Ks. Michał Sopoćko, choć nie był w pełni przekonany, co do nadprzyrodzoności objawień s. Faustyny, jednak wiedziony ciekawością, postanowił zająć się sprawą malowania obrazu Miłosierdzia Bożego. Sporządzenia wizerunku podjął się wileński artysta, mieszkający w tej samej kamienicy, co ks. Sopoćko - Eugeniusz Kazimirowski. Był to malarz przeciętny, ale względy praktyczne przemawiały za tym, aby on wykonał tę osobliwą pracę. Od 2 stycznia 1934 r. s. Faustyna regularnie w każdą sobotę, a czasem jeszcze w inny dzień tygodnia szła z przełożoną - s. Ireną, później zaś z s. Borgią Tichy - na Mszę św. do Ostrej Bramy, a następnie na Rossę, do mieszkania ks. Sopoćki. Przełożona pozostawała w mieszkaniu kapłana, a s. Faustyna udawała się do artysty, by kierować jego pędzlem. Malowidło nie było jednak tak piękne, jak pragnęła Sekretarka Bożego Miłosierdzia. Widząc niedoskonałość poczynań artysty, po jednej wizycie w pracowni poszła do kaplicy i bardzo płakała; mówiła wówczas: Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś? Wtedy usłyszała głos: „Nie w piękności farby, ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce mojej”.
Wreszcie po półrocznej pracy dzieło zostało ukończone. Ks. Sopoćko wypłacił artyście honorarium i zabrał obraz do swojego mieszkania, by następnie zawiesić go w ciemnym korytarzu klasztoru sióstr bernardynek, przy kościele św. Michała, gdzie pełnił funkcję rektora. S. Faustyna nie była zadowolona, iż wizerunek, który miał być czczony na całym świecie, znalazł się za zakonną klauzurą, gdzie nikt nie mógł go zobaczyć.
Dnia 29 marca 1934 r. - w Wielki Czwartek - s. Faustyna złożyła siebie w dobrowolnej ofierze za nawrócenie grzeszników, a zwłaszcza tych, którzy stracili ufność w Boże Miłosierdzie. Z całkowitym poddaniem się woli Bożej wyraziła gotowość przyjęcia wszelkich cierpień, lęków i doświadczeń, jakie są udziałem grzeszników, a równocześnie oddania wszystkich pociech wynikających z obcowania z Bogiem.
W Wilnie s. Faustyna pełniła obowiązki ogrodniczki. Choć niewiele znała się na tej pracy, poprzez gorliwe wypełnianie obowiązków, a zarazem doskonalenie swych umiejętności, osiągała wspaniałe rezultaty. Kiedy raz s. Felicja, widząc trudności s. Faustyny w pracy, zapytała ją, jak sobie radzi w ogrodzie; ta odpowiedziała: - Mnie wszędzie dobrze, gdzie mnie wola Boża postawi. Posłuszeństwo przełożonym i miłość, z jaką wykonywała swą pracę, czyniła rzeczywistością, to co dla innych było niemożliwe. Gdy jednego dnia matka generalna oprowadzała po klasztorze gości z wyższych sfer rządowych, usłyszała słowa jednej kobiety: - Ależ tu siostry mają widocznie ogrodniczkę specjalistkę.
Pracując w ogrodzie - poprzez owoce swej pracy - chciała sprawić radość Panu Jezusowi i bliźnim. Zawsze najpiękniejsze kwiaty, jakie wyhodowała, zanosiła na ołtarz. Siostry budowały się widząc, z jaką radością i dziecięcą prostotą składała te kwiaty dla swego Oblubieńca. S. Fabiana wspominała, że jednego dnia s. Faustyna przyniosła do Bożego żłóbka świeżo rozkwitniętą białą prymulkę, postawiła ją i odeszła. Roślina spadła jednak na ziemię z półtorametrowej wysokości, lecz ani doniczka nie rozbiła się, ani ziemia się nie rozsypała, ani kwiat się nie uszkodził. Inna siostra pamiętała, iż największą przyjemnością było dla s. Faustyny, gdy mogła pierwsze owoce, dojrzałe w ogrodzie, zanieść matce przełożonej i ks. kapelanowi.
Dnia 26 października 1934 r. s. Faustyna wracając wieczorem z kilkoma dziewczętami z wileńskiego ogrodu na kolację nagle ujrzała nad kaplicą Pana Jezusa w postaci, w jakiej objawił się przed laty w Płocku. Dwa promienie wychodzące z Serca Bożego ogarnęły kaplicę, klasztor, a następnie rozeszły się na Wilno i cały świat. Jedna z wychowanek zaobserwowała to niezwyczajne zjawisko - ujrzała dwa promienie - blady i czerwony, ale postaci Pana Jezusa nie widziała.
Wobec nieba i ziemi, wobec wszystkich chórów anielskich, wobec Najświętszej Maryi Panny, wobec wszystkich Mocy niebieskich oświadczam Bogu w Trójcy Jedynemu, że dziś w zjednoczeniu z Jezusem Chrystusem, Odkupicielem dusz, składam dobrowolnie z siebie ofiarę za nawrócenie grzeszników, a szczególnie za te dusze, które straciły nadzieję w miłosierdzie Boże. Ofiara ta polega na tym, że przyjmuję [z] zupełnym poddaniem się woli Bożej wszystkie cierpienia i lęki, i trwogi, jakimi są napełnieni grzesznicy, a w zamian oddaję im wszystkie, jakie mam pociechy w duszy, które płyną z obcowania z Bogiem. Jednym słowem, ofiaruję za nich wszystko: msze św., Komunie św., pokuty i umartwienia, modlitwy. Nie lękam się ciosów - ciosów sprawiedliwości Bożej - bo jestem złączona z Jezusem. O Boże mój, pragnę tym sposobem wynagrodzić Ci za te dusze, które nie dowierzają dobroci Twojej. Ufam wbrew wszelkiej [nadziei] w morze miłosierdzia Twego. Panie i Boże mój, cząstko - cząstko moja na wieki - nie na własnych siłach opieram ten akt ofiarowania, ale na mocy, która płynie z zasług Jezusa Chrystusa. Powtarzać będę codziennie ten akt ofiarowania następującą modlitwą, której mnie sam nauczyłeś, Jezu: „O Krwi i Wodo, któraś wytrysła naówczas jako zdrój miłosierdzia dla nas z Serca Jezusowego, ufam Tobie” (Dz. 309).
Pomóż w rozwoju naszego portalu