 do września 1996 byłem dyrektorem. Później jeszcze przez 8 lat pracowałem w szkole jako nauczyciel.
- A teraz zasłużona emerytura?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- W zasadzie nie lubię słowa „emerytura”. Wolę mówić, że jestem „na wakacjach”. „Wakacje” są odpoczynkiem, a po nich wraca się do pracy z młodzieżą...
- Jakie chwile spośród tych wielu lat pracy zapadły najbardziej w pamięć?
- Było ich bardzo dużo. Najbardziej sympatyczne to takie, kiedy to uczniowie po maturze, gdy już dostali się na studia, przyjeżdżali i spontanicznie dziękowali za to, że są na studiach dzięki tej szkole, dzięki tym nauczycielom. Jeszcze bardziej zapadały w pamięć wizyty rodziców dziękujących za owoce naszej nauczycielskiej pracy. Głęboko w sercu noszę także chwile związane z powstaniem teatru licealisty „Awangarda” i pierwsze przedstawienie, które wystawił. O takim szkolnym teatrze zawsze marzyłem.
- Jak zmieniły się relacje na linii uczeń - nauczyciel na przestrzeni lat Pańskiej pracy?
Reklama
- Dziś widoczna jest większa odwaga uczniów. To ma swoje dobre i złe strony. Dawniej o niektórych tematach uczniowie z nauczycielami rozmawiali szeptem. Dziś rozmawia się oficjalnie. I to ma o tyle znaczenie dla ucznia, że ten młody człowiek może dziś powiedzieć odważnie prawdę. Szczególnie dotyczy to spraw historycznych, nie tylko naszego kraju. Wspomniana odwaga działa też w drugą stronę - negatywną. Wiadomo, że każde zadawane przez młodego człowieka pytanie jest dla niego ważne. A dziś często sposób zadawania pytań sugeruje postawę jakby ataku, czasem pretensjonalności. Szczególnie w stosunku do świata ludzi dorosłych, starszych.
Jeśli do mnie uczniowie przychodzili, a było tak wiele razy, kiedy ze mną rozmawiali bardzo często na różne tematy, to w najgorszym przypadku starałem się ich wysłuchać, jeśli nie mogłem pomóc. Jeśli natomiast mogłem, to pomagałem, najczęściej od razu... Nie lubię odkładać spraw. Poza tym, młody człowiek nie będzie czekał. Jeśli stawia pytanie, to on chce uzyskać odpowiedź, albo przynajmniej być wysłuchanym. Dlatego dla uczniów zawsze miałem czas.
- Liceum Ogólnokształcące w Milówce nazywane było „kuźnią powołań” z racji sporej ilości absolwentów, którzy swoje życie związali ze służbą Kościołowi w kapłaństwie lub zakonie. Ponad 30 kapłanów i kilka sióstr zakonnych uczyło się kiedyś w tej szkole. Gdzie upatruje Pan takiego stanu rzeczy?
- Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście złożona. Przede wszystkim to jest szkoła wiejska. Mimo wszystko ludzie na naszym terenie są bardziej związani z takim podejściem do życia, które mocno wiąże się z Bogiem. To jest wielka zasługa środowiska, otoczenia, szczególnie rodziców. Nie ukrywam, że w tej materii kształtowania się powołań być może jakąś rolę odegrała szkoła. Tak było zawsze, ale w szczególniejszy sposób od czasu, gdy w szkole pojawili się księża katecheci.
- Wiadomo, że w czasach komunistycznych szkoła, która wydaje taką ilość kandydatów do kapłaństwa, nie była mile widziana przez władze. Czy Pan nie miał z tego powodu jakichś problemów?
Reklama
- Generalnie było w ten sposób: znaczna część chłopców tak postępowała, że myśmy mogli się domyślać tego, iż idą do seminarium. Niektórzy sami nam o tym mówili. Byli też tacy, którzy trzymali swoją decyzję w tajemnicy. Muszę powiedzieć, że ja z tego tytułu nie miałem żadnych problemów. Nie wiem dlaczego, bo słyszałem, że inni dyrektorzy czasami takowe mieli. Oczywiście miałem wizyty pracowników SB, którzy przychodzili w czasie wakacji i zadawali różne pytania. Czasem pytali uczniów o ich naukę w szkole, a czasem pytania te dotyczyły nawet bardzo osobistych spraw uczniów. Ja odpowiadałem tylko na te, które dotyczyły szkoły. Gdy pytano mnie dlaczego jest tak dużo powołań, ja odpowiadałem, że nie wiem, tak samo jak nie wiem dlaczego tak wielu wybiera studia nauczycielskie... Właściwie, spokojnie rozmawiając można było wszystko wytłumaczyć...
- Był Pan dyrektorem szkoły w czasie, gdy katecheza wracała do szkolnych klas. Był przełożonym 3 księży katechetów. W czym upatruje Pan najważniejszą rolę katechety w szkole?
- Rola ta jest bardzo złożona. Kiedy katecheta, kapłan pojawił się w szkole, stał się jednym z nauczycieli. I bardzo istotne jest jak w tę grupę wszedł. To jest bardzo istotne. Katecheta bardzo często pełni rolę, jak to niektórzy określają, katalizatora relacji między samymi nauczycielami, między nauczycielami a uczniami. Mnie jako dyrektorowi, księża katecheci bardzo pomagali. Bywało tak, że na moją prośbę oni prowadzili indywidualne rozmowy z uczniami. Gdy uważałem, że ksiądz lepiej dotrze do młodego człowieka, to prosiłem o taką rozmowę. Żaden mi nie odmówił.
Istotną sprawą był także bardzo dobry kontakt z księdzem proboszczem. Ja nie chodziłem do księdza proboszcza, lecz to on przychodził do szkoły. Niby tak porozmawiać... Wtedy załatwialiśmy wiele spraw. To było bardzo istotne dla mnie i myślę, że dla niego także. Jeśli bowiem jest jakaś wybiórczość środowisk wychowawczych, to wychowanie będzie niepełne. Dlatego i rodzina w pierwszym rzędzie, i szkoła wzmocniona bardzo przez parafię daje szansę młodemu człowiekowi.
- Jak Pan ocenia nowe pomysły Ministerstwa Oświaty?
Reklama
- Podobają mi się niektóre pomysły ministerstwa, np. zwrócenie uwagi na patriotyzm. Ponadto dobrym pomysłem są mundurki w szkole. Jeśli się pojawią, to w znacznym stopniu może się zmienić - nie musi, ale może - sprawa dyscypliny, poczucia wspólnoty szkolnej. Dziś często klasa, czy szkoła to zbiór indywidualnych osób, mniej grupa jako taka. Mundur natomiast - w wojsku, w harcerstwie - sprawia poczucie przynależności do określonej grupy. Krytycznie odnoszę się do decyzji w sprawie amnestii maturalnej. Jeśli uczeń nie zdał to znaczy, że nie zdał. Poprawi sobie - po prostu. To nawet jest dobre dla niego, bo może pokazać: ja to sam nadrobię i mogę iść na studia. Boję się także czegoś innego. Ci, którzy zdawać będą maturę mogą powiedzieć: wybieram sobie takie przedmioty, jednego nie zdam i tak czy inaczej zaliczę. Już na wstępie można jeden przedmiot wykluczyć...
- Obok pracy szkolnej jest jeszcze praca w harcerstwie...
- Tak. W przyszłym roku minie 50 lat mojej harcerskiej służby. I będę pracować w harcerstwie dopóki będę miał na to siłę... Uważam, że do każdego zawodu potrzebne jest powołanie. I myślę, że miałem powołanie do zawodu nauczycielskiego. Nie do bycia dyrektorem, ale do bycia nauczycielem. Dlatego też, przez ostatnie lata mojej pracy zrezygnowałem z bycia dyrektorem, żeby być tak zwyczajnie nauczycielem, żeby być bliżej ucznia.
- Czy uczeń Marek Tomiczek chciałby chodzić do szkoły, gdzie rządzi dyrektor Marek Tomiczek?
- Myślę, że jakoś byśmy się dogadali. Parę razy jeden drugiemu musiałby ustąpić....
- Dziękuję za rozmowę.