W połowie lat 80. rozpocząłem pracę w Szkole Podstawowej w Chojewie. Moimi uczniami były wnuki pana Romualda. To od nich dowiedziałem się, iż mają dziadka, którego określają mianem: fajny Dziadek. Ciekawość stała się czynnikiem prowadzącym mnie do domu Romana Kadłubowskiego.
Pana Romualda poznałem, gdy miał niespełna 80 lat. Niewysoki, siwy jegomość fizjonomią nie pasował do przeżytych lat. Pogodny wzrok sygnalizował, że trafiłem na człowieka sympatycznego i chętnego do rozmowy. Po kilku minutach prowadziliśmy dyskusję, tak jakbyśmy się znali długie lata. Główny temat naszych rozważań stanowiły książki, które czytał z wielką pasją.
Spotykałem się z nim kilkakrotnie. Później nasz kontakt został przerwany. Miałem nawet z tego powodu wyrzuty sumienia.
Niedawno los ponownie zetknął mnie z panem Romualdem. Może nie tak sprawnym fizycznie jak kiedyś, ale tak samo pogodnym i patrzącym ufnie jak przed kilkunastoma laty. Tym razem rozmawialiśmy o jego dzieciństwie. Bardziej to on mówił, a ja dokładnie notowałem jego słowa: „Niedaleko naszego domu mieszkała rodzina Kiersznowskich. Mieli oni dwoje dzieci - Ignacego, który był moim kolegą, i Anielę, trochę od nas starszą, która często bawiła się z nami w szkołę. Brała książkę i sprawdzała tekst, którego uczyła nas na pamięć. Pamiętam, że były to Dziady Mickiewicza. Tak się właśnie zaczęła nieświadomie moja edukacja. Po odzyskaniu niepodległości chodziłem już do szkoły w wolnej Polsce. Z tamtych lat pamiętam piękny wiersz o bocianach, którego nauczyła mnie w 1919 r. moja nauczycielka Jadwiga Kiersznowska” - wspomina wzruszony Romuald Kadłubowski. Z uwagi na jego piękny i prosty język prezentuję go Czytelnikom Niedzieli Podlaskiej:
BOCIANY
Słońce świeci, chłop na roli, łąki się zielenią,
Powracają już bociany, co znikły jesienią.
Lecą, lecą po nadgórzu długim korowodem,
Wreszcie jeden bocian stary powędrował przodem.
Spojrzał w prawo, spojrzał w lewo, skinął na boćkową.
I się puścił szybkim lotem na dzwonnicę nową.
Powiódł okiem po kościele, po chatach, po roli.
Wreszcie dostrzegł własne gniazdo na smukłej topoli.
Wleciał na nie, zaklekotał, rozprostował nogi
I tak rzecze - oj, rozhulał się tu wicher srogi.
Połamana, poniszczona chatka nasza licha.
A, to trudno, trza naprawić - rzecze bocianicha.
Choć południe znojem pali, pracują bociany,
Naprawiają i łatają w starym domku ściany.
Żeby mogły im wytrzymać deszcze, niepogodę,
Żeby miały ciepłe gniazdo bocianięta młode.
Słońce gaśnie nad zachodem, skończona robota,
Stary bociek powędrował na pobliskie błota,
A boćkowa umęczona po długiej podróży
Na swym gnieździe pozostała, ciężkie oczy mruży.
I wpół drzemiąc, myśli sobie: ach, mój miły Boże,
Widzieliśmy kraje różne, widzieliśmy morze.
Choć tam lepiej słońce świeci, nie tak wicher wieje,
Miła jednak nade wszystko ta nasza topola
I ten kościół i te chaty otoczone płotem,
I ludziska tacy starzy, co cieszą się naszym powrotem.
W rozmowie z panem Romualdem zapomina się o rzeczywistości. Doskonała pamięć i bogaty zasób słów przenosi nas w czasy, kiedy kształtowała się nasza państwowość po długich latach niewoli. Wiele informacji zanotowałem i być może kiedyś posłużą mi do szerszego opracowania poświęconego edukacji w środowisku wiejskim.
Romuald Kadłubowski należy do pokolenia, które słowo „Ojczyzna” traktuje ze szczególnym honorem, a sprawy polskości są dla niego dobrem najwyższym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu