W Krakowie, na Wiślnej mają bal. I to nie byle jaki, bo fetują 60-lecie swojego Tygodnika. Echa tej fety słychać nawet w Warszawie - zwłaszcza na Czerskiej i w jej najbliższych okolicach. Zaś im dalej od owej wszechnicy wiedzy i moralności, tym bardziej krakowski jubileusz przypomina Warszawie, że kto ma twardy kark, ten traci głowę.
Pół roku po tym, jak w Krakowie ukazał się pierwszy numer Tygodnika Powszechnego, Warszawa wydała własne pismo, nazwane dla przeciwwagi Tygodnikiem Warszawskim. Różniło się nie tylko tytułem, ale również bardziej zdecydowanym stanowiskiem wobec komunistycznych porządków w życiu społecznym. I choć Tygodnik Powszechny, jak głosi jubileuszowe hasło, był: „Zawsze niewygodny”, przynajmniej pod względem formatu, to Tygodnik Warszawski był dla komunistycznych władz prawdziwie nie do zniesienia.
Warszawskie pismo stało się obiektem zaciekłych ataków ze strony PPR-owskiego aparatu i wszystkich podległych mu czasopism. Ale im głośniej krzyczano, że to najgorszy tygodnik katolicki w Polsce, tym dłuższe ustawiały się po niego kolejki. Nic dziwnego, skoro pisali w nim tacy autorzy jak: Chrzanowski, Jasienica, Przeciszewski, Kozanecki, Morawski, Braun czy Iłowiecka. Pracą zespołu kierował twórca przedwojennej Katolickiej Agencji Prasowej, ks. Zygmunt Kaczyński.
Tygodnik Warszawski ukazywał się zaledwie przez trzy lata. Bowiem komuniści, jak tylko okrzepli zaczęli realizować swoją zasadę: „divide et impera” - „dziel i rządź”. O ile próby wprowadzenia podziału między arcybiskupem Krakowa i arcybiskupem Warszawy spełzły na niczym, to w dziedzinie mediów więcej było instrumentów oddziaływania: cenzura, przydział papieru i bezpośrednie naciski na redaktorów, nie wykluczając aresztowań i „likwidacji” niewygodnych.
Krakowski Tygodnik Powszechny na przełomie lat 1948-1949 został okrzyknięty przez PPR „najważniejszym katolickim organem prasowym w Polsce” i „głównym godnym przeciwnikiem politycznym”. Doszło do tego, że jego redakcja dostępowała nawet zaszczytu udziału w cyklicznych posiedzeniach kolegiów propagandowych przy Wojewódzkim Urzędzie Informacji i Propagandy.
A w Warszawie, mniej więcej w tym samym czasie, Urząd Bezpieczeństwa aresztował całą redakcję Tygodnika Warszawskiego. Członkowie zespołu zostali skazani na wieloletnie więzienie za działalność kontrrewolucyjną. Ks. Zygmunt Kaczyński wkrótce zmarł w tajemniczych okolicznościach na Rakowieckiej, na bloku więzienia podległym bezpośrednio SB. Pochowano go przy udziale zaledwie kilku osób, bo tylko tylu pozwolono na udział w pogrzebie. Tygodnik Warszawski nie odrodził się już nigdy.
Przypominam te fakty w 60. rocznicę ukazania się obydwu czasopism. Bo mówienie w tym roku o jednym tylko Tygodniku, któremu akurat pozwolono przetrwać, a zapomnienie o tym, który brutalnie zniszczono, byłoby zwycięstwem SB-cji zza grobu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu