11 marca 2005 r., doświadczony krzyżem cierpienia, zaopatrzony sakramentami świętymi, odszedł po nagrodę do Pana ks. prał. Eugeniusz Głowacki, emerytowany kapelan Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie. Człowiek, o którym większość ludzi znających go mówiła: życzliwy i bliski pacjentom i całemu personelowi.
Ks. Eugeniusz Głowacki urodził się w 1936 r. w Łubnie Opacym, w powiecie jasielskim. Szkołę podstawową w Łubnie Szlacheckim rozpoczął w roku 1943, a ukończył w Kopytowej w 1950 r. Dyplom dojrzałości uzyskał w Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika w Krośnie w 1954 r. W tym też roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Przemyślu. Święcenia kapłańskie przyjął 12 czerwca 1960 r. Później pracował na kilku placówkach duszpasterskich, m.in.: w Woli Raniżowskiej, Brzyskiej Woli, Kalnikowie, Turbi, Stalowej Woli, Przeworsku, Przemyślu, Niechobrzu. Nie zrezygnował z poszerzania i pogłębiania swojej wiedzy, podejmując trud studiów magisterskich i licencjacko-doktoranckich na KUL. Po ich ukończeniu w 1973 r. otrzymał tytuł magistra-licencjata.
Po utworzeniu diecezji rzeszowskiej ksiądz Eugeniusz został skierowany do pracy wśród chorych i cierpiących jako kapelan Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie. Pełnił ją bardzo gorliwie, starając się być oddanym zarówno pacjentom, jak i całemu personelowi. Jednakże z biegiem czasu, choć się do tego nie chciał przyznawać, siły go opuszczały, a coraz częstsze i bardziej wyraźne były objawy choroby, z którą zmagał się przez wiele lat.
15 maja 2004 r., w związku z osiągnięciem wieku emerytalnego oraz ze względu na stan zdrowia, bp Kazimierz Górny zwolnił ks. prał. Eugeniusza Głowackiego z obowiązków kapelana szpitala. Wówczas zamieszkał on w Domu Księży Seniorów w Słocinie.
W szpitalu pracowaliśmy razem przez 8 lat.
Ojciec Święty Jan Paweł II wielokrotnie podkreślał, mówiąc o szpitalach i placówkach opieki medycznej, że miejsca te są szczególne i dlatego nazywał je „sanktuariami ludzkiego cierpienia”, zaś pracowników służby zdrowia - „sługami życia”, a chorych i cierpiących - za św. Wawrzyńcem - „skarbami Kościoła”.
W tym specyficznym środowisku widać było, że ksiądz Eugeniusz jest człowiekiem i kapłanem wielkiej wiary. Dlatego w sytuacjach beznadziejnych - po ludzku sądząc - potrafił dodawać zmartwionym chorym, ich rodzinom potrzebnej otuchy, nieustannie zapewniając o swej modlitwie. Często można było go zobaczyć siedzącego w konfesjonale z różańcem w ręku. Był dobrym powiernikiem duchowym, bo penitenci przyjeżdżali do niego z daleka. Czasem do spowiedzi, czasem tylko porozmawiać. Ludzie odwiedzali go w jego małym pokoiku, który znajdował się tuż przy kaplicy szpitalnej, choćby po to, aby powiedzieć: „Czy mnie Ksiądz pamięta? Jak tu u was w szpitalu leżałem, Ksiądz przychodził do mnie”. Mogło być to dla niego uciążliwe, ale nie narzekał i przynajmniej parę chwil starał się tym ludziom poświęcić. Słynął z dłuższych kazań, homilii i katechez, które lubił wygłaszać. Niektórzy nawet narzekali na długość jego wystąpień, ale on pół żartem, pół serio, powtarzał: „Ale z tego mojego długiego gadania nikt jeszcze nie umarł”. Wydaje mi się, że chciał być wierny zasadzie św. Pawła, który pisał: „ wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa” (Rz 10, 17).
Pomóż w rozwoju naszego portalu