Fragment dzieciństwa mojej mamy przypadł na lata okupacji. W jej wspomnieniach pojawiają się obrazy płonącego rodzinnego miasta, zbiegania do piwnic podczas nalotów, chwili największego strachu, gdy Niemcy pędzili ją w kolumnie ludzi do obozu przejściowego w Pruszkowie. To najgorsze wspomnienie mojej mamy - wspomnienie strachu przed rozdzieleniem z jej mamą i zagubieniem wśród tysięcy ludzi. Kiedy kilka miesięcy wcześniej, z kotem pod pachą stała pod parkanem w grupie kilkunastu mieszkańców kamienicy czekając na rozstrzelanie, do którego na szczęście nie doszło, nie bała się tak bardzo. Nie była świadoma tego, co miało się stać? Była. Właśnie dlatego z mieszkania zabrała swego pupila kota. Jeśli zginą, to razem, bo co stanie się z kotem, kiedy jej zabraknie - myślała zgodnie z logiką warszawskiego 6-latka. Dlaczego zatem myślała bardziej o kocie, niż o samej sobie? Bo tuż obok pod parkanem stała jej mama, a moja babcia, której obecność w tym tragicznym momencie, podobnie jak każdego dnia, dawała mamie poczucie bezpieczeństwa. To chyba dzięki miłości i heroicznej wręcz próbie ochrony beztroskiego czasu dzieciństwa, jakiej podjęła się moja babcia, dramatyczne wspomnienia mamy z okupowanej Warszawy przeplatają się z tymi pogodnymi. Opowieści o ucieczkach przed łapankami, przenoszeniu ulotek w pobliże getta, ustępują zwykle miejsca wspomnieniom zabawy z kotami, spacerów z wielkim bernardynem - psem sąsiadów, podwórkowych zabaw w dom, zakład fryzjerski czy, zakazanych przez dorosłych traktowanych jako zwiastuny bombardowań, w naloty. We wspomnieniach mojej mamy znalazło się nawet miejsce na najpiękniejsze koncerty żab, które rechotały na Siekierkach i największy wojenny smakołyk - chleb z odrobiną masła i cukru. To była beztroska na miarę tamtych trudnych czasów, poczucie bezpieczeństwa stworzone przez najbliższych w samym środku wojennej pożogi.
To bolesne, że dziś, kiedy żyjemy wolni, tak wielu dzieciom brak tego, tak ważnego w kształtowaniu prawidłowej osobowości, poczucia bezpieczeństwa. To bolesne, że tak często doświadczają one krzywdy ze strony tych, którzy winni im dać miłość, zapewnić opiekę. Zamiast tego tak wiele dzieci doświadcza bólu fizycznych razów i chyba jeszcze większego bólu odrzucenia. - To bieda rodzi patologie - tłumaczą niektórzy. Ale to chyba nie do końca prawda. Miłość nie zapełni żołądka, nie zastąpi kromki chleba, ale jest wspaniałą rekompensatą dla dziecka, które dla prawidłowego rozwoju tak samo jak kromki chleba potrzebuje ciepła, miłości i zrozumienia - tego, budowanego na miarę sytuacji każdej poszczególnej rodziny, poczucia bezpieczeństwa. Przecież nie brak w Polsce rodzin wielodzietnych, w których mimo wielu materialnych niedostatków, dzieci wzrastają w radości, otoczone miłością najbliższych. Tego życzę wszystkim dzieciom w przeddzień ich święta - miłości niosącej poczucie bezpieczeństwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu