Po odwilży w 1956 r. były próby wznowienia „Tygodnika Warszawskiego”, ale okazało się, że władza ludowa pozwoliła istnieć tylko jednemu pismu katolickiemu adresowanemu do inteligencji - „Tygodnikowi Powszechnemu”.
Z prof. Wiesławem Chrzanowskim, kawalerem Orderu Orła Białego, więzionym za pracę w „Tygodniku Warszawskim”, rozmawia Irena Świerdzewska
Irena Świerdzewska: - „Tygodnik Warszawski” istniał tylko 3 lata, ale był jednym z najbardziej liczących się pism katolickich po II wojnie światowej. Jakie niósł przesłanie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Prof. Wiesław Chrzanowski: - Jako pismo społeczno-religijne istniał od 1945 r. Tygodnik był wydawany przez spółkę „Rodzina polska”. Jego twórcy uważali, iż w powojennej Polsce, katolicy powinni angażować się w budowanie nowej rzeczywistości społecznej, opartej na nauce Kościoła. Wzorców szukano w papieskich encyklikach, zwłaszcza w Qudragessimo anno Piusa XI, która przedstawiała koncepcję państwa w sensie katolickiej nauki społecznej.
Podkreślano zasadę pomocniczości i dobra wspólnego. Publikowane były wypowiedzi Papieża, Prymasa Polski i Episkopatu, odnoszące się do kwestii społecznych. Dużo miejsca zajmowały sprawy społeczno-gospodarcze.
W przeciwieństwie do ukazującego się wówczas Tygodnika Powszechnego, który uważał, że trzeba zająć się tylko problematyką religijną i kulturalną, a pominąć społeczną, Tygodnik Warszawski uwzględniał te trzy dziedziny życia. Pisał, że należy przedstawiać koncepcję państwa tworzonego z inspiracji chrześcijańskiej, choć nie wszystko będzie możliwe do realizacji.
Reklama
- Z „Tygodnikiem Warszawskim” wiążą się nazwiska wybitnych intelektualistów i działaczy społeczno-politycznych, ludzi związanych z Akcją Katolicką i stowarzyszeniami kościelnymi...
- Pismo tworzyło środowisko bliższe Stronnictwu Narodowemu: ks. Wądołowski, Stanisław Kozicki, Zygmunt Wasilewski, prof. Władysław Konopczyński. Wtedy sekretarzem redakcji był Jan Dobraczyński.
Po kilku miesiącach układ w redakcji się zmienił. Odszedł ks. Wądołowski, zmarł Marian Grzegorczyk, przedwojenny publicysta Myśli Narodowej. Redakcję objęły osoby związane z Unią - ugrupowaniem, które w czasie okupacji niemieckiej weszło do Stronnictwa Pracy. Jego szefem był poeta i filozof Jerzy Braun. Redaktorem naczelnym Tygodnika został ks. prał. Zygmunt Kaczyński, który przed wojną kierował Katolicką Agencją Prasową, a w Londynie na uchodźstwie był m.in. ministrem Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, osobą bliską gen. Sikorskiemu.
W Tygodniku pisali: bp Stefan Wyszyński i bp Zygmunt Choromański, Feliks Koneczny i wiele innych osób.
- Kiedy Pan jako 22-letni prawnik zaczął pisać artykuły dla „Tygodnika Warszawskiego”?
Reklama
- W kwietniu 1946 r. zostałem prezesem Chrześcijańskiego Związku Młodzieży „Odnowa”, organizacji młodzieży przy chrześcijańsko-demokratycznym Stronnictwie Pracy. W piśmie tego Stronnictwa Odnowa mieliśmy swą kolumnę pt. Głosy Młodych. W połowie roku Stronnictwo Pracy na znak protestu przeciwko ingerencji władz komunistycznych zawiesiło swą działalność. Ludzie z nim związani, którzy wówczas przejęli redagowanie Tygodnika zgodzili się udostępnić naszemu środowisku raz w miesiącu stronę w piśmie pt. Kolumna Młodych. Ja w tym czasie ukrywałem się, ale miałem kontakt z kolegami zawierającymi porozumienie z Tygodnikiem. Po ujawnieniu się na podstawie amnestii w 1947 r., by nie narażać się środowisku, oficjalnie nie figurowałem w składzie redakcji Kolumny, choć uznawano mnie za jego przywódcę. Dlatego też artykuły podpisywałem pseudonimami „Andrzej Żur” i „Włodzimierz Ralski”.
- „Kolumnę Młodych” tworzył młody zespół?
- Przeciętny wiek piszących wynosił 20 kilka lat. Byłem wtedy młodym asystentem na Uniwersytecie. Studia skończyłem mając 21 lat. Pozostałe osoby z zespołu kończyły uczelnie bądź były asystentami na uczelni
Nasza Kolumna miała charakter autonomiczny, podobnie jak kilka innych, np. poetycka ukazująca się pod tytułem Próg.
- Do jakiego czytelnika była skierowana?
- Odbiorcą tekstów była młodzież akademicka. Tematyka wiązała się z katolicką nauką społeczną, która wtedy opierała się m.in. na encyklice Piusa XI Quadragesimo Anno. Polemizowaliśmy z minimalizmem katolickim. Znany, głoszący taki program, artykuł Stanisława Stommy z końca 1946 r., opublikowany w Znaku, wywołał wielką dyskusję. Pisaliśmy też o postawach młodzieży katolickiej, w tym upominając się dla niej o prawo zrzeszania się.
- Czy to prawda, że osoby z zespołu „Kolumny Młodych” wywodziły się z dwóch nurtów? Jeden stanowiła młodzież skupiona w Sodalicji Mariańskiej, drugi ta sympatyzująca ze Stronnictwem Narodowym?
Reklama
- O dwóch nurtach trudno mówić. Niemal wszyscy w redakcji wywodzący się z ruchu narodowego należeli też do Sodalicji, która była organizacją religijną a nie polityczną.
Poza pisaniem w Tygodniku, nasz zespół prowadził kursy katolickiej nauki społecznej dla młodzieży sodalicyjnej. W pierwszym ośrodku przy kościele na Kamionku, na niedzielnych spotkaniach dla młodzieży licealnej gromadziło się ok. 100 osób. Ośrodkiem tym zajmował się ks. Konowrocki. Potem spotkania zostały przeniesione do świeżo utworzonej parafii przy ul. Grochowskiej. Po roku ośrodek spotkań przemieścił się do kościoła na pl. Szembeka. Wtedy zainicjowaliśmy również kursy w innych miejscach w Warszawie: w parafii na ul. Karolkowej, w parafii Zbawiciela, a także na Bielanach w Liceum Ojców Marianów.
W grupie redakcyjnej Kolumny Młodych było ok. 10-12 osób, które włączyły się w prowadzenie kursów. Prelegentami na kursach byli także, m.in. redaktor Irena Pannenkowa, Jerzy Braun, ks. Zygmunt Kaczyński, dr Kazimierz Studentowicz. Kursy kończyły się egzaminem.
Przygotowaliśmy zespół referatów, które planowaliśmy wydać w wewnętrznym obiegu. Nie zdążyliśmy. We wrześniu 1948 r. władze zamknęły Tygodnik Warszawski wraz z redakcją. Materiały z kursów znalazły się w II tomie naszych akt sądowych.
W ramach prowadzonego kursu wiedzy katolicko-społecznej utworzone były kursy prelegencki i publicystyczny, na które przychodziło po kilkanaście osób. Niektórzy zaznaczyli się później w życiu społecznym, m.in. Witold Marciszewski, późniejszy prorektor Uniwersytetu Warszawskiego.
- Obok „Tygodnika Warszawskiego” istniały wówczas jeszcze dwa inne pisma katolickie: „Tygodnik Powszechny” oraz „Dziś i Jutro”. Współpracowały ze sobą czy raczej rywalizowały?
Reklama
- Między Tygodnikiem Powszechnym a Tygodnikiem Warszawskim na początku nie było wyraźnego podziału. Wiele osób pisało w obydwu, m.in. Stefan Kisielewski, Hanna Malewska.
Różnica była taka, że Tygodnik Powszechny, był organem książęco-krakowskiej kurii. Na początku redaktorem naczelnym był ks. Jan Piwowarczyk, przed wojną czołowy znawca katolickiej nauki społecznej. Zagrożony aresztowaniem musiał ustąpić z funkcji. Redaktorem naczelnym został Jerzy Turowicz. Odchodzono wtedy od podejmowania tematyki społecznej. Chodziło o przyjęcie przez Tygodnik Powszechny postawy, która pozwoliłaby mu przetrwać. Ale nawet próba takiego przystosowania się do ówczesnych warunków społeczno-politycznych nie powiodła się. Tygodnik Powszechny został zamknięty w 1953 r., po śmierci Stalina za rzekome niewłaściwe odniesienie się do tego wydarzenia.
W pierwszym okresie niektórzy autorzy pisali również w Tygodniku Warszawskim i w Dziś i Jutro. Potem pismo to uznane zostało za kolaborujące z ówczesną władzą. Chcąc spowodować większą poczytność Dziś i Jutro, władze umożliwiły pismu ogłaszanie materiałów dotyczących akcji bojowych Armii Krajowej. Wiadomo, że zaraz po wojnie było duże społeczne zapotrzebowanie na taką tematykę. Jednocześnie w Dziś i Jutro w 1948 r. zakwestionowano koncepcję tzw. trzeciej drogi, wywodzącą się z katolickiej nauki społecznej, poza socjalizmem i kapitalizmem jako ukrytą formę popierania kapitalizmu. Wtedy podobno około połowa czytelników zrezygnowała z jego prenumeraty.
Dziś i Jutro tworzyła grupa, która współpracowała z władzą - tzw. „postępowi katolicy”. Co więcej, po zamknięciu Tygodnika Powszechnego w 1953 r., przejęła go grupa Dziś i Jutra - grupa PAX-u. Dopiero po „odwilży 1956 r.”, Tygodnik Powszechny wrócił w ręce zespołu pod kierunkiem Jerzego Turowicza.
- Dlaczego „Tygodnik Warszawski” zamknięto? Czy podana była oficjalna przyczyna?
- Władze potraktowały nasze zaangażowanie społeczno-wychowawcze jako uprawianie działalności politycznej i antysocjalistycznej. Atakowano nas coraz gwałtowniej w pismach świeckich. A pretekstem do zamknięcia było zatrzymanie dr. Kazimierza Studentowicza podczas próby ucieczki do Szwecji. Jak się okazało, Służba Bezpieczeństwa uczestniczyła w zorganizowaniu tego przerzutu. We wrześniu zamknięto Tygodnik Warszawski. Rozpoczęły się aresztowania.
- Jak przyjęto w Warszawie zamknięcie „Tygodnika”?
- Fakt aresztowań odbił się szerokim echem. Następnego dnia cała Warszawa mówiła o tym wydarzeniu. Oczywiście prasa o tym nie pisała, wiadomość szybko rozeszła się w kręgach osób związanych z Kościołem.
W zasadzie już od początku wakacji czuć było nastrój napięcia. Kończył się okres pozorowanej demokracji. Władze organizowały zjazdy, które zapowiadały zjednoczenie Partii, co nastąpiło w grudniu. Likwidację Tygodnika trzeba wiązać z wchodzeniem w okres rozwoju PRL-u, popularnie nazywany stalinowskim.
- Kiedy aresztowano Pana Profesora?
Reklama
- Tuż po pogrzebie kard. Hlonda, 4 listopada 1948 r. Trumna Kardynała niesiona była ze szpitala SS. Elżbietanek do katedry św. Jana. Nasza grupa młodych, którzy pisali w Tygodniku Warszawskim zaangażowała się w organizację uroczystości pogrzebowych. Powód naszych aresztowań wiązano z tym faktem, choć tak nie było.
Po mnie przyszli do domu ok. 5.30 rano. W mieszkaniu byłem z matką i siostrą. Zrobili tzw. „kocioł”. W mieszkaniu miałem podziemne gazetki. Siostra jednak wcześniej wyniosła pisma do piwnicy. Pozabierali tylko listy i książki. Liczyliśmy się z tym, że mogą być aresztowania. To był okres, kiedy „ruch podziemny” został już zniszczony, a następnym celem były inicjatywy uznawane wcześniej za legalne.
- Co stało się z Panem po aresztowaniu?
- Najpierw prywatnym autem zawieźli mnie do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w al. Ujazdowskich. Przesłuchiwał mnie major Herer, późniejszy profesor ekonomii. Pierwszym pytaniem było: „Proszę powiedzieć dokładnie i szczegółowo o swojej działalności szpiegowskiej”. Cele były w piwnicy. Pojedyncze, tzw. literatki wielkości 2,5x1,5 m, zupełnie puste i bez światła.
Po kilku dniach przenieśli mnie do celi wspólnej z niewielką pryczą. Tego samego dnia do kolejnej, bo okazało się, że w tamtej siedział wcześniej Kwasiborski, wiceprezes Stronnictwa Pracy, współwydawca Tygodnika Warszawskiego. Obawiali się, że mogę się czegoś dowiedzieć.
W areszcie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego siedziałem cztery miesiące. A potem w tzw. Dziesiątce na Mokotowie, gdzie mieścił się oddział śledczy dla więźniów politycznych. Tam do czasu rozprawy spędziłem dziesięć i pół miesiąca.
- Często odbywały się przesłuchania?
- Przesłuchania były w Ministerstwie i w X Oddziale na Mokotowie. To nie były takie przesłuchania jak dzisiaj. Pani pokolenie tego nie zna...
To były inne czasy...
- Proces osób piszących w „Tygodniku Warszawskim” odbywał się razem?
Reklama
- W odrębnym procesie skazano czołowych działaczy Stronnictwa Pracy: Kwasiborskiego, Antczaka, Bukowskiego. Mój proces odbywał razem z 3 innymi osobami w Rejonowym Sądzie Wojskowym na ul. Koszykowej. W uzasadnieniu wyroku było napisane m.in., że „Działalność oskarżonych była legalna jedynie w swej formie. W istocie swej była natomiast działalnością antypaństwową, antyludową, działalnością nielegalną, prowadzoną w legalny sposób”. Rzekomo celem miała być dywersja na odcinku wychowania młodzieży a potem stworzenie masowego ruchu katolicko-narodowego, który przy pomocy burżuazyjnych armii anglosaskich miał obalić ustrój Polski Ludowej siłą. Skazano mnie na 8 lat więzienia, Andrzeja Kozaneckiego i Tadeusza Przeciszewskiego na 6 lat, Hankę Iłowiecką na 3,5 roku. Trafiłem do 100-osobowej celi zwanej „ogólniakiem” na Mokotowie. Kiedy wyrok się uprawomocnił, w końcu listopada 1950 r. wywieziono mnie do Wronek, a po 3 latach do Rawicza.
- Czy wszyscy związani z „Tygodnikiem Warszawskim” przeżyli więzienie?
- Ks. Kaczyński skazany na 10 lat więzienia był torturowany, zmarł po 5 latach. Ja odsiedziałem prawie 6 lat. Wyszedłem w 1954 r., krótko po Kozaneckim, a rok wcześniej zwolniono Przeciszewskiego. W latach 1956-58 środowisko Tygodnika Warszawskiego zostało sądownie zrehabilitowane. Stwierdzono, że „propagowanie ideologii katolickiej na łamach prasy czy też w inny dozwolony sposób, nie stanowi w ustroju Państwa Polskiego (...) działalności przestępczej”.
- Czy „Tygodnik Warszawski” miał szansę utrzymać się na rynku?
- W tamtym systemie nie było miejsca dla tego rodzaju pisma. Wszystkie gazety w pełni niezależne zostały zlikwidowane. Po odwilży w 1956 r. były próby wznowienia Tygodnika Warszawskiego, ale okazało się, że władza ludowa pozwoliła istnieć tylko jednemu pismu katolickiemu adresowanemu do inteligencji - Tygodnikowi Powszechnemu.