Sługi Jezusa to bezhabitowe siostry zakonne ze zgromadzenia, które założyła świątobliwa Eleonora Ludwika Motylowska. W lutym w Warszawie odbyły się uroczystości z okazji 150. rocznicy jej narodzin. Obchody rozpoczęły się uroczystą Mszą św., której przewodniczył rektor krakowskiego Seminarium Ojców Kapucynów. „Byłoby zagrożeniem, że spełnią się na nas słowa jednej z przestróg św. Franciszka, który mówił, że nie wystarczy podziwiać dzieł świętych, ale należy je naśladować i wprowadzać w czyn”.
Trzy kolejne referaty wygłoszone przez duchowe córki Matki Motylowskiej przybliżyły zebranym dzieło i zmagania Matki o zatwierdzenie dzieła i o jego rozwój. Pierwszorzędnym celem zgromadzenia była opieka i działalność wśród służących. Matka Motylowska, która prowadziła Zgromadzenie przez 48 lat sama prowadziła rozmowy, rekolekcje, katechezy. Dbała o personalny i terytorialny rozwój wspólnoty. Dostrzegała też potrzeby chwili, jakie przynosił trudny czas dla będącej pod zaborami Polski.
Dramaturgię zmagań o zatwierdzenie zgromadzenia oddały w sposób przekonywujący siostry nowicjuszki w misterium poświęconym początkom dzieła.
Końcowym akcentem świętowania rocznicy urodzin było otwarcie muzeum poświęconego początkowym latom Zgromadzenia. Dwie niewielkie salki zapełnione pamiątkami, wśród których szczególnie wzruszały prace wykonane przez służące sprzed przeszło 100 lat.
Wracając z Warszawy do Przemyśla miałem sporo czasu na przemyślenie, jak dziwne są Boże drogi. Urodzona w dobrej rodzinie dziewczynka nie znała swego ojca - zmarł przed jej narodzeniem. Już jako ośmioletnie dziecko została po imieniu wezwana do szczególnej służby Bogu. Okoliczności życia nie pozwalały na spełnienie pomysłu. Nie traciła jednak nadziei, że skoro Bóg chce, aby spełniły się Jego plany, ona będzie Mu posłuszna. Najprostszą drogą było wstąpić do jakiegoś znanego zakonu czy zgromadzenia. Jej myśl i pragnienie krążyło wokół kontemplacyjnych sióstr Wizytek. Bóg jednak był cierpliwy. Postawił na jej drodze bł. o. Honorata. Służyła Bogu w zgromadzeniu, które ukrywało swoją tożsamość nie ubierając habitów. Było już takich kilka, ale te zrezygnowały ze stroju czasowo, z powodu prześladowania rządu carskiego. Jej misja była inna - nie ubierzecie stroju świadomie. Macie przez to być zaczynem twórczego niepokoju.
Kiedy próby zatwierdzenia zgromadzenia były bliskie finału, w Polsce pojawiła się schizma mariawitów. Członkinie wspólnoty zostały od razu utożsamione z ową sektą. Rzym wstrzymał decyzję. To właśnie trud nowicjuszek pozwolił choć w przybliżeniu zrozumieć i poznać determinację, z jaką Matka walczyła o oczyszczenie z oszczerstw. Otrzymują zakaz kontaktowania się z o. Honoratem. Tyle dobra i duchowego wsparcia ma zostać zapomniane i utopione w morzu podejrzeń i oszczerstw. Eleonora nie cofa Bogu danego słowa - wie, że dzieło jest Jego „pomysłu”, wie, że prędzej czy później stanie się faktem. Udaje się. Muzealne prace pokazują jak wiele dobra stało się udziałem dziewcząt, które wobec wielkich zagrożeń, jakie niosła praca w bogatych domach, mogły bez tego wsparcia ulec grzechowi, mogły podzielić los dziewcząt, którymi, jak to już wiemy, w Przemyślu zajmował się bł. ks. Jan Balicki.
Byłem dumny, że podczas wykładów i spektaklu raz po raz pojawiał się Przemyśl. Cieszyłem się, że dzieło Matki Motylowskiej tak pięknie rozkwita w tym mieście. Ale i tutaj musiały przejść w powojennej Polsce drogę cierpienia i upokorzeń.
Mój pierwszy kontakt z tą wspólnotą był nieco groteskowy. Dodajmy, że w Przemyślu są dwa takie domy - przy ul. Chopina i Krasińskiego. W domu przy Chopina kapelanuje od lat ks. prał. Zdzisław Majcher. W czasach, kiedy byłem wikarym przy katedrze, ks. prał. Burczyk prosił ks. Zdzisława o odprawianie wieczornej Mszy św. w katedrze, a my zastępowaliśmy go rano w domu sióstr. Pamiętam ten wieczór, kiedy Ksiądz Prałat rysował mi marszrutę już po samym domu. Z kartką w ręku dotarłem pod - jak mi się wydawało - właściwe drzwi i zadzwoniłem. Zza drzwi cichy głos poinformował mnie: „Do hotelu proszę pana, piętro niżej”. Zdziwiłem się i odpowiedziałem, że ja nie do hotelu, ale ze Mszą. Dopiero przy śniadaniu okazało się, że dom został siostrom zabrany i pozostawiono im zaledwie parę klitek. Cała reszta została przez władze komunistyczne przeznaczona na hotel i siedzibę ZNP. Siostry użalały się, jak wiele muszą przecierpieć, bo niemal każdego dnia odbywają się huczne imprezy. Przetrwały. Już za nowych czasów, po przejęciu zdewastowanego domu zaczęły jego remont. Możliwym stało się realizowanie charyzmatu. Tym razem nie były to dziewczęta służebne, jak mawiano ongiś, ale uczennice szkół średnich i kolegium języków obcych.
Miałem to szczęście, że u początków dziś już znanej bursy mogłem raz w tygodniu chodzić na spotkania z katechezą dla studentek kolegium. Stworzyła się rodzinna atmosfera. Siostry organizowały spotkania dla rodziców na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Pamiętam rozmowę z jedną z matek mojej uczennicy. Zapytana, dlaczego wybrała to właśnie miejsce odpowiedziała bez namysłu: „Jestem spokojna o moje dziecko. Widzę, jak dojrzewa, kiedy przyjeżdża na niedziele do domu”. Owszem były i zgrzyty, jak to z młodymi. Wieczorem od czasu do czasu któraś z młodych gniewnych deklarowała, że to ostatnia noc, że jutro odchodzi i nigdy już tu nie wróci. Rano zmieniał się klimat i pokornie prosiła siostry o możliwość pozostania. A rygor był i owszem. Kiedyś dziewczyny mówiły mi: „Wie ksiądz, tu jest gorzej jak w domu. Bo w domu, kiedy nie chce się iść do szkoły, mówi się mamie, że boli głowa lub wprost, że czegoś się nie umie. I mama ulegała. Tutaj się nie da - kiedy się twierdzi, że jest się chorym s. Dorota ma proste rozwiązanie - jedziemy do lekarza. I koniec. Siostra raz na dwa tygodnie odwiedza szkoły i wie, jak się uczymy. Nie ma lekko”. Z wielkim wzruszeniem odprawiałem tam Msze św. W czasach, kiedy już wkradała się moda na byle jak ubrane „dziewczęciska” w kościele, kaplica sióstr urzekała estetyką czystości i sakralnego stroju dziewcząt.
Dziś w obydwu domach sióstr mieszka blisko osiemdziesiąt dziewcząt. Jedna z dawnych wychowanek zasiliła szeregi wspólnoty.
Oprócz Przemyśla siostry pracują w dwudziestu miejscowościach w Polsce. Dzieło podjęło pracę także poza granicami kraju. Dziś siostry pracują w Boliwii (3 domy), na Ukrainie (3 domy). Po jednym domu mają w USA i Anglii.
Być może kogoś zainteresuje ta forma życia, dlatego podaję adres domu generalnego: Warszawa, ul. Sewerynów 8, 00-331 Warszawa. Strona internetowa
Pomóż w rozwoju naszego portalu