„Długo sie zmagałem”
„Myśl o kapłaństwie pojawiła się u mnie dosyć późno. Byłem wtedy na III roku prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był to w Wielki Czwartek (!) 1996 r. Rozmowa z kolegą klerykiem w zakrystii mojego kościoła parafialnego i jakby od niechcenia rzucone przez jednego z księży w moją stronę zdanie: «A może i ty wybrałbyś się do seminarium?».
Pamiętam, że kiedy wieczorem tego dnia wracałem po uroczystej Mszy św. do domu, słowa księdza ciągle dźwięczały mi w głowie, a w sercu czułem silne wzruszenie. Pomysł ten wydał mi się najpierw całkiem od rzeczy, ale prawie natychmiast powiedziałem Bogu: «Jeżeli rzeczywiście taka jest Twoja wola, to ja za tym pójdę. Daj mi tylko wyraźnie znać, że naprawdę właśnie tego ode mnie chcesz».
Z tym ostatnim dosyć długo się zmagałem. Oczekiwałem, że Pan Bóg oznajmi swoją wolę w sposób właściwie nie znoszący sprzeciwu, że powali mnie na ziemię jak św. Pawła na drodze do Damaszku. Źle rozumiałem powołanie. Myślałem, że to swego rodzaju fatum, od którego nie sposób uciec. Dobrych kilka lat zajęło mi, aby zrozumieć, że Bóg najczęściej działa w sposób niesłychanie delikatny, gdyż zależy Mu na całkowicie wolnej odpowiedzi człowieka.
W ciągu tych paru lat zdążyłem skończyć studia i dostać się na aplikację. Bardzo poważnie myślałem również o tym, że być może moim powołaniem jest założenie rodziny i „normalne” życie, którego piękno dostrzegałem i doceniałem. Jednak w głębi coś, a może raczej Ktoś nieustannie mi mówił, że to nie moja droga. Miałem świadomość, że stoi przede mną fundamentalny, życiowy wybór. Jak w tytule dzieła Kierkegaarda Albo - albo. Intensywnie doświadczałem swojej wolności, choć w pewnym sensie odczuwałem to jako ciężar.
Jednocześnie byłem zdecydowany na to, aby w swoim wyborze zgodzić się z wolą Bożą i za nią pójść. Wiedziałem, że pełnienie woli Tego, który jest czystą miłością i pełnią dobra, i który zna mnie samego lepiej, niż ja kiedykolwiek będę mógł siebie poznać, jest czymś najlepszym, co mogę w życiu zrobić. Wiedziałem, że tylko w ten sposób zaspokojone zostaną moje najgłębsze pragnienia, a moje serce znajdzie ukojenie.
Ostatecznie wstąpiłem na drogę ku kapłaństwu, bo byłem przekonany, że tego właśnie a nie czegoś innego chce dla mnie Pan Bóg”.
Kleryk V roku
„W Maryjnej szkole wiary”
„«Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem…».
Powyższe słowa Chrystusa i zawarta w nich niezwykle przejmująca treść, stały się dla mnie cennym drogowskazem na drodze odkrywania własnego, życiowego powołania.
Na drodze, której początki wyznaczały spełniane w rodzimej parafii posługi ministranta, lektora, a wreszcie animatora służby liturgicznej, mogłem wzrastać wpatrując się w łaskami słynący wizerunek Matki Bożej Pocieszenia.
Nigdy nie zapomnę tego niezwykle wymownego gestu delikatnie uniesionej, matczynej dłoni, skierowanej w stronę Jezusa tak, jakby chciała powiedzieć: «Zrób wszystko cokolwiek Ci powie».
W ten sposób mogłem przez kolejne dni, miesiące oraz lata zarówno w chwilach wielkiej radości, jak i przejmującego smutku kształtować swoje sumienie w maryjnej szkole wiary po to, by w końcu stało się wrażliwym na głos przemawiającego w nim Boga i zawartą tam Jego wolę.
Tak nadszedł Rok Wielkiego Jubileuszu, kiedy odczytałem, że wyłączna służba Bogu i człowiekowi jest formą realizacji mojego powołania do świętości. Tego samego, które Pan wpisał w serce każdego.
Dziś już wiem, że powołanie kapłańskie jest tajemnicą cudownego dialogu człowieka z Bogiem, jaki dokonuje się w sanktuarium ludzkiego serca, gdzie skończona natura stworzenia otwiera się na bezmiar łaski Stwórcy.
To przejmujący moment, w którym człowiek wypowiedziawszy własne fiat słyszy słowa Odwiecznej Prawdy: «Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem…»”.
Kleryk V roku
Pomóż w rozwoju naszego portalu