Ks. prof. dr hab. Wojciech Góralski, wykładowca WSD:
Pamiętna sobota była bardzo smutnym dniem. Będącemu w krytycznym stanie Janowi Pawłowi II usiłowałem towarzyszyć serdeczną modlitwą. Modliłem się indywidualnie i wespół z innymi, przeżywającymi ten sam ból i rozdarcie serca. Ale jednocześnie, jako chrześcijanin, miałem głęboką świadomość tego, że śmierć kogoś tak zjednoczonego z Bogiem nie powinna napawać przygnębieniem. Daleki byłem przy tym od jakichkolwiek obaw o dalsze losy Kościoła. Tamte dni zapamiętałem też jako swoiste rekolekcje Polaków, którzy tak solidarnie dali wyraz temu, kim był dla nich największy z Rodaków. W tym wszystkim towarzyszyło mi jedno uczucie i zarazem pragnienie: dorobku tego pontyfikatu nie wolno zaprzepaścić.
Reklama
Ks. dr Sławomir Zalewski, ojciec duchowny WSD:
Pamiętam ten sobotni wieczór, jakbym go przeżywał dziś. Było ciemno, cisza w pokoju, a ja siedziałem smutny, nasłuchując wiadomości o ciągle pogarszającym się stanie zdrowia Ojca Świętego. Pamiętam pytania pojawiające się w moim umyśle: Czyżby to dzisiaj zabrał Bóg swego wiernego sługę? Umiera sumienie polskiego narodu - myślałem. Umiera ten, który niósł światło nadziei w ciemność świata. Co przetrwa z jego ducha? Budziło się zarazem dziękczynienie Bogu za dar Papieża i duma, że tak pięknie przeżył życie, że był to pierwszy Polak na Stolicy Apostolskiej. I od razu święty. Gdy patrzę na moją Ojczyznę, to widzę, że wiele z Jego ducha trwa w ludzkich sercach, że odcisnął swoje oblicze na tej ziemi, Jego ukochanej Ojczyźnie. Wierzę głęboko, że patrzy na Polskę i cały świat, ogarniając go nadal swym ojcowskim sercem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Diakon Krzysztof Szuliński:
Tego dnia przebywałem w domu rodzinnym. Był to dzień takiej wspólnej troski, zainteresowania Ojcem Świętym i tym, co działo się w Rzymie. Razem z rodzicami i siostrą dowiedziałem się z telewizji o śmierci Papieża. Długo milczeliśmy, potem poszedłem modlić się.
Czułem, że umiera Zastępca Chrystusa na ziemi, człowiek święty, największy autorytet. Smutek, łzy, osierocony Kościół. Uczyniłem sobie rachunek sumienia z mojej miłości do Głowy Kościoła - Papieża.
Bartosz Leszkiewicz - kleryk V roku WSD:
Przez ostatni okres choroby Ojca Świętego ja także chorowałem. Leżałem w łóżku z gorączką i niewiele widziałem. O śmierci Papieża dowiedziałem się od mamy. Dopiero następnego dnia, w niedzielę, pierwszy raz poszedłem do kościoła. Pamiętam, że zatrzymałem się nad faktem niewymienienia imienia Papieża w Modlitwie Eucharystycznej, pierwszy raz w moim życiu.
Przyjąłem śmierć Ojca Świętego bardzo spokojnie, było oczywiste, że należy się jej spodziewać. Odczuwałem nie tyle żal - przecież nigdy się nie znaliśmy - co podziw i religijną radość: umierał człowiek święty. To był czas patosu, niezwykłego i pięknego. Śmierć przemieniła się we wspaniały tryumf Jana Pawła II i stała się potwierdzeniem Jego życia. Byłem wtedy szczególnie dumny z tego, że jestem katolikiem.
Reklama
Paweł Szymański, kleryk IV roku WSD:
Muszę powiedzieć, że początkowo nie mogłem uwierzyć w śmierć Jana Pawła II. Był to kolejny dzień agonii Ojca Świętego, ale śmierć zaskoczyła mnie. Może w pewien sposób myślałem, że Papież przeżyje, Bóg Go uratuje, nastąpi cud. Śmierć Ojca Świętego zaskoczyła mnie.
Uświadomiłem sobie, że coś się skończyło. Nie chodzi mi tu nawet o życie Jana Pawła II, ale okres w dziejach świata, Polski, ale przede wszystkim w moim życiu. Nie znałem innego papieża. Po tej śmierci zrodziło się we mnie wiele postanowień. Nie czułem pustki, ale było we mnie pewnego rodzaju oczekiwanie i nadzieja.
Michał Podgórski - kleryk V roku WSD:
Pamiętam modlitewne zamyślenie w kościele parafialnym, nie zapomnę atmosfery refleksji, wyciszenia na ulicach mojego rodzinnego miasta. Cały czas mam w pamięci specyficzną atmosferę panującą w seminarium (dzień po śmierci Jana Pawła II) - to chyba jedyny z powrotów, kiedy nie było podsumowań czy radości z pobytu w domu rodzinnym - głównymi myślami było to, co wydarzyło się 2 kwietnia.
Marcin Zboiński - kleryk II roku WSD:
Pamiętam, że wtedy w mojej parafii odbywał się dzień skupienia Oazy Rodzin. Podczas Mszy św. w Modlitwie Eucharystycznej w momencie wymieniania Ojca Świętego mój wikary rozpłakał się. Stwierdził, że uświadomił sobie, iż mógł być to ostatni raz. Bardzo mnie to poruszyło. Do końca tygodnia byłem dość przejęty tym, co się dzieje i z dużym niepokojem sprawdzałem informacje o stanie zdrowia Jana Pawła II.
Był wielki smutek i żal. Czułem, że odszedł ktoś wielki, wyjątkowy. Czułem pustkę i szczerze mówiąc, nie umiałem określić swoich uczuć.
Reklama
Piotr Muzyczyszyn - kleryk I roku WSD:
Po blisko roku od śmierci Papieża Jana Pawła II wspomnienia o Nim są we mnie nadal żywe. Pamiętam, jak bardzo świat zjednoczył się w tym czasie. Szczególnie zaś pamiętam trwające czuwania w moim kościele parafialnym oraz zastawione zniczami chodniki przy pomniku Jana Pawła II. W pamięci utkwiły mi relacje w telewizji: z Placu św. Piotra w Rzymie oraz sprawozdania z tego, jak cała Polska jednoczyła się w tych dniach z Ojcem Świętym.
Mnie w tym czasie ogarnęła refleksja nad tym, jak ten człowiek „z dalekiego kraju” potrafił podbić serca milionów ludzi na całym świecie. Przede wszystkim odczuwałem jednak nieopisaną stratę i żal z powodu śmierci Papieża.
Elżbieta Brzeska-Walczak, katechetka:
O śmierci Papieża dowiedziałam się od męża, tuż po podaniu tej informacji do publicznej wiadomości. Myślę, że ta wiadomość nie była trudniejsza do przyjęcia niż treści, które docierały do nas od piątku. Czułam, że dzieje się coś bardzo ważnego - tak, jakbym dotykała jakiejś tajemnicy, może świętości. Ale też wiedziałem, że dzieje się coś najnaturalniejszego w świecie: umiera człowiek. Pomyślałam, że w tym samym czasie umierają setki innych osób... a wśród nich ten, który był ojcem nas wszystkich. W mojej pamięci tliły się zamazane wspomnienia, kiedy kardynał Wojtyła został wybrany Papieżem (miałam wtedy 7 lat i nakaz przymusowego oglądania telewizji, bo, jak mówili rodzice, dzieje się coś niezwykłego). 2 kwietnia, ok. godz. 22.00, też działo się coś niezwykłego, odszedł ktoś bliski. Nie wiem, jak to jest, gdy umiera ojciec, ale w tamtym momencie czułam, że taki chyba właśnie żal przeżywa dziecko po śmierci ojca. Nie było łez, ale myśli kłębiły się jak wyrzuty sumienia, że tak niewiele dałam z siebie.
Reklama
Andrzej Chrobot, licealista:
Pamiętam, że byłem wtedy w szkole, gdy dowiedzieliśmy się, że Papież jest w stanie umierającym. Poszliśmy wtedy od razu do kościoła. O tym, że Papież już odszedł od nas, dowiedzieliśmy się podczas wspólnej modlitwy w kościele. Pamiętam, że po tej informacji nastała cisza i smutek. Słychać było tylko łkanie. Kiedy wracałem do domu, niesamowite wrażenie robiły zdjęcia Jana Pawła II w oknach i zapalone przy nich świece.
W ciągu tego całego tygodnia wszyscy moi koledzy byli pogrążeni w smutku i żałobie. To było niesamowite: godziny spędzone przed telewizorem na oglądaniu materiałów o Papieżu. To były wielkie rekolekcje.
Reklama
Barbara Gomułka, pedagog szkolny:
Żaden konkretny dzień, ustalony z dokładnością do minuty, nie zapisał się tak wyraźnie w świadomości milionów ludzi żyjących na całym świecie.
Tego dnia przyszłam do kościoła, by móc głębiej przeżyć wspólną modlitwę. Kościół wypełniony był po brzegi. Młodzi, starsi, dzieci, całe rodziny - wszyscy, łącząc się w modlitwie, liczyliśmy na cud - cud uzdrowienia. I ten cud się wydarzył... Ale nie taki, jakiego oczekiwaliśmy, lecz o wiele większy, który spowodował, że cały świat zjednoczył się w modlitwie. Tych kilka dni przed i po śmierci Ojca Świętego pokazało nam, że rodacy na całym świecie potrafią się zjednoczyć, że naród polski jest jedną wielką rodziną.
Nie zapomnę chwili, kiedy do kościoła wszedł ksiądz. Przerwał nam Różaniec, który właśnie odmawialiśmy i łamliwym głosem powiedział: na ekranie telewizora pojawił się napis: Papież nie żyje... Zapanowała cisza, wszyscy znieruchomieli, tylko łzy cisnęły się do oczu. Przeszywającą ciszę przerwał ksiądz, mówiąc: „leć Aniołku do Nieba i powiedz Ojcu Świętemu, że tu w Pułtusku wszyscy modlimy się za Niego. Przekaż Ojcu Świętemu naszą modlitwę i pozdrowienia”... I znów zapanowała cisza...
Nie ma słów, by opisać to, co wtedy czułam: smutek, żal, ból, ale i radość. Radość, że dla Jana Pawła II to koniec cierpienia, zmagań z chorobą, że z radością w sercu mógł odejść do Ojca.
Mateusz Jaroniecki, uczeń klasy V:
Zbliżała się godz. 20.00. W telewizji usłyszałem, że Jan Paweł II poczuł się źle i jest w klinice Gemelli. Bardzo mnie to wzruszyło. Byłem gotów oddać za niego swoje życie. Był wtedy piątek.
Następnego dnia nadal mówiło się o ciężkim stanie Jana Pawła II. Mijał czas, a stan Jego był coraz gorszy. Kiedy już nadeszła godz. 21.37, to chwile później media podały, że Jan Paweł II nie żyje. Zadawałem sobie pytanie, dlaczego On? Nie byłem przygotowany na Jego śmierć.
Sylwia Dorobek, uczennica klasy V:
Gdy mama powiedziała mi, że umarł Papież, poczułam wielki smutek i żal. Płakałam, kiedy oglądałam wszystkie te zdarzenia w telewizji. Pamiętam, że gdy nastała ta godzina, to w telewizji i w radiu zapadła cisza. Potem dzwony zaczęły bić bardzo mocno.
Przez dwa miesiące, codziennie o godz. 21.37 modliłam się, aby spoczywał w ciszy i spokoju. Tej godziny i tego dnia nigdy nie zapomnę. Przejęłam się tym tak, jakby On był z mojej rodziny. Nie byłam na Jego pogrzebie, ale oglądałam w telewizji.
Ks. dr Remigiusz Stacherski, wicerektor WSD:
Plac św. Piotra otoczony światłem świec i żarliwą modlitwą wiernych przyjaciół umęczonego Jana Pawła II - to obraz, jaki trwa we mnie do dziś. Nie jest to pamięć o charakterze poetyckim i jedynie sentymentalnym. To pamięć żywa, która wciąż trwa i karmi się momentem solidarności i jedności trudnych chwil dla bijącego serca chrześcijaństwa i Kościoła. Logika rozumu kazała mi wtedy płakać, być smutnym. Logika solidarności i jedności wzywała mnie i wzywa do cierpliwego trwania w powołaniu i przekazywania orędzia życia Jana Pawła II. To właśnie siła jedności sprawiła, że moment przejścia mojego Papieża i wszystkie dni do Jego pogrzebu przeżyłem jako swoisty rachunek sumienia z wierności mojemu powołaniu. Nie był to dramat zakończony tragicznym epilogiem, ponieważ mortui vivunt - zmarli żyją, dzięki swym dziełom i ludziom, którzy ich kochają. Śmierć Papieża z dalekiego kraju to dla mnie również przejście do kolejnego rozdziału historii pełnej nadziei, którą Bóg pisze w Kościele już od ponad dwóch tysięcy lat.
Sondę przeprowadzili:
diakon Radosław Dąbrowski i Dariusz Nowotka