Wszystko na nie
Analizując opłacalność wyjazdu na misje zrobiłam sobie listę za i przeciw. „Przeciw” nazbierało się kilkanaście argumentów, takich jak zerwanie ciągłości pracy, składek emerytalnych, kontaktów z przyjaciółmi. „Za” przemawiał tylko jeden: w imię Chrystusa nieść pomoc potrzebującym. I ten jeden argument przeważył - mówi Ola.
Pierwszy powiew
Z widokiem biedy, jakiej w Polsce się nie doświadcza zetknęłam się podczas mego wyjazdu do Rumunii. Byłam tam z moimi przyjaciółmi na wycieczce w góry. W moim sercu dojrzało wtedy pragnienie, by zrobić coś dla tych, którzy mają naprawdę niewiele lub prawie nic. Po skończeniu studiów postanowiłam pojechać do Indii. Ten plan nie wypalił. Zaszyłam się więc w kancelarii prawniczej na 3 lata. Pracowałam zawodowo, zarabiałam pieniądze i pomagałam tym, którzy tu na miejscu tej pomocy potrzebowali. Takie rozdrobnienie nie sprzyja jednak pełnemu zaangażowaniu. Cały czas miałam świadomość, że muszę wejść w to bez reszty, że muszę wyjechać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Iść tam, gdzie bieda piszczy
Reklama
W Polsce też jest bieda, też jest mnóstwo osób, którym trzeba pomóc. Od tak pozostawisz ludzi, do których już wyciągnęłaś rękę? - pytało mnie wielu znajomych. A ja miałam świadomość, że tutaj nie ma chodzących ludzkich szkieletów, że tu nikt z głodu nie umiera. Chciałam wyjechać. Pomoc nadeszła od Izabeli Karasińskiej z diecezjalnego wolontariatu misyjnego, która zaproponowała miejsce w Centrum Formacji Misyjnej Episkopatu Polski w Warszawie. Co roku wysyłają 30 osób, z reguły księży, lecz w tym jakoś nie mieli tylu chętnych. Weszłam więc na listę wyjazdową. Pierwotny przydział był na Kamerun, lecz później zmienili go na Gwatemalę, z czego się niezmiernie ucieszyłam. W tym drugim w kolejności z najbiedniejszych krajów Ameryki Łacińskiej mam szansę jakoś mniej rzucać się w oczy niż wśród Murzynów. Nigdy nie miałam predyspozycji do bycia główną atrakcją, a tak bym się czuła w Afryce.
Rodzice
Gdy im oznajmiłam nie przyjęli tego z entuzjazmem. Wręcz przeciwnie. Choć nie wybijali mi misji z głowy, to jednak czułam, że nie tego pragnęli dla swojej córki. Gdy się ma dobry kontakt z rodzicami, to nie trzeba słów, by samemu do tego dojść. Mądrość moich rodziców polega na tym, że niczego mi nie narzucają i za to ich kocham. Tata powiedział tylko: „Olu pamiętaj, to co robią Grzbielowie, robią dobrze”. Te słowa dodały mi otuchy.
Wyjazd
Powinnam powiedzieć, że do Gwatemali jadę, by się nawrócić. Tak zresztą mówią wszyscy misjonarze, bo mają świadomość, że ich wiara musi się cały czas doskonalić. Z racji tego, że Gwatemala jest krajem, w którym wiara w Chrystusa zakorzeniona jest od stuleci, wiem, iż moja praca misyjna nie będzie nastawiona na głoszenie Ewangelii słowem. Miejscowi Dobrą Nowinę już znają. Ja mam im pomóc, by żyło im się godniej. Europejczyk ma tam większą siłę przebicia. Takiego się nie spławia w urzędach, taki może załatwić jakieś pieniądze od organizacji międzynarodowych. Wie jak napisać projekt, petycję o grant i w tym może być pomocny. Myślę, że przy takich sprawach będę miała pole do popisu.