Boże Narodzenie to najbardziej oczekiwany dzień w roku. Wprawdzie
mieszkańcy Dębic szanowali każde święto, ale dzień narodzenia Zbawiciela
w ubogiej stajence jest bliski sercu każdego, bo Jezus przyszedł
na ziemię bardzo ubogi, tak jak większość ludzi. Uboga była jego
Matka jak kobiety w wiosce, ubogi był też św. Józef, który z Bożą
Dzieciną musiał uciekać do obcego kraju. Ludzie to doskonale rozumieli,
ponieważ sami w czasie wojny byli niekiedy wygnańcami albo też wygnańców
przyjmowali pod swój dach. Któż lepiej zrozumie problemy rodzin jeśli
nie Święta Rodzina? Z tego powodu "Godnie Święta" - jak popularnie
mówiono - były ważnym wydarzeniem, do którego przygotowywano się
w różny sposób. Wykonywane czynności, takie jak: pieczenie, gotowanie,
ubranie choinki itp. musiały się skończyć wraz z nastaniem wieczoru.
Kilka dni wcześniej przez spowiedź należało przygotować swoją duszę
na mieszkanie Bożej Dzieciny, dlatego w ostatnim tygodniu Adwentu
konfesjonały były oblegane.
Na wieczerzę wigilijną w domu Dobrzyków przybywali wszyscy
członkowie rodziny, nawet z innych miejscowości. Tak zarządziła stara
Dobrzykowa, mówiąc: "Dopóki ja żyję, to ten dom jest domem was wszystkich,
a to co ważne musi się dziać w domu rodzinnym przy matce i ojcu.
Ojciec już nie żyje, ale ja jeszcze jestem i na stare lata nie mogę
się włóczyć po obcych mieszkaniach". Trzeba przyznać, że rodzina
chętnie przyjeżdżała, bo zawsze było dobre jedzenie, miła atmosfera,
a dom ładnie udekorowany. Na suficie wisiał piękny "pająk" ze słomy
i kolorowych bibułek przetykanych srebrną folią, na ścianach artystycznie
wykonane stroiki, a w kącie stała choinka obładowana różnymi ozdobami.
Pod choinką ustawiona była duża szopka, którą wykonał Piotrek. Najwspanialszą
atrakcją było elektryczne oświetlenie szopki kilkoma żaróweczkami
podłączonymi do baterii. W największej izbie na środku ustawiano
duży stół nakryty białym lnianym obrusem, a obok krzesła. Tylko stół
i krzesła pozostały w mieszkaniu. Wszystko inne, nawet łóżka zostały
wyniesione do stodoły, a w ich miejsce przyniesiono słomę i siano.
Dom stawał się jakby stajenką betlejemską - dzieci, a potem dorośli
układali się do snu na sianie lub słomie. Ileż to radości było, gdy
dzieci bez żadnych ograniczeń mogły bawić się na sianie i fikać fikołki.
Zanim jednak rozpoczęto Wigilię, należało jeszcze za dnia zadbać
o drzewa rosnące w ogrodzie. Dzieci chodziły do każdego drzewka owocowego
i obwiązywały go powrósłem, aby nie zamarzło i rodziło dobre owoce.
Potem do mieszkania przynoszono namarzniętą siekierę i każde obecne
w domu dziecko stawiało na niej nogę, aby w ten sposób uchronić się
przed przeziębieniem. Tomek, wnuczek Dobrzykowej, który przyjechał
na Święta z innej wioski i bardzo się popisywał, do namarzniętej
siekiery zamiast nogi przyłożył język. Wszystkie dzieci śmiały się
z tego głośno, tylko chłopcu nie było do śmiechu. Wyczyn ten kosztował
go wiele zabiegów babci Dobrzykowej. Wprawdzie siekiera puściła język,
ale dziecko płakało z bólu i przez wiele dni nie mogło jeść. Jeśli
w ciągu dnia w Wigilię do jakiejś rodziny przyszedł dziadek Kubuś,
to zawsze pozdrawiał rodzinę słowami: "Winszuję szczęścia i zdrowia
z tą świętą Wigilią, byśmy doczekali Bożego Narodzenia, od Bożego
Narodzenia do św. Szczepana, od św. Szczepana do św. Jana, od św.
Jana do Nowego Roku, od Nowego Roku do Trzech Króli, od Trzech Króli
do stu lat, jeśli taka wola Boża".
Krótki grudniowy dzień dobiegał końca i zaczynał się
wieczór niepowtarzalny, święty nazywany "Pośnikiem". Wszystkie dzieci
siedziały w oknach, wyglądając pierwszej gwiazdki. Gdy się pokazała,
chórem wołały: "Babciu, babciu już!". Wtedy do mieszkania wchodził
Dobrzyk z tzw. Królem, czyli snopem wymłóconej słomy - specjalnie
na tę okoliczność wybranym i od dawna przygotowywanym - i stawiał
go w kącie mieszkania. Babcia zwoływała całą rodzinę i każdemu wskazywała
miejsce przy stole. Sama siadała na środku obok dziadka Kubusia.
