To już ostatnia niedziela Adwentu. Jutro Wigilia. Staraliśmy
się przez cztery tygodnie sumiennie przygotować do tej niezwykłej
nocy, kiedy "Słowo, Ciałem się stało". Uczestniczyliśmy w rekolekcjach,
słuchaliśmy adwentowych nawoływań. Nie dawał nam spokoju Jan Chrzciciel,
który pukał do naszych serc i wołał, że Pan nadchodzi, jest już blisko.
I jak to w naszej Ojczyźnie bywa, niektórzy uwierzyli w to, niektórzy
jak zwykle poszli swoją drogą życia, sprowadzając Boże Narodzenie
do wigilijnej kolacji, może Pasterki, świątecznych prezentów, spacerów,
podziwiania żłóbków. Ale przecież nie zrozumiemy Bożego Narodzenia
bez czystego serca, bez sakramentu pokuty, bez wiary.
Tyle razy przyglądałem się ekonomii Świąt. Tyle razy
odwracałem swoje myśli od tego, co błyszczące, świecące, najpiękniejsze.
Chciałem uciec od bogactwa, przepychu, próżności, aby lepiej zrozumieć
ubóstwo stajenki. Chciałem znaleźć pustynię, gdzie serce odkryje
prawdziwą tęsknotę. Chciałem porozmawiać ciszą, ale ktoś ciągle miał
coś najważniejszego do przekazania. I chciałem popatrzeć w gwiazdy,
odszukać tę betlejemską, zaufać jej, jak jedynemu drogowskazowi,
ale chmury życia przysłoniły mi wszystko. Pozostała mi ziemia i migające
już nie choinkowe, ale dyskotekowe światełka. Pozostały wrzeszczące
na ulicznych straganach niby-kolędy w wykonaniu podobno polskich "
artystów". Dobrze, że jest wigilijny stół, który wszystko wyciszy,
uspokoi, może zmieni serca.
A dzisiaj chodzę jeszcze z Matką Nienarodzonego i szukam
dobrych ludzkich serc. Chodzimy ulicami Łomży, Ostrołęki, Wyszkowa,
Grajewa, Zambrowa. Spotykam na ulicy Mikołaja, ale ten nie jest święty,
bo brzydko mówi. Święty Józef spogląda na rozświetlone okna, na świątecznych
gości. Puka, czeka. I co, kolejne rozczarowanie? Tam jest tak głośno,
ludzie się śmieją, są szczęśliwi, na pewno nas przyjmą. Pewnie, że
przyjmą, ale nie nas. Nie stać nas na to. Widzisz, Matko Boża, zmieniła
się nasza polska ziemia. To już nie ta gościnność, co kilkanaście
lat temu. To nie ta serdeczność, która znana była na całym świecie.
Myśmy teraz "zmądrzeli" i bliźnich swoich nazywamy obcymi. My już
dzisiaj nie znamy naszych sąsiadów, no chyba że są dobrze w życiu
ustawieni. Omijamy dużym kołem tych, którzy od nas chcieliby trochę
współczucia, miłości, dobrego słowa. Bezdomnych, brudnych, głodnych
nazywamy społecznym marginesem. O Tobie, Matko, też niektórzy źle
myślą. Bo kto spodziewając się dziecka, chodzi po ulicach i ciepłego
kąta szuka? Wiesz, Matko, u nas kasa chorych wszystko załatwi. Co
tak na mnie patrzysz, nie wierzysz? Tak mi mówią, a ja głupi w to
wierzę.
Chodź, pójdziemy do tych ubogich, których życie tak doświadcza
i Europy się boją. Oni jeszcze mają polskie serca i ducha wiary.
Słyszałem kiedyś, jak oni śpiewali polskie kolędy, jak opłatkiem
się dzielili, jak płakali. A potem tak, jak ich dziadowie siedli
na sanie i pomknęli na Pasterkę. I było: Bóg się rodzi i Wśród nocnej
ciszy, i ksiądz tak serdecznie do nich kazanie powiedział, jak nie
ksiądz. Boże, jaki byłby piękny świat, gdybyśmy uwierzyli, że Bóg
do nas przyszedł, by nas nauczać, by mówić prawdę, by zmienić świat.
Mamy swoją stajenkę, sami ją urządziliśmy. Jedna z nich jest luksusowa,
ale zimna, bez życia. Inna jest nowoczesna, ale bez miłości. A ja
szukam tej, z której dobiega głos kolędy: Lulajże, Jezuniu. Bo wiem,
że tam jest Matka i Syn, i Józef św.
Tak się tylko dzisiaj zastanawiam: Czy przyjdą jeszcze?
Pomóż w rozwoju naszego portalu