Taka się urodziłam
Reklama
Jadwiga Markur urodziła się w Szczecinie bez rączek i lewej nóżki. Najbardziej przerażona była jej matka Anastazja. W okresie ciąży z jedyną i tak bardzo upragnioną córką poddała się szczepieniu. Była to tak silna dawka szczepionki, iż jej skutkiem urodziła się dziewczynka bez rączek i nóżki. Anastazja była tak bardzo zrozpaczona, że kilka razy szła z kaleką dziewczynką utopić się w pobliskiej Odrze. Była zawsze osobą głęboko wierzącą i dlatego jakaś tajemnicza siła na brzegu rzeki odpychała ją od samobójczego kroku. Była to niewątpliwie pomoc samego Chrystusa, któremu powierzyła życie swoje i niepełnosprawnej Jadzi. Wprawdzie ludzie ją opuścili, ale nie zapomniał o niej sam niewidzialny Bóg. Jadzia ma jeszcze dwóch braci: młodszego i starszego - pełnosprawnych, okazujących ciągle swoją życzliwość i pomoc. Tak jest do dnia dzisiejszego, pomimo, że mają już własne rodziny.
Jadzia poruszała się na pośladkach. Jedyna, prawa noga zastępowała jej ręce. Jadła nią i poznawała napotykane przedmioty. Potem została skierowana do Świebodzina, gdzie znajduje się sanatorium dla dzieci kalekich. Tam nauczyła się jeść, pisać i chodzić. Przeszła kilka bolesnych operacji prostowania całej, lecz zniekształconej kończyny. Otrzymała protezę, która pozwoliła jej oglądać świat z normalnej wysokości. Świetnie daje sobie radę ze spożywaniem posiłków; zupę je naciskając łyżkę ramieniem. Kromkę chleba chwyta brodą i kładzie na ramię. Podobnie robi ze szklanką z herbatą lub kawą. Ukończyła szkołę podstawową, a potem we Wrocławiu specjalne technikum ekonomiczne w roku 1970. Tam otrzymała dyplom technika ekonomisty ze specjalnością - handel spółdzielczy. Była tam niedawno na zjeździe absolwentów swego technikum w towarzystwie żyjącego jeszcze męża.
Jadzia nigdy nie chciała być dla nikogo ciężarem, dlatego podjęła pracę referenta ds. statystyki w szczecińskiej spółdzielni „Jedność”. Potem została telefonistką, bo miała dar nawiązywania kontaktów z ludźmi. Nauczyła się przyciskać guziczki kikutami w centrali telefonicznej. Dużą pomoc okazywała jej - jak zwykle niezastąpiona matka, pracująca jako szatniarka w pobliskiej szkole, która wpadała przygotować śniadanie Jadzi lub pomóc jej przedostać się do toalety. Po 15 latach pracy w spółdzielni wypracowała sobie rentę inwalidzką.
Wyszła za mąż za pełnosprawnego Bogusława
Za Bogusława - pełnosprawnego mężczyznę, wyszła za mąż w roku 1984. Doskonale pamięta, jak każda kobieta, że miała wtedy na sobie długą, niebieską suknię (miała założone protezy), a na głowie - biały toczek. Na weselu wytańczyła się za wszystkie lata. Najmilej wspomina pierwsze lata tego nietypowego małżeństwa. Nawet miała „małego fiata”, którym mąż odwoził ją do pracy. Zaczęli nawet budowę domku jednorodzinnego. Niestety, małżeństwo ich rozpadło się, wskutek wpływu złego towarzystwa kolegów Bogusława, alkoholu i innej kobiety. Trwało ono siedem lat.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Po latach ujawnił się dar malarski
Reklama
Jadzia już we wrocławskim technikum dała się poznać jako dziewczyna o duszy i talencie artystycznym. Jeden z nauczycieli tej bezrękiej szczeciniance przepowiedział, że w przyszłości zajmie się na serio malowaniem. Tak się stało, gdy przeszła na rentę inwalidzką i chciała ten wolny czas pożytecznie wypełnić. W ciągu kilkunastu lat namalowała… nogą pół tysiąca olejnych obrazów. Przedtem trochę malowała brodą. Obrazy Markur są znane w całej Polsce, ale zawędrowały także do różnych krajów europejskich i Ameryki. Jeden z nich jest nawet w galerii w Waszyngtonie. Jej widokówki ozdabiają też kalendarze. Pani Jadwiga najchętniej maluje kwiaty, przyrodę i motywy religijne.
Doskonale obsługuje internet, mając w ten sposób kontakty z innymi niepełnosprawnymi twórcami, co szczególnie ważne jest teraz, gdy owdowiała.
Jeden ze swoich obrazów ofiarowała do Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Licheniu, za który ówczesny Kustosz napisał do malarki taki wzruszający list: „Serdecznie dziękuję za śliczny obraz Anioła Stróża. Posiąść sztukę malowania to już wielki dar od Boga, ale malowanie stopą to wprost nieprawdopodobne. Zdolnością, którą Cię Bóg Miłosierny obdarował, nie dając innych możliwości, wkłada w Twoje serce swoją wielką miłość i tchnienie. Niech dzieła Twoje cieszą ludzkie oczy. Niech Twoje zdolności będą w pełni wykorzystane i docenione. Obyś czerpała z życia radość i zadowolenie, czego Ci z całego serca życzę”.
Jadwiga Markur należy do Światowego Związku Artystów Malujących Ustami i Stopami w Vaduz (Księstwo Liechtenstein), skąd otrzymuje stypendium, pozwalające jej uprawiać swoją artystyczną pasję. Tę fundację założył kilkadziesiąt lat temu bezręki artysta malarz, grafik, rzeźbiarz niemiecki Arnuif Erach Stegmann (1912-84).
Artystka w malowaniu wyraża swoje myśli, samotność i miłość do Boga - czyli to wszystko, co trudno przekazać swoimi słowami. Bezręka malarka jest laureatką wielu nagród i wyróżnień, m.in. słynnego księdza patrioty, społecznika Bolesława Domańskiego za działalność artystyczną, która jest przykładem zwycięstwa ducha nad materią. Swoje obrazy malowane stopą przekazuje też na cele charytatywne, m.in. na wystrój Wyższego Seminarium Duchownego w Szczecinie.
Po siedmiu latach wrócił do niej mąż
Jadzia czuła się znów szczęśliwą mężatką, bo po siedmiu latach powrócił do niej mąż. Dopiero po takim czasie nieobecności w sakramentalnym związku przekonał się, że skrzywdził niepełnosprawną żonę. Sam też był już rencistą, wskutek przejścia różnych chorób i dlatego zapewne lepiej rozumiał psychikę inwalidy.
„Boguś pomagał mi fizycznie, a ja wspierałam go duchowo - wspomina z uśmiechem malująca nogą - Gdy szliśmy na spacer, to ja siedziałam w wózku inwalidzkim, który prowadził mąż przed sobą, ale ja zwykle wtedy mawiałam: to ja ciągnę Bogusia do przodu”.
Jadzia nabyła z komisu samochód marki opel kadett, który prowadził Bogusław. Razem jeździli na różne wystawy, plenery, prezentacje, spotkania, pielgrzymki…
Jadzia uruchomiła też na krótko telefon przyjaźni „Jagódka” dla osób niepełnosprawnych, by im ułatwić życzliwe kontakty między sobą. Ona sama najlepiej wie, co znaczy samotność w życiu człowieka inwalidy. Chciała innych uchronić od takiego stanu cierpienia duszy.
W każde święto bożonarodzeniowe i wielkanocne wielu Polaków wysyła kartki z najlepszymi życzeniami namalowanymi stopą Jadzi, która mogłaby nieżyć, gdyby nie szybka pomoc z nieba, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.
Jestem znów sama, ale nie samotna
„Dopiero co wróciłam z dorocznych plenerów w Zakopanem dla podobnych artystów jak ja - mówi bezręka malarka - Tam malowałam nasze góry i umiłowanego Ojca Świętego Jana Pawła II. Odwiedziłam też przy okazji Krosno, aby ojcom kapucynom przekazać swój obraz, namalowany nogą, przedstawiający św. ojca Pio dla powstającego tam hospicjum. Byłam bardzo wzruszona, gdy bracia kapucyni poprosili mnie na posiłek i miałam szczęście jeść obiad z tej samej zestawy, z której spożywał w roku 1997 Papież podczas historycznej pielgrzymki w tym 50-tysięcznym mieście”.
Po chwili dodaje: „Jestem znów sama, ale nie samotna”.