Żona Dobrzyka to córka dziadka Kubusia, dlatego samotny wówczas dziadek
zapraszany był na wszystkie uroczystości. Na starym zielonym talerzyku
leżał opłatek, a obok księga Pisma Świętego. Dziadek Kubuś wprowadzał
w treść przeżywanego Święta i mówił, że dawniej nie czytano Ewangelii
o narodzeniu Jezusa, bo prawie nikt nie umiał czytać. Tekst ten trzeba
było zapamiętać i z pamięci wyrecytować albo dokładnie opowiedzieć.
Po przemówieniu Dziadka Dobrzyk brał do ręki Ewangelię i drżącym
głosem czytał: "Ewangelia według św. Łukasza. Oto zwiastuję wam radość
wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida
narodził się wam Zbawiciel..." (Łk 2, 10). Wszyscy pilnie słuchali
na stojąco i patrzyli na pięknie oświetloną szopkę. Po odczytaniu
fragmentu Ewangelii modlili się wspólnie, odmawiając Ojcze nasz,
Zdrowaś Maryjo, potem wymieniano zmarłych z rodziny, za których także
się modlono. Następnie gospodarz składał życzenia i podchodząc do
zebranych, łamał się z nimi opłatkiem. Zanim rozpoczęto spożywanie
wigilijnych potraw, zaśpiewano jeszcze kolędę Bóg się rodzi. Wtedy
Dobrzykowa przynosiła półmisek ze śledziami, a następnie garnek z
czerwonym barszczem z uszkami. Dalej różne gatunki ryb złowionych
w pobliskich kanałach, kapustę z grochem i grzybami, racuchy, grucę
i wiele innych wigilijnych smakołyków. Gruca to rodzaj kaszy gryczanej,
ale specjalnie przyrządzanej. Dobrzyk jako gospodarz nabierał ją
na łyżkę i rzucał w górę, tak aby dosięgła sufitu, i liczył, ile
ziaren się przylepiło. Z tego wróżył, jaki będzie najbliższy rok
i urodzaj. Wszystkie potrawy zapijano kompotem z suszonych owoców.
Nigdy nie stawiano alkoholu, bo to wieczór święty, a dziadek Kubuś
mawiał: "Kto w Wigilię wódkę pije, to zamiast rozumu ma dwa ryje"
. Gdy wszyscy byli już najedzeni, rozpoczynali śpiew kolęd ze starej
kantyczki babci Dobrzykowej. Śpiewano wiele kolęd, ale starzy ludzie
znali ich o wiele więcej niż młodzi. Gospodyni śpiewała też różne
pastorałki. Dzieciom najbardziej podobała się pastorałka zaczynająca
się od słów: Wstawszy pasterz bardzo rano, wylazł z budy, wlazł na
siano. Niektóre dzieci czekały do północy, aby zanieść krowom i koniom
do obory opłatek oraz posłuchać, o czym te zwierzęta rozmawiają.
Wcześniej ktoś z rodziny chował się w oborze i odpowiadał na pytania
dzieci. Tomek zapytał, czy Krasula dobrze się czuje. Krasula odpowiadała: "
Jak mam się dobrze czuć, kiedy dają mało jeść, biją kijem, a w dodatku
trzy razy dziennie doją!".
Po śpiewie kolęd i pastorałek dzieci szły spać na sianie,
a młodzi cichaczem wymykali się z domu, aby sąsiadowi zdjąć furtkę
i położyć gdzieś na polu, albo zrobić jakiś kawał dziewczynie lub
wrogom. Tyka i Wis zawsze przodujący w robieniu głupich kawałów wynieśli
Wielgiemu Jaśkowi ze stodoły wszystkie niemłócone snopy żyta i ustawili
je na śniegu w dziesiątki jak podczas żniw. Po tym wyczynie przyszli
do mieszkania, złożyli życzenia i zapytali: "Jaśku, czy ty dzisiaj
będziesz młócił żyto?". Jaśko niczego nie świadomy zdziwił się, że
pytają go o to w samą Wigilię. Podejrzewając, że trochę wypili, powiedział: "
Dajcie spokój chłopaki, idźcie spać albo na Pasterkę". Kiedy jednak
sam wybrał się w nocy do kościoła, wtedy zobaczył dziesiątki na swoim
podwórku. Ludzie idący na Pasterkę byli wzburzeni tym chuligańskim
wyczynem i pomogli Jaśkowi wszystko pownosić do stodoły. Tej zimy
na Święta było sporo śniegu i dość duży mróz. Młodsi poszli do kościoła
pieszo, a starsi mieli już przygotowane sanie, zaprzęgli konie i
ruszyli z kopyta na Pasterkę. W całej okolicy było słychać dzwonienie
dzwoneczków przytwierdzonych do dyszla, w które wyposażono każde
sanie. W tę noc dzwonki razem z Aniołami oznajmiały światu: Gloria
in excelsis Deo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu