Z Krzysztofem Michałkiewiczem, wiceprezydentem miasta Lublina, rozmawia Urszula Buglewicz
Urszula Buglewicz: - Panie Prezydencie, był Pan uczestnikiem wydarzeń Lubelskiego Lipca ’80, jak również tego, co nastąpiło później w związku z powstaniem „Solidarności”. W okresie stanu wojennego podzielił Pan los wielu internowanych i uwięzionych działaczy „Solidarności”; ma Pan za sobą kilkuletnie doświadczenie emigracji. Dziś działa Pan w samorządzie, a więc miejscu, które jest najbliżej ludzi. Proszę powiedzieć, jak teraz, z perspektywy tych 25 lat, ocenia Pan wydarzenia roku ’80?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Krzysztof Michałkiewicz: - To wszystko, co wówczas miało miejsce, stanowi nie tylko jeden z najważniejszych okresów powojennej historii Polski, ale i historii Europy w ogóle. Jak inaczej określić ruch, który kierując się najgłębszymi ludzkimi wartościami, w efekcie odmienił los tylu narodów Europy, czyniąc to nie tylko skutecznie, ale i nie odwołując się przy tym do nienawiści, czy stosowania przemocy? Proszę zauważyć, że niemal wszyscy uczestnicy tamtych wydarzeń ponieśli ofiary, niektórzy naprawdę wielkie, ale rzecz dokonywała się w imię zasady: zło dobrem zwyciężaj. To było niezwykłe moralne doświadczenie społeczne, które wystąpiło w Europie na tak dużą skalę. Jestem przekonany, że było to jedno z najwznioślejszych doświadczeń tych, którym dane było coś takiego przeżyć i to niezależnie od tego, co sądzi się o dziedzictwie roku ’80. i niezależnie od tego, jak później potoczyły się losy wielu ówczesnych działaczy.
- Ogromne zmiany, zwłaszcza te gospodarcze, które zaszły po ’89 r. w następstwie ruchu solidarnościowego, odmieniły również los wielu zwykłych ludzi. Niestety, wielu straciło pracę, wielu z nostalgią wspomina czasy, kiedy mieli zapewnione środki do życia.
Reklama
- Przede wszystkim, kiedy mówi Pani o zwykłych ludziach, to proszę pamiętać, że to, co działo się w Lublinie czy w Gdańsku w roku ’80., dokonywało się właśnie za sprawą zwykłych ludzi. Wracając jednak do pytania. To prawda, bieda może przysłonić to, co wydaje się znacznie ważniejsze. Nie chciałbym tych spraw banalizować, kwitując sprawę stwierdzeniem, że życia osobowego nie można sprowadzać wyłącznie do wymiaru dostatku ekonomicznego. Nie sposób jednak zapomnieć, że przed 25 laty uczestnikom protestów towarzyszyło hasło: „Możemy żyć w biedzie, ale nie będziemy żyć na kolanach”. Tak właśnie zwykli ludzie upomnieli się o swoją godność. Kiedy żyliśmy w kraju sterroryzowanym, przyzwyczajeni do strachu w sposób, który nie pozwalał nawet pomyśleć, że można żyć inaczej, gdzie nie było wolnej prasy czy swobodnej wymiany myśli, człowiek radował się, kiedy udało mu się dostać w sklepie „ekskluzywny towar”, a takim była na przykład czekolada, szynka czy pomarańcze. Prawdziwym szczęściem był przydział na samochód czy mieszkanie. To fakt, że nie było takich dysproporcji i generalnie wszyscy - poza naprawdę nielicznymi wyjątkami - żyli podobnie. No, może większą zazdrość budziły paczki otrzymywane od rodziny z Zachodu...
- Sądzi Pan, że dzisiejsze rozgoryczenia to sprawa dysproporcji ekonomicznej?
- Oczywiście, że nie, chociaż i tu można szukać ich źródeł. Dysproporcje rzeczywiście są dostrzegalne, ale w normalnie funkcjonującym społeczeństwie nie ma w tym nic złego. Problem zaczyna się tam, gdzie coraz powszechniej występuje przekonanie, że ci, którym się udało, którzy odnieśli sukces czy to rozwijając firmę, czy to pomnażając majątek, dokonali tego omijając prawo, unikając podatków i ubezpieczeń swoich pracowników. Swoją drogą, w dzisiejszym stanie prawnym bycie uczciwym przedsiębiorcą wymaga prawdziwego heroizmu. Dziś, za pośrednictwem wolnej prasy - jednej ze zdobyczy demokracji - społeczeństwo dostrzega wielkie afery i to rodzi jeszcze większe rozgoryczenie, frustracje i ostatecznie zniechęcenie. A zło dostrzega się łatwiej niż dobro. Zdaję sobie sprawę, że łatwo się o tym mówi, ale kiedy człowiek prowadzi firmę, ma na utrzymaniu rodzinę i dzierży los kilku zatrudnionych u siebie pracowników, pójście na „moralne skróty” nie jest już tylko pokusą i kto wie, czy nie jest to jedno z największych moralnych wyzwań.
- Wskazuje Pan na problemy, których Polacy nie mieli przed rokiem ´89, zatem, czy dziedzictwo „Solidarności” ciągle jest aktualne?
Reklama
- Doświadczenie „Solidarności” to doświadczenie wspólnotowej troski. Dziś prawdziwą i wcale nie mniejszą próbą jest dla nas sytuacja zarówno bezrobotnych, ale i tych, którzy mając pracę są w niej wykorzystywani. Na świadectwo solidarności czekają ci, którym trudno zachować godność wobec konkurencji na rynku pracy. Takie świadectwo potrzebne jest również wobec układów biznesowych, politycznych, ale i w najbliższym otoczeniu. Z odpowiedzialności za kształt naszego najbliższego otoczenia nikt nas nie zwolni. Przyznam, że ciągle jestem pod wrażeniem projektu Akademii Obywatelskiej, jaki udało się zrealizować w Lublinie w Ośrodku Brama Grodzka Teatr NN oraz pomysłu wagon. lublin. pl. Bardzo młodzi ludzie zupełnie innym językiem i nowymi środkami wyrazu szukają tego, co ożywiało i inspirowało działanie „Solidarności”. To niezwykle budujące, gdy widzi się aktywność młodzieży, świadomej, że dalsze zmiany i budowanie społeczeństwa nie może się dokonać bez głębokiego przejęcia się duchem wydarzeń roku ’80.
- Dziękuję za rozmowę.
Krzysztof Michałkiewicz - uczestnik wydarzeń Lubelskiego Lipca ’80, działacz lubelskiej „Solidarności”, skazany na 2,5 roku więzienia w czasie stanu wojennego, przez 9 lat przebywał jako emigrant polityczny w Australii, specjalista z organizacji pomocy społecznej, uhonorowany przez Arcybiskupa Lubelskiego medalem „Lumen Mundi”.