Andrzej Boruszewski odszedł do Pana. Myślę, że trudno było przyjąć tę prawdę tak licznie przybyłym 21 kwietnia na jego pogrzeb. Żegnały go tłumy mieszkańców Nowej Soli i nie tylko.
Wydaje się, jakby odszedł w połowie swej drogi. A swoich sił i talentów nie marnował. Miał tyle jeszcze planów, choć wiele już zrealizował. Dziełem jego życia były szkoły katolickie, które budował od podstaw w Nowej Soli. Niewiele jest w Polsce miast podobnej wielkości, posiadających tego typu szkolnictwo.
Poznałem Andrzeja zaraz po zorganizowaniu Liceum Katolickiego w Zielonej Górze, kiedy mnie odwiedził, aby podzielić się pomysłem powołania katolickiej szkoły podstawowej w Nowej Soli. Pytał o bardzo wiele spraw, ale wyczuwałem, że ma własny pomysł. I tak też powołał swoją szkołę, idąc własną drogą. Wcale nie była ona łatwa. Wybierał rozwiązania nieraz trudne, mając przekonanie, że są one właściwsze dla szkoły katolickiej.
Modląc się przy jego trumnie, pytałem Boga o zrozumienie tego nagłego odejścia. Prosiłem, aby wyjaśnił, dlaczego przerwał życie człowieka tak bardzo zaangażowanego w budowę Jego Królestwa na ziemi? (Myślę, że Andrzej właśnie w taki sposób rozumiał cel swoich starań o rozwój szkół katolickich).
W świątyni, w której została złożona trumna z jego ciałem i odprawiano Mszę św., przeczytałem napis na ambonie: „Jesteście bowiem powołani do życia dzięki Słowu Boga, które jest żywe i trwa”. Bóg dał nam żywe Słowo, powołuje nas przez nie do różnych zadań. Dzięki Słowu Andrzej był dynamicznym, twórczym człowiekiem, ciągle planował nowe dzieła. A jednak Bóg powołał go w tym właśnie momencie do siebie. Dał nowe zadanie. Przemówił jego śmiercią. Czy potrafimy to przyjąć? Czy dostrzegamy, że owocami nowego powołania Andrzeja stało się dobro i miłość, których ma być więcej wśród nas?
Takie odejście zobowiązuje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu