Śpiewać każdy może. Ja też. Dlatego czwartkowe popołudnia spędzam ostatnio we wrocławskim Kościele Uniwersyteckim, gdzie Schola Gregoriana Silesiensis wraz z siostrzaną Scholą Mulierum Silesiensis śpiewa wtedy nieszpory. Nabożeństwo bardzo ciekawe z kilku powodów. Po pierwsze, po łacinie. Po wtóre, według dawnej liturgii dominikańskiej. Po trzecie, technika śpiewu jest rekonstrukcją trzynastowiecznego brzmienia chorału gregoriańskiego, dzięki czemu melodia jest czymś przedziwnym: z jednej strony mocna i dynamiczna, z drugiej lekka i ulotna. Wyraźnie wyczuwalnym pulsem stoi mocno na ziemi, jednocześnie szybując w obłokach licznymi ozdobnikami. Jak zwiewny muzyczny latawiec fruwający pod oknami Pana Boga, ale związany z ziemią sznurkiem trzymanym w dłoni kantora.
Gdy zginałem się w głębokim ukłonie, śpiewając gloria Patri kończące któryś z kolei psalm, dotarł do mnie sens słów, które Ojciec Święty Benedykt XVI, będąc jeszcze prefektem Kongregacji Nauki Wiary, napisał w książce Duch liturgii: „Duch Święty prowadzi nas do Logosu, prowadzi nas do muzyki, która znajduje się w znaku sursum corda - podniesienia serca. Zintegrowanie człowieka skierowane w górę, a nie rozpuszczenie się w bezkształtnym odurzeniu lub czystej zmysłowości, jest miarą muzyki zgodnej z Logosem, rodzajem logike latreia - rozumnej, odpowiadającej Logosowi adoracji”.
Trudno o muzykę bardziej skierowaną do góry niż czwartkowe nieszpory z Kościoła Uniwersyteckiego. Tekst zaczerpnięty z Biblii i tradycji Kościoła unoszący się na falach starożytnej, przedziwnej melodii, wijącej się i okraszonej ozdobnikami, ale ograniczonej logicznie opisanymi regułami. Dźwięk odbierany zmysłami, ale nie zmysłowy, gdyż podporządkowany celowi duchowemu - chwale Bożej. Nabożeństwo zaśpiewane z potrzeby serca, a więc szczerze. A tam, gdzie jest prawda i miłość, jest też Bóg. Do tego jeszcze pełny profesjonalizm wokalny, gdyż nie można ofiarować Bogu niedoróbek - nie tylko w życiu rodzinnym i pracy zawodowej, ale również w modlitwie należy być wysokiej klasy fachowcami.
Moim skromnym zdaniem w obecnych czasach mamy do czynienia z kryzysem muzyki sakralnej. Pod pozorem nowoczesności wprowadza się do liturgii piosenki z lekkimi melodiami i miałkim tekstem, zawierającym często rażące błędy stylistyczne, jak na przykład „wznoszę ręce moje wzwyż” (czy można je wznieść w dół?) albo „kroczy przede mną na przedzie” (czy są przody tylne?). Lekarstwem na tę tendencję mogą być przedsięwzięcia takie jak Schola Gregoriana Silesiensis. Rezygnując z wymuszonej nowoczesności, odkurzając zapomniany skarbiec tradycyjnej muzyki liturgicznej, można wyzwolić potencjał, który przemieni rozmyty fetysz kreatywności w skierowany pionowo znak podniesienia serca.
Pomóż w rozwoju naszego portalu