Impuls Jana Pawła II
W tym roku liczba kandydatów jest imponująca. Czy zdążyło się coś wyjątkowego? Czyżby tegoroczna obfitość powołań była darem z nieba od Jana Pawła II? Jak oceniają to sami kandydaci? Rzeczywiście, wielu czuje się głęboko związanych z Janem Pawłem II. „Jesteśmy pokoleniem JPII” - przyznaje Marcin. Uznają go za przewodnika, inspiratora, świadka. Także „wielkie światowe rekolekcje” związane z dniami odchodzenia Jana Pawła II stały się dla niektórych impulsem do podjęcia decyzji. Marcin, 24-latek, zdecydował się wstąpić do seminarium dopiero teraz. W jego przekonaniu to zasługa Papieża. Zasadniczo jednak Jan Paweł II odgrywał nie tyle pierwszoplanową, co służebną rolę w kształtowaniu się decyzji tegorocznych kandydatów. Wiadomo, servus servorum Dei…
Dyscyplina nie jak w wojsku
Reklama
Jaki jest sens pobytu w Łagowie? „Celem tego czasu jest przedstawienie seminarium jako domu formacji, zapoznanie kandydatów ze stylem życia seminaryjnego i postawienie ich przed konkretnymi decyzjami, jakie wiążą się ze wstąpieniem do seminarium. Nie chodzi jednak o wojskową dyscyplinę i odgórny nakaz - twierdzi ks. Andrzej Oczachowski. - To propozycja, którą trzeba przyjąć w sposób wolny i w duchu modlitwy”.
„Dla mnie najważniejsze jest zawiązanie wspólnej wędrówki - uważa ks. Piotr Grabowski, ojciec duchowny I roku. - Ojciec duchowny towarzyszy i jest do dyspozycji po to, aby młody człowiek nie był sam, aby miał punkt odniesienia i osobę, którą może obdarzyć zaufaniem, takim bardzo wewnętrznym i osobistym. I tu jest początek tego wszystkiego”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Inkubator
Reklama
Powołanie to nie tyle impuls, co proces. Na to zgadzają się praktycznie wszyscy. Ale tu oczywiście rodzi się pytanie o warunki, w jakich ten proces może zachodzić. Co sprzyja pojawieniu się u współczesnego młodego chłopaka bądź u dorosłego już mężczyzny myśli o seminarium i kapłańskiej drodze? Co wreszcie pozwala taką myśl podtrzymać? Ostatecznie, jak zauważył ks. Oczachowski, tylko kilkadziesiąt kilometrów dalej, za zachodnią granicą, powołań praktycznie nie ma albo jest ich bardzo mało. Skąd ta różnica? Jako pierwsza odpowiedź pojawia się rodzina i chrześcijańskie wychowanie, ale - co ciekawe - doświadczenie głębokiego życia religijnego w rodzinie deklaruje tylko nieco ponad połowa kandydatów. Oprócz rodziny bowiem niezwykle ważnym, wręcz nieodzownym elementem, na który wskazuje znaczna większość kandydatów, okazują się być parafialne wspólnoty, w których bardzo konkretnie można doświadczyć obecności Chrystusa w Kościele. „Moja mama nie była zbyt praktykująca - przyznaje Tomasz. - Ze mną było podobnie. To kolega namówił mnie do służby liturgicznej ołtarza. I właśnie bliskość ołtarza, Kościoła, czynny udział w życiu parafialnym uświadomiły mi po 3 latach studiów informatycznych, co powinienem zrobić”.
Lecz nie tylko czysto kościelne środowisko sprzyja myśleniu o powołaniu. „Także wspólnota ludzi niekoniecznie wierzących, ale wyczulonych na tradycję czy kulturę może wykształcić pewną wrażliwość pomagającą otworzyć się na wartości inne, niż proponuje dziś świat” - zauważa Przemysław.
Lęk przezwyciężony
Tym, co odstrasza od potraktowania na serio propozycji życia w seminarium, a w dalszej perspektywie w kapłaństwie, jest model kultury propagowanej przez media i negatywny stereotyp duchownego obecny dość mocno nie tylko wśród młodzieży. Jako inne „odstraszające” czynniki pojawiają się takie kwestie, jak obawa przed życiem w seminarium, „czarna legenda” związana z seminaryjną dyscypliną pokutująca w obiegowej opinii, a także wcześniejsze zaangażowanie w związek z dziewczyną.
Wszystkie te problemy ustępują jednak nadziei związanej z seminarium. Paweł chce pogłębić wiedzę teologiczną, aby skuteczniej odpowiadać na ludzkie problemy, Damian spodziewa się większej niż w tzw. świecie szansy na wzrost duchowy, sądzi, że seminarium da pewniejsze schronienie przed działaniem szatana, co jednak spotkało się z gwałtowną reakcją znacznej części uczestników dyskusji, którzy obawiają się raczej większej aktywności szatana. Przemysław i Tomasz akcentują konieczność rozeznania autentyczności swego powołania i weryfikacji własnej decyzji w ciągu lat formacji seminaryjnej.
Plusy dodatnie i plusy ujemne
Reklama
Zapytani o „atrakcyjne” dla współczesnego człowieka elementy życia kapłańskiego kandydaci wskazują przede wszystkim na możliwość sprawowania Eucharystii i głoszenie słowa Bożego, możliwość bycia z najróżniejszymi ludźmi, którzy kapłana obdarzają zaufaniem, i przybliżania im kochającego Boga w pełnym walki świecie. Pojawia się także głos doceniający „pewność zatrudnienia” wiążącą się z kapłaństwem. Za trudność przyszli seminarzyści uważają natomiast zmaganie się z negatywnym obrazem kapłana, jaki wykształcił się z rożnych, mających i niemających podstawy w rzeczywistości, względów. „Ksiądz dla wielu to jest po prostu «przekręt» - obrazowo przedstawia ten wizerunek księdza Piotr. - Ma fuchę, kasę, do tego kobietę na boku. On jest «gość», ale na pewno nie jest święty!”.
Znak humoru
Wszyscy jednak zgadzają się co do tego, ze takie smutne przypadki to tylko mała część kapłańskiej rzeczywistości i spontanicznie dzielą się doświadczeniem spotkania tzw. dobrych księży, którzy pracują na ich parafiach i sprawili w ich życiu wiele dobra. Taki „ksiądz na dziś” to człowiek potrafiący słuchać i być z ludźmi, potrafiący po Bożemu odnaleźć się w każdej sytuacji duszpasterskiej i życiowej, odpowiedzieć na trapiące wiernych problemy.
„A wy? Czy uważacie, że potraficie być takimi księżmi?” - pytam prowokująco i mam świadomość, że to jest trudne pytanie nie tylko dla ludzi dopiero co stojących na progu seminarium. Może właśnie dlatego nikt nie spieszy się z odpowiedzią. Zupełnie tak, jakby świadomość ogromu wyzwania w porównaniu z własnymi możliwościami onieśmielała. „Jesteśmy idealnym materiałem na takich księży!” - żart jednego z nich dopiero po chwili rozładowuje atmosferę. „To dobry znak!” - pomyślałem, bo bez poczucia humoru nie sposób być ani chrześcijaninem, ani alumnem, ani księdzem. Tę tezę zdają się potwierdzać obecni na łagowskich rekolekcjach diakoni: dk. Maciej, dk. Piotr i dk. Mariusz. To ludzie, którzy już wiele mają za sobą, ale jeszcze więcej jest przed nimi. Święcenia kapłańskie przecież już za niecały rok. A potem praca w Kościele diecezjalnym.
Cenna nadzieja
Właśnie o kondycję naszego lokalnego Kościoła zapytałem kapłanów odpowiedzialnych za formację przyszłych alumnów. Mówi się przecież, że „seminarium to źrenica diecezji”. Co więc można przez nią zobaczyć? „Nasza diecezja jest żywym Kościołem. O tym świadczą powołania. Tam, gdzie ich nie ma, Kościół jest martwy - ocenia ks. Oczachowski. - To Duch Święty powołuje do miłości oblubieńczej Chrystusa. To nie jest tak, że młodzi ludzie nie wiedzą, co ze sobą zrobić, że są gorszą częścią społeczeństwa i dlatego idą do seminarium. Mogliby się przecież realizować zupełnie gdzie indziej, a jednak czują się wezwani do takiej drogi. Wstąpienie do seminarium to nie jest jakaś dewiacja społeczna. To coś zupełnie zdrowego i normalnego”.
„Seminarium to miejsce nadziei dla naszej diecezji na przyszłość” - dodaje ks. Grabowski. Pomimo kryzysów są bowiem ciągle rodziny i parafie zdolne wyprosić i przyjąć dar powołania. O ten dar trzeba dbać. Powołanie nie jest tylko prywatną decyzją. Za tym idą modlitwa i nadzieja całego Kościoła. To trzeba docenić.