W wielu boliwijskich miastach na drogach pojawiły się blokady, płoną budynki i panuje paraliż komunikacyjny. Na ulice wyszły tysiące ludzi.Tak od ponad dwóch tygodni wygląda Boliwia, w której do problemów gospodarczych dołączył kryzys polityczny. Rozpoczął się on od protestów przeciwko prezydentowi Boliwii Evo Moralesowi, który rządzi krajem nieprzerwanie od 2006 r. Obecny rok miał być jego ostatnim w fotelu prezydenta. Kiedy przegrał referendum, w którym pytał o możliwość nadprogramowej kadencji, jego nazwisko i tak znalazło się na kartach do głosowania. Boliwijczycy oskarżają Moralesa o złamanie danego im słowa i manipulowanie głosami tak, aby nie doszło do drugiej tury wyborów.
Ze względu na dramatyczny rozwój sytuacji episkopat Boliwii odwołał swoje zwyczajne zgromadzenie zaplanowane na te dni. Biskupi postanowili pozostać w swoich diecezjach i działać na rzecz pokoju. „Kilka dni temu podczas demonstracji obecni byli dwaj biskupi. Próbowali mediacji pomiędzy stronami, która poszła dobrze, udało się zapobiec przemocy” – powiedział bp Herbas. „Niektórzy biskupi wychodzą do protestujących z białymi flagami i próbują się z nimi modlić. Robimy co się da, żeby zapanował pokój” – dodał ordynariusz Aiquile.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zdaniem bp. Herbasa, oprócz matactw wyborczych, m.in. wykorzystywania w głosowaniu nazwisk martwych obywateli, prezydent ma na koncie także zmuszanie siłą ludności wiejskiej do obrony jego gabinetu. „Dziesiątki mieszkańców z terenów wiejskich z Aiquile, gdzie pracuję, zostało zmuszonych do udania się do miasta, aby zademonstrować poparcie dla rządu. Gdyby nie poszli, musieliby zapłacić grzywnę” – powiedział hierarcha.
Z kolei abp Sergio Gualberti wyraził zaniepokojenie i niepewność co do nieprzewidywalnych konsekwencji, jakie kryzys polityczny może przynieść Boliwii. Skierował on apel do prezydenta. „Proszę, aby wysłuchał pan płaczu ludzi ze wszystkich zakątków kraju i docenił ogromne poświęcenie strajkujących, ze względu na wiarę w demokrację” – powiedział hierarcha